Przypadki Wazzy


Wayne Rooney jest Angolem w 100%. Ma niewyparzoną gębę, nie zastanawia się, co robi, często balansuje na granicy przyzwoitości, ale jest także w pełni oddany swojemu krajowi i gra kapitalnie w piłkę. Dzisiaj w brukowych serwisach przeczytałem o jego nowej, tym razem śmiesznej przygodzie i przypomniałem sobie o wszystkich wybrykach „Wazzy”.


Udostępnij na Udostępnij na

Przytaczając tę dzisiejszą historię, Wayne do swojego Rovera Sport V8 z silnikiem Diesla wlał na stacji benzynę zamiast ropy. Pojazd oczywiście po chwili odmówił posłuszeństwa. Cała Anglia już podobno się z niego śmieje, ja nie mam zamiaru. Zbyt go szanuję, przede wszystkim jako  piłkarza, ale i jako człowieka. Jednak uwaga mojego dobrego znajomego, że Rooney „nie ma poszanowania dla rodzimej motoryzacji” mocno mnie rozbawiła.

Pyskaty dzieciak

Jego kariera to prawdziwe spełnienie marzeń. Urodził się i wychował w Liverpoolu, mając dwójkę rodzeństwa. Na treningi w Evertonie dojeżdżał rowerem, BMXem, by uściślić sprawę. Szybko piął się w górę juniorskich szczebli i nagle zadebiutował w Premiership, konkretnie 19 października 2002 roku. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie jego bramka w ostatnich sekundach spotkania. Everton grał z Arsenalem, który miał wtedy passę 30 spotkań bez porażki. Rooney w doliczonym czasie gry zdecydował się na strzał z ponad 25 metrów. Piłka wylądowała prosto w okienku bramki „Kanonierów”. Wtedy wybuchł prawdziwy szał wokół tego 16-letniego zawodnika, który jednocześnie stał się najmłodszym strzelcem w historii Premier League. Teraz jego miejsce zajął James Vaughan (również z Evertonu), ale to nieistotne.
Zaledwie cztery miesiące później zadebiutował w kadrze, będąc jednocześnie najmłodszym reprezentantem kraju. Ostatnio przebił go wprawdzie Theo Walcott, ale i to jest nieistotne. W międzyczasie na skutek wielu podobieństw do angielskiej legendy – Paula Gascoigne’a – dorobił się żartobliwego przydomku „Wazza”. Od tego momentu każdy jego wybryk kojarzony jest z byłym reprezentantem Anglii, który niedawno popełnił nieudaną próbę samobójczą.

Wracając jednak do sportowej kariery tego pyskatego dzieciaka z Liverpoolu, prawdziwe „boom” wokół jego osoby miało miejsce podczas Euro 2004. Szybko zdobył cztery gole, po dwa wbijając Szwajcarii i Chorwacji. Z miejsca okrzyknięto go objawieniem, przyszłym królem strzelców imprezy, który ma poprowadzić swój kraj do złotego medalu i tak dalej… Tak się jednak nie stało, bowiem w następnym spotkaniu Wayne złamał stopę i nie zagrał przez następne dwa miesiące. A Anglia tymczasem odpadła po rzutach karnych z Portugalią, gospodarzem imprezy.

Transfer w skandalu

Po Euro wokół jego osoby wybuchł prawdziwy skandal, zresztą całkiem prawdziwy. Piłkarzowi zarzucono korzystanie z usług prostytutek. Szybko temat podchwyciły wszystkie angielskie brukowce i afera osiągnęła skalę globalną. Piłkarz, opisując to wydarzenie w swojego biografii wydanej w 2006 roku (Wayne Rooney – My Story So Far), mówi: – Teraz głęboko tego żałuję i mam nadzieję, że ludzie zrozumieją, że był to jeden z błędów, które się popełnia, gdy jest się młodym i głupim – mówi. – To był czas, kiedy byłem młody i niedojrzały, jeszcze zanim ustatkowałem się z Coleen.

Po tym wydarzeniu zapamiętałem tylko jedno zdanie, wypowiedziane przez pewnego dziennikarza w Liverpoolu:
– Mnie interesuje tylko to, co Rooney robi na boisku. Jeżeli strzela dużo bramek, to mnie obchodzi…

Prywatnie Wayne ożenił się 12 czerwca 2008 roku z Coleen McLoughlin, swoją miłością z liceum, z którą spotykał się przez sześć lat. Obecnie mieszkają w wartej ponad 4 miliony funtów rezydencji w hrabstwie Cheshire. Wyglądają na szczęśliwych, więc po co zaśmiecać im życie? Jednak brukowce typu „The Sun” i „News on the World” postanowiły to zrobić, kiedy wydrukowały plotkę, iż Rooney rzekomo pobił w barze swoją narzeczoną. Piłkarz podał obie gazety do sądu, wygrał sprawę i otrzymał 100 tysięcy funtów zadośćuczynienia. Całą sumę przeznaczył oczywiście na cele charytatywne.

Po Euro, mimo że zawodnik był kontuzjowany, biły się o niego dwa kluby: Newcastle United i Manchester United. Wydawało się, że „Wazza” jest już jedną nogą na St. James Park, jednak ostateczna oferta „Czerwonych Diabłów” przebiła wszystko i za 27 milionów funtów piłkarz przeniósł się na Old Trafford. Klub wydał więcej tylko na Rio Ferdinanda i niedawno na Dimitara Berbatova. Sir Alex Ferguson po raz kolejny pokazał, że jak na czymś bardzo mu zależy, to w końcu to dostaje.

Prawdziwy Diabeł

Rooney kapitalnie wkomponował się w styl gry drużyny Szkota. Na boisku był zawsze waleczny i nieustępliwy, czasami do przesady. Debiut również miał wymarzony. Wydarzyło się to 28 września 2004 r. w wygranym 6:2 spotkaniu z Fenerbahce, w ramach Ligi Mistrzów. Wayne ustrzelił wtedy hat-tricka i miał asystę. Z miejsca stał się tym, kim miał być dopiero za jakiś czas, czyli liderem United. A miał wtedy zaledwie 19 lat!

O swojej ciemnej stronie przypomniał wszystkim niespełna rok później, również w Lidze Mistrzów, kiedy United bezbramkowo zremisowali z Villareal. „Wazza” nie wytrzymał przy kolejnej wątpliwej decyzji arbitra i zaczął mu ostentacyjnie klaskać. Oczywiście dostał czerwoną kartkę i wyleciał z boiska. Obwiniano go także za historyczną porażkę Anglii z Irlandią Północną. Wtedy w obronę wziął go jego „idol” – Paul Gascoigne:
– To nie w porządku, aby cały obowiązek wygrywania meczów Anglii spoczywał na barkach 19-latka. On powinien być witany, przytulany i niańczony. Oczywiście musisz mu także powiedzieć, żeby zachowywał się grzecznie, ale to przecież przyjdzie z czasem. On nie zmieni się w ciągu jednej nocy tylko dlatego, że otrzymał czerwoną kartkę.

I faktycznie Gazza miał rację, bowiem od tego czasu aż do dzisiaj Wayne naprawdę wyrósł na kapitalnego piłkarza, ale i dojrzałego człowieka. Najlepszym argumentem potwierdzającym moje słowa jest odejście Ruuda van Nistelrooya. Ferguson oficjalnie zapowiedział, że teraz jest czas Rooneya i to on ma zastąpić „latającego Holendra”. Otrzymał nawet po nim numer w spadku, klasyczną „10”, w której grał między innymi Dennis Law.
Pochwał nie szczędził mu sam Ferguson: – W przeszłości naprawdę wielcy zawodnicy mieli na plecach numer 10. To oni kojarzyli się najbardziej naszym fanom z całego świata. Taki zawodnik w całości jest oddany grze i naszemu klubowi. Wierzę, że Wayne to właściwy człowiek do przejęcia obowiązków, jakie wiąże ze sobą posiadanie tego numeru.

I przejął je, aż za bardzo. Rokrocznie Rooney strzela coraz mniej bramek, ale walczy coraz bardziej. W ostatnim meczu z Chelsea częściej można go było oglądać pod swoją bramką, gdy walczył z Obi Mikelem, niż pod bramką przeciwnika, gdzie oficjalnie powinien się znajdować. On nie jest Filippo Inzaghim, który wiecznie stoi na spalonym i liczy na to, że sędzia się pomyli. On bardziej przypomina Gennaro Gattuso, który jest prawdziwym sercem klubu. Z tą tylko różnicą, że „Wazza” oprócz serca ma genialne umiejętności piłkarskie.

Dlatego też pytam wszystkie te brukowce: po co mu to robicie? Dlaczego tylko czekacie na jego nawet najmniejsze potknięcie? Każdy jest głodny sensacji, ale nikt nie powinien drwić z niego. Może i największą gwiazdą United jest Cristiano Ronaldo, ale to Rooney jest cichym bohaterem, strażnikiem Old Trafford. On wychodzi na boisko, robi swoje i nawet więcej. Wkłada w to całe serce i niczego nie oczekuje w zamian.

Komentarze
~plk (gość) - 17 lat temu

jak niczego nie oczekuje w zamian? bez przesady a
pieniądze? nie idealizujmy

~GHO (gość) - 17 lat temu

bardzo dobry artykul.

Najnowsze