Przemysław Szymiński: „Polakom brakuje psychiki? Zgadzam się” (WYWIAD)


Obrońca Frosinone do Italii wyjechał niemal 3,5 roku temu – jednak już dziś jest w stanie opisać różnice w podejściu Włochów oraz Polaków, ale i nie tylko

23 stycznia 2021 Przemysław Szymiński: „Polakom brakuje psychiki? Zgadzam się” (WYWIAD)
Rafal Rusek / PressFocus

26-latek – jak sam wspomina – nie był nigdy szczególnie przekonany do wywiadów, ale podczas tej rozmowy pokazał, że jak już zdoła się mu rozwiązać język, to może odpowiadać na pytania godzinami. Zawodnik opowiedział nam m.in. o pracy z trenerem Nestą, grze przeciwko ikonom calcio, aferze związanej z degradacją Palermo, nastrojach panujących wówczas w klubie, szatni, polskiej i włoskiej mentalności oraz życiu w Italii.


Udostępnij na Udostępnij na

Wychowanek Rozwoju Katowice, podczas gdy jego rówieśnicy grali już w ekstraklasie, przebijał się do seniorskiej drużyny swego macierzystego klubu w III lidze. Finalnie trafił do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce i po świetnym sezonie w Wiśle Płock wyjechał do włoskiego Palermo. Po degradacji klubu do Serie D, zmuszony był opuścić tonący statek. Pomocną dłoń wyciągnął zespół, który zamknął mu drzwi do Serie A w finale play-off sezonu 2017/2018 zaplecza najlepszej ligi we Włoszech. Jak sam mówi – kosztem kariery musiał po części porzucić swoje dotychczasowe życie. Jak dotąd w obecnym sezonie na boisku meldował się w 13 z 18 meczów ligowych swojego zespołu. Wróćmy jednak na chwilę do jego rodzinnych Katowic i to tam rozpocznijmy ten wywiad…

Zaczynałeś jako napastnik. Skąd decyzja o przesunięciu aż do defensywy i kiedy zacząłeś dostrzegać, że dobrze się stało, iż nie zostałeś w ataku?

Zanim trafiłem do obrony, grałem w środku pola. To nie było tak, że od razu z napastnika zrobiono mnie defensorem. To przebiegało stopniowo. Byłem przesunięty do drugiej linii, bo już jako młody chłopak wyróżniałem się inteligencją. Później nastąpiło przesunięcie do linii obrony.

To było przed mistrzostwami Polski jeszcze za czasów gry w Rozwoju Katowice w roczniku 1994 u trenera Sławomira Mogilana. To była potrzeba sytuacji. Mieliśmy słabo obsadzoną tę pozycję, a wiadomo – zazwyczaj najbliżej środka obrony jest środkowy pomocnik.

Spróbowaliśmy ze mną i jakoś to poszło. Tak również występowałem właśnie na mistrzostwach Polski. Po nich zostałem włączony do pierwszej drużyny Rozwoju Katowice i tak już zostało. Sporadycznie występowałem również na boku obrony.

„Trener Nesta często przyjdzie do nas po treningu, pokręci się z nami na siłowni, porozmawia, z kimś pożartuje, więc kontakt z zawodnikami zawsze utrzymuje w przyjaznej atmosferze”.

Nazywano Cię „Pippo” (od Filippo Inzaghiego) – dziś twoim trenerem jest Alessandro Nesta. Co czujesz, współpracując z legendą takiego formatu i dodatkowo z zawodnikiem, który grał przez tyle lat w jednej drużynie z Twoim idolem?

Na pewno jest to fajne przeżycie. Zazwyczaj, będąc dzieckiem, oglądając gwiazdy sportu, to wszystko wydaje się wtedy takie odległe, niemożliwe. Nagle nastaje dzień, gdy pracujesz z człowiekiem, którego oglądałeś w finałach mistrzostw świata czy Ligi Mistrzów tylko i wyłącznie w telewizji.

Uważasz, że byli piłkarze mają swojego rodzaju handicap w prowadzeniu zespołu?

Raczej nie ma reguły, ale na pewno czuć u nich większe wyczucie w podejściu do zawodników, sami przechodzili dokładnie to samo – począwszy od stresu, gorszego dnia aż po słabszą dyspozycję. Są w stanie to bardziej zrozumieć niż tacy trenerzy, którzy nigdy nie grali profesjonalnie w piłkę.

Nesta poklepie po plecach, ale i potrafi opieprzyć, gdy trzeba?

Trener Nesta jest bardzo kontaktowym człowiekiem. Czasami widuje się szkoleniowca, który tylko przeprowadzi trening i pokrzyczy. Trener Nesta często przyjdzie do nas po treningu, pokręci się z nami na siłowni, porozmawia, z kimś pożartuje, więc kontakt z zawodnikami zawsze utrzymuje w przyjaznej atmosferze.

Niedługo z tej siłowni jeszcze wskoczy obok Ciebie do obrony (śmiech).

Nie, nie. Już jednak swoje lata ma (śmiech). Trzyma kontakt z nami również poza boiskiem, także relacje z nim są fajne, ale na murawę raczej się nie wybiera.

Grałeś też naprzeciw swojego idola. Była presja? Jakie towarzyszyły Ci emocje?

Graliśmy przeciwko Benevento, wcześniej był szkoleniowcem Venezii, w której również występowałem przeciwko niemu w barwach Palermo. Niestety jednak nie było większej okazji, żeby podejść i pogadać. Czasem piłkarze podchodzą do trenerów, dziękują sobie nawzajem, ale to mi się jednak nie udało. Nie było większej presji.

Nie udało się przypadkiem, czy trochę się jednak speszyłeś (śmiech)?

Raczej nie. Zawsze byłem takim człowiekiem, który lubił piłkarzy, ale ja też nie byłem tak ślepo w nich zapatrzonych i nie traktowałem ich jako jakichś bogów. To też wyszło trochę z drużyny. W momencie, gdy zostałem nazwany „Pippo”, to był okres, w którym dostaliśmy koszulki z przezwiskami napisanymi na plecach.

To nie wzięło się z tego, że ja Inzaghiego nie wiadomo jak uwielbiałem. Obserwowałem go, lubiłem, ale nie powiedziałem nigdy, że „okej, to od teraz ja jestem Pippo”. To wyszło bardziej od drużyny i trenera. Choć to porównanie mogło wyjść z tego, że w tamtym okresie ja również byłem szczupły, dość szybki i miałem dłuższe włosy.

Wiem, że Twoim ulubieńcem był również Thierry Henry, ale czy miałeś później kogoś, na kim wzorowałeś się już w strefie obronnej?

Zawsze lubiłem Sergio Ramosa. Podziwiałem jego styl. Jak na środkowego obrońcę nie był maksymalnie obdarzony świetnymi warunkami fizycznymi. Jest mniej więcej mojego wzrostu [185 cm – przyp. red.], to jest już odpowiedni wzrost na stopera, ale wielu z nich jest wyższych. Zawsze go obserwowałem, podobało mi się jego wyprowadzenie piłki i właśnie jego podpatrywałem.

Po latach gry we Włoszech nadal uważasz, że angielska Premier League jest najsilniejszą ligą świata?

Wydaje mi się, że tak. Jest najbardziej intensywna i najmocniejsza.

Najbardziej lubisz włoską kuchnię. To przeważyło o transferze do Włoch (śmiech)? A tak serio – miałeś jakieś inne propozycje? No i czy, na przykład, były te z Anglii?

O transferze nie, ale ta kuchnia rzeczywiście ma coś takiego w sobie. Ona w żadnym stopniu nie jest przereklamowana. Włoska kuchnia jest rewelacyjna i robi świetną robotę. Z Anglii nie miałem żadnej oferty. Natomiast była jakaś z drugiej ligi hiszpańskiej.

Nie pamiętam już, jaki to był klub, ale nie przedstawiono żadnych konkretów. Palermo wyszło tak nagle. Nie było żadnych innych ofert. W momencie, gdy tam przychodziłem, był tylko ten jeden klub.

Radziłeś się kogoś z kolegów piłkarzy o włoski kierunek lub samo Palermo?

Zadzwoniłem do Radka Murawskiego. On podpisał kontrakt około tydzień przede mną. Z drugiej strony, co on mógł mi takiego powiedzieć po zaledwie tygodniu w tym miejscu? Radek dołączył do zespołu od razu na zgrupowanie, więc to było raczej bez żadnych większych porad od innych piłkarzy.

Chciałbyś kiedyś spróbować sił na Wyspach? Czy może masz jakiś inny wymarzony kierunek?

Wymarzonym zawsze była Anglia, ale trzeba realnie patrzeć, w jakim jestem punkcie i gdzie występuję. Gdybyśmy rozmawiali teraz i byłbym po dobrym sezonie w Serie A, to mógłbym mówić o Premier League. Na tę chwilę jestem zawodnikiem Serie B i nie ma zbytnio o tym mowy.

Kilku młodych zawodników ekstraklasy rozjechało się po Europie. Komu poleciłbyś kierunek Serie B?

Nie byłem wtedy już aż tak młodym zawodnikiem i nie byłem piłkarzem, którego uważano za wielki talent. Zagrałem jeden niezły sezon w ekstraklasie i ta oferta za mnie wyszła nagle. Chłopakom, którzy mają po naście lat i są uważani za młode talenty, zwracają na siebie uwagę, nie polecam Serie B. Ci zawodnicy są w stanie zainteresować sobą kluby z Serie A oraz innych mocnych europejskich lig.

Jednak dla graczy, którzy chcieliby spróbować czegoś nowego, to dlaczego nie? Ja miałem 23 lata, gdy wyjechałem do Włoch. Zagrałem fajny sezon, nadarzyła się okazja, więc uznałem, że spróbuję, nie miałem nic do stracenia, tym bardziej że wyjeżdżałem do wielkiego klubu z aspiracjami na powrót do elity.

Gdy grałeś w Wiśle Płock, Twoją wadą była lewa noga. We Włoszech pomogli Ci ją udoskonalać? Kto najbardziej piłował Cię ze słabszą nogą?

Jak udziela się wywiadów, to zawsze zadają ci pytania „a co jeszcze chciałbyś poprawić?”. Ja odpowiadałem, że przede wszystkim siłę fizyczną i umiejętność gry lewą nogą. Nad tym w każdym momencie można pracować. To często wiąże się z pozycją na boisku.

Przechodząc do Palermo, ja bardzo często grałem w trójce środkowych obrońców tego pół-lewego, bliżej lewej strony. Co za tym idzie, musiałem używać tej lewej strony częściej, więc również się z niej podszkoliłem. To była konieczność.

„Podjął decyzję, że usuwa się z piłki, sprzedał klub, ale okazało się, że zrobił to niewłaściwym ludziom”.

Podczas gry w Palermo mogliście awansować do Serie A, a tu nagle – degradacja. Jakie w klubie panowały wtedy nastroje, co do siebie mówiliście w szatni, gdy czytaliście te wiadomości? Wy w ogóle wiedzieliście wcześniej o problemach klubu?

To był mój drugi sezon w klubie. W pierwszym też doszliśmy do finału, jednak przegraliśmy w dwumeczu z Frosinone – w którym występuję dzisiaj, tak notabene. W kolejnym znowu skończyliśmy sezon na pozycji premiowanej do gry w play-offach. Aczkolwiek z powodu problemów finansowych klubu odjęto nam 20 lub 25 punktów, tak żebyśmy skończyli sezon bez spadku, ale również możliwości awansu.

Wiedzieliśmy o problemach. Około lutego z dalszego prowadzenia klubu zrezygnował ówczesny właściciel, Maurizio Zamparini. Palermo było mocno zadłużone, więc postanowił sprzedać je za – jak to się mówi we Włoszech – „10 euro”. Była na niego wtedy również mocna nagonka w kraju. Miał jakieś problemy ze swoimi biznesami. Nie wiem nawet, czy to wszystko było legalne.

Ja teraz nie chcę czegoś złego powiedzieć, ale w Italii dużo się o tym mówiło. Podjął decyzję, że usuwa się z piłki, sprzedał klub, ale okazało się, że zrobił to niewłaściwym ludziom. Skończyło się na tym, że od tamtego czasu pozostaliśmy bez właściciela i pieniędzy. Żaden pracownik klubu, trener, piłkarz nie otrzymał wynagrodzenia od marca do końca sezonu.

Przepisy są takie, że gdy zawodnik nie otrzymuje wynagrodzenia, to może on złożyć dokumentację do władz ligi i klub zostaje automatycznie ukarany oraz można rozwiązać kontrakt z jego winy. Wtedy nikt o tym jednak nie myślał. Każdy powtarzał sobie, że klub ma problemy, nie dostajemy wynagrodzeń, ale może się okazać, że za dwa miesiące zagramy w Serie A i wtedy wszystko się odwróci.

Dostalibyśmy potężny zastrzyk gotówki, dołączyłby jakiś konkretny właściciel klubu, może pojawiliby się jacyś sponsorzy i wszystko by się odwróciło o te 180 stopni. Patrzyliśmy w jednym kierunku, mieliśmy jeden cel – awansować do Serie A!

Do końca sezonu mieliśmy szansę na bezpośredni awans, nie poprzez grę w play-offach, więc na to liczyliśmy. Niestety z dniem, w którym okazało się, że nie awansujemy bezpośrednio, tylko musimy grać o awans, zaczęły się znowu wszystkie dywagacje i decyzja została podjęta.

Oczywiście nie było to z winy zawodników, bo my zaczęliśmy składać dokumenty dopiero, gdy klub został ukarany degradacją. Zrobiliśmy to tylko po to, żeby nasze kontrakty zostały rozwiązane i żeby móc szukać nowych pracodawców.

Co czułeś, gdy musiałeś szukać sobie nowego klubu? Było lekkie zawalenie świata w tamtym momencie? Od razu pojawiło się Frosinone z ofertą?

To była niewiadoma, więc pozostawała jakaś obawa, ale z drugiej strony my byliśmy na to przygotowani, bo jak się dzieje taka sytuacja, to zawsze w głowie masz „okej – jak się uda, to się uda, jak się nie uda, to będzie trzeba szukać nowego klubu”. Szybko otrzymałem ofertę z Frosinone, więc nie spędziłem wakacji w domu i nie chodziłem zestresowany, zmartwiony przyszłością. Finalnie nie było większych problemów.

Z kim najbardziej kumplowałeś się w Wiśle, Palermo i teraz we Frosinone?

Zawsze to była jakaś grupa. Po tych latach we Włoszech uważam, że szatnia w Polsce jest troszkę inna, bardziej scalona i zżyta. Będąc w Rozwoju, Płocku, miało się wrażenie, że jest to taka rodzina. Na pewno trzymałem się z Patrykiem Stępińskim, Damianem Byrtkiem, Kamilem Sylwestrzakiem, Sewerynem Kiełpinem.

To byłoby jednak nie fair wymienić tylko ich, bo mieliśmy fajną ekipę i każdy trzymał się razem. We Włoszech jest natomiast tak, że oni się trzymają tam razem, a obcokrajowcy osobno. W Palermo miałem to szczęście, że była grupa Polaków, więc trzymałem się dosyć blisko z Thiago Cionkiem, Radkiem Murawskim i Pawłem Dawidowiczem.

We Frosinone również jest grupa stranierich. W poprzednim okienku transferowym do klubu dołączył Piotrek Parzyszek, więc mam z nim świetny kontakt. Zanim jednak przyszedł do nas, to mieliśmy również taką grupę obcokrajowców, z którymi się spotykaliśmy poza treningami.

„Zostawiasz rodzinę, znajomych, a tu? Nie masz nikogo”.

Jak wyglądały Twoje relacje z polskimi piłkarzami we Włoszech? Pomagali Ci, gdy przychodziłeś do Palermo i czy Ty sam brałeś później pod skrzydła Piotra Parzyszka?

Jestem już jakiś czas we Włoszech, mówię w tutejszym języku, gram w klubie drugi sezon, więc są sprawy, w których mogłem zawsze Piotrkowi pomóc, doradzić lub podpowiedzieć. W momencie, gdy przechodziłem do Palermo, taką osobą był dla mnie i reszty chłopaków z Polski Thiago Cionek. Mówił doskonale po włosku, więc był takim tłumaczem drużynowym. Był w klubie już od jakiegoś czasu, więc gdy trzeba było coś załatwić, do kogoś zadzwonić, to zawsze nam w tym pomagał.

Był podbój miasta włoskiego przez Polaków?

Nie, podboju nie było. Zawsze bardziej przebywaliśmy w swoim towarzystwie. Organizowaliśmy grilla, wspólne kolacje po meczach, w weekend. Na tej zasadzie.

Najbardziej w Palermo kumplowałeś się z Radkiem Murawskim?

Bardziej trzymaliśmy się z Radkiem Murawskim i Pawłem Dawidowiczem, a Thiago Cionek był takim łącznikiem z resztą drużyny. My też jesteśmy w innym wieku, miał znajomych we Włoszech, znał ludzi w klubie, miał lepszy kontakt z zawodnikami włoskimi.

Oczywiście, trzymaliśmy się razem z chłopakami bardziej w trójkę, ale później i Paweł Dawidowicz odszedł, i Thiago Cionek. W drugim sezonie zostaliśmy tylko ja i Radek, a co za tym idzie, trzymaliśmy się bardziej razem.

Jak z dziewczyną przeszliście ten etap zmiany Polski na Włochy? Co było najlepsze, a co stanowiło największy problem?

Z narzeczoną (śmiech)! Największy problem stanowiła odległość. Gdy ja wyjeżdżałem do Włoch, to narzeczona była na ostatnim roku studiów. Nie było możliwości, żeby przyjechała ze mną. Jak już miała chwilę, to przylatywała. To się tak wydaje, ale mi również nie było tak łatwo latać.

Z Palermo do Polski trzeba było latać z przesiadkami do Wrocławia, ale przede wszystkim, gdy nie miałem po meczu dwóch dni wolnych, to nie było sensu przylatywać do kraju. Te dwa dni zdarzały się bardzo sporadycznie. Gdy była taka możliwość, to przylatywała – jeszcze wtedy – dziewczyna Monika.

Teraz ukończyła studia i mieszka ze mną we Włoszech. Ta odległość była największą przeszkodą. Mały dyskomfort tworzą również znajomi, a raczej ich brak. W Palermo były dziewczyny Polaków, ale to są jedyni znajomi. Nie byliśmy w stanie widywać się z Radkiem, Pawłem i ich partnerkami dzień w dzień.

To byłoby już zbyt dużo, biorąc pod uwagę fakt, że widzimy się codziennie w klubie. To samo z dziewczynami – ile razy mogą się widzieć ze sobą ciągle te same osoby? To jest największy mankament, bo wyjeżdżając z kraju, musisz porzucić swoje dotychczasowe życie.

Trochę tak to wygląda. Zostawiasz rodzinę, znajomych, a tu? Nie masz nikogo. Na co dzień, będąc w kraju, możesz jednego dnia spotkać się z jednymi znajomymi, drugiego już z innymi, możesz spotkać się z rodziną, a tu ograniczasz się do tego samego grona.

Czy Ty od razu zakładałeś sobie, że będziesz zawodowym piłkarzem, czy jednak miałeś inne plany na przyszłość?

Gdybym powiedział, że miałem inne plany na przyszłość, to skłamałbym. Wszystko było ukierunkowane pod piłkę. Zacząłem trenować w wieku 7 lat, nie opuszczałem treningów, zawsze wszystko było tak zaplanowane przez rodziców, żeby zdążyć na trening lub mecz, zawieźć mnie i odebrać.

Od małego byłem tak kierowany. Jednak będąc już w III lidze w Rozwoju Katowice, pojawiały się myśli, że coś może się nie udać. Podczas gdy ja grałem tam, moi rówieśnicy biegali już po boiskach ekstraklasy.

Jak wygląda twoja relacja z tatą? Jesteś z nim mocno zżyty.

Mama zawsze mi to powtarza (śmiech). Ja tak tego nie odczuwam. Oboje są najważniejsi, choć, jak mówię, mama też to podkreślała. To wszystko brało się z tego, że tata grał w piłkę, więc odbyliśmy dużo rozmów po meczach i to trwa do dziś. Zawsze stara się oglądać mecze, więc ma pełno uwag i wskazówek, nagan, pochwał. Piłka nożna nas łączy, bo wiadomo, że mama też ogląda moje spotkania i kibicuje, ale zawsze analizowaliśmy je z tatą.

Co było dla Ciebie najtrudniejsze w zmianie pozycji? Wielu młodych często boi się takich manewrów, bo uważają, że są już przyzwyczajeni do funkcjonowania w konkretnej strefie boiska.

U mnie to wszystko odbyło się naturalnie. Miałem wtedy może z 16 lat. Będąc dzieckiem, nie zastanawiasz się tak nad tym. Jeśli masz już te 19 lat i ktoś zacząłby cię przesuwać na inne pozycje, to mógłby być już problem.

Gdy zaczęło Ci wychodzić, koledzy z zespołu bardziej klepali Cię po plecach, czy byli zawistni? Ktoś chciał Ci kiedyś rzucić kłody pod nogi?

Nie, raczej nie, ale tak właśnie może się wydawać młodym zawodnikom wchodzącym do pierwszej drużyny. Młodzi byli zawsze traktowani twardą ręką – nie wiem, jak jest teraz. Patrząc na naszą szatnię, tych chłopaków bardziej się teraz oszczędza. Gdy ja byłem młody, ta starszyzna się z nami nie pieściła.

To może dawać wrażenie, że ktoś ci podkłada kłody pod nogi, ale ja tego tak nie odbierałem. To była czysta nauka szacunku wobec starszych zawodników, niekoniecznie nawet lepszych, ale bardziej doświadczonych wobec samej piłki nożnej, sprzętu i tak dalej. To była lekcja dobrego podejścia.

„My, jako Polacy, jesteśmy mało pewni siebie”.

Dziś wiele się mówi o tym, że gdy młody chłopak wyjeżdża za granicę, to brakuje mu psychiki. Uważasz, że stara szkoła z dyscypliną i hierarchią zespołu była lepsza i jej brak teraz się odbija na tych zawodnikach?

Dobrze powiedziałeś – dyscyplina i hierarchia. To na tym właśnie wszystko bazowało. Często mam wrażenie, że młodzi zawodnicy we Włoszech od młodego wieku są bardziej pewni siebie, aroganccy, a w piłce nożnej to tylko i wyłącznie pomaga.

Brakuje nam psychiki? Ja się z tym zgadzam. Często widać, że zawodnik ma duże możliwości, ale nie może tego przełożyć na warunki meczowe, do tego dochodzi stres, ludzie patrzą, potem oceniają. Wtedy właśnie brakuje tej pewności siebie. Włosi mają jej więcej, nie przejmują się tym, co kto mówi.

Czasem odnoszę wrażenie, że są aż za bardzo aroganccy, uważają, że wszystko im się należy. Buty wyrzucą, nie wyczyszczą ich po treningu, bo liczą na to, że ktoś zrobi to za nich. Są do tego stopnia bezczelni, że mnie to aż czasami kole w oczy, ale właśnie przez to są potem w stanie pokazać maksimum swoich możliwości na boisku. Przez to są lepszymi zawodnikami.

Polscy zawodnicy są bardziej zakompleksieni?

Na pewno. To wszystko bierze się z tej pewności siebie. W futbolu często nie ma takich dużych różnic w umiejętnościach między piłkarzami na tym wysokim poziomie. Jak nie jesteś pewny siebie, to nie jesteś w stanie pokazać tych umiejętności, natomiast jak nie jesteś w stanie pokazać umiejętności, to automatycznie mówią, że jesteś słaby. Koło się zamyka. Jeśli masz kompleksy, to masz duży problem. Przede wszystkim pewność siebie – to jest moja recepta na to, aby głowa w sporcie funkcjonowała dobrze.

Dlaczego tak często brak naszym piłkarzom tej pewności siebie?

Nie mam pojęcia. Często się nad tym zastanawiałem. Ktoś powie, że tacy zawodnicy potrzebują od wczesnego wieku trenera mentalnego. Ale później patrzę na to i tutaj [we Włoszech – przyp. red.] nikt nie korzysta z takich rzeczy. Nie potrzebują tego, są tacy naturalnie. My, jako Polacy, jesteśmy mało pewni siebie. Mamy troszkę inną mentalność i podejście do życia.

Ta ogólna mentalność Polaków – ten hejt, ta zawiść narodu – jest również przyczyną?

To jest bardzo możliwe. To wynika właśnie z naszego podejścia do życia w tym kraju. Nie jestem sobie w stanie tego wytłumaczyć, dlaczego zawodnik z Polski z takimi samymi umiejętnościami jak ten z zagranicy nie jest w stanie przełożyć na boisko tego, co ten z innego kraju.

„Dostawałem co chwilę prywatne wiadomości od kibiców „Rosanerich”, że chyba zwariowałem, że odszedłem «do tych, którzy oszukali nas w finale»”.

Ile razy w karierze mierzyłeś się z hejtem?

Nigdy nie czytałem na swój temat, ale też wobec mnie nigdy nie stawiano większych oczekiwań. Ja po prostu byłem jednym z obrońców, który jak zagrał dobry mecz, to pojawiła się lepsza nota i pochwała, gdy gorszy, to słabsza nota. Na tej zasadzie. Na taki hejt narażeni są bardziej wyróżniający się zawodnicy.

Krzysiek Piątek miał coś takiego. Strzelał, potem przestał i zaczęły się problemy. Doświadczyłem jednak hejtu w jednym momencie. Zmieniałem wtedy Palermo na Frosinone. Dostawałem co chwilę prywatne wiadomości od kibiców „Rosanerich”, że chyba zwariowałem, że odszedłem „do tych, którzy oszukali nas w finale”.

Jak Was oszukali?

Było sporo kontrowersji wokół tego spotkania. Nie podyktowano nam rzutu karnego, pod koniec meczu chłopcy od podawania piłek wrzucali je na murawę, żeby przerywać grę – tego typu sytuacje. Oczywiście zarzuty, że nas oszukano, wyszły od kibiców, ale rzeczywiście było to coś, co bardzo utrudniło nam ten mecz.

Kibice Palermo zarzucali Ci, że się „sprzedałeś”?

Tak. Nie jest trudno znaleźć zawodników w social mediach. A Wiadomo, co mówią kibice: „klub upadł, to od razu uciekacie”. Okej, ale zostaliśmy zdegradowani aż do Serie D. Jak oni to sobie wyobrażają? Cały zespół ma zostać i przez trzy lata walczyć, żeby wrócić na obecny poziom? Smaczku dodał fakt, że przeszedłem właśnie do Frosinone – klubu tak bardzo znienawidzonego w Palermo po tamtejszym finale.

Po finale dostałeś jakieś informacje, że już w tamtym czasie Frosinone było Tobą zainteresowane?

Nie bezpośrednio po finale. Ten temat pojawił się dopiero wtedy, gdy było wiadomo, że za kilka dni będę wolnym agentem po zamieszaniu z Palermo.

Ismael Bennacer, Sandro Tonali, Christian Maggio, Giampaolo Pazzini, Emanuele Giaccherini – grałeś naprzeciwko nich. Czułeś, że niektórzy będą niedługo grali w topowych klubach Włoch? Kto wywarł na Tobie szczególne wrażenie?

Na pewno było to widać w przypadku Tonalego. Niesamowicie wyróżniał się na tle całej ligi. Był mocnym punktem w każdym meczu Brescii. Już wtedy miał ogromne umiejętności i niesamowity potencjał. To była kwestia czasu, gdy pojawi się zainteresowanie wobec jego osoby.

Z kolei pamiętam też mecz z Chievo w Weronie. Giacchcerini grał lewego skrzydłowego, ja byłem wówczas w trójce obrońców bliżej prawej strony. Muszę przyznać, że pomimo wieku widać, że ciągle ma jakość i dynamikę. Teraz może nie wyróżniałby się w Serie A, ale widać, że swoje pograł.

„(…) facet zatrzymuje się na środku ulicy na skuterze, żeby sobie skręcić papierosa”.

Jak Włosi traktują Was – Polaków?

Włosi są bardzo otwarci. Będąc zawodnikiem, ludzie w mieście cię kojarzą. Nie było to aż do takiego stopnia, że idąc w Palermo po ulicy, zaczepiano mnie. Ja też nie byłem nigdy aż taką gwiazdą drużyny. Nie zmienia to faktu, że gdy właściciele restauracji, do której chodziliśmy, zauważyli cię, to byli bardzo pozytywnie nastawieni, uśmiechnięci. Zawsze zadawali pytania, chcieli rozmawiać. Nawet w supermarkecie ci pracownicy cię kojarzyli. Również oni gratulowali, a gdy przegrywaliśmy, to powiedzieli też jakieś gorzkie słowo (śmiech).

Jak mentalność Włochów wpływa na Twoje życie poza boiskiem oraz czy ich emocje bardziej pomagają, czy męczą?

Z tym jest różnie. Na boisku mnie to irytuje. Mówią dużo głupot na boisku, co chwilę do siebie wykrzykują, przekomarzają się, gestykulują do sędziego, symulują faule. To jest często irytujące. Zwłaszcza gdy gramy jakiś wyrównany mecz i często dużo jest wtedy walki.

Wówczas dopiero jest dużo tego machania rękami, zaczepiania i tak dalej. Włosi tacy są. Poza boiskiem – ogólnie same plusy. Jednak są również czasem aż zbyt wyluzowani, nigdzie się nie spieszą i tu pojawia się problem. W centrum miasta zawsze były korki.

Wyjedziesz parę minut za późno, jest korek, a ci ludzie się nie przejmują, śmieją się, palą sobie papieroska. Są nawet w stanie zatrzymać się na środku drogi, żeby porozmawiać ze znajomym, który akurat przechodził chodnikiem. Inna sytuacja – facet zatrzymuje się na środku ulicy na skuterze, żeby sobie skręcić papierosa.

Takich rzeczy u nas się nie widuje. W Polsce, gdy zatrzymasz się na pięć sekund w niedozwolonym miejscu tylko po to, żeby kogoś błyskawicznie wysadzić, to już z tyłu ktoś za tobą trąbi. Mało tego, gdy ktoś ma do tego kamerkę w samochodzie, to następnego dnia zobaczysz się na „YouTubie”.

U nas jest to nie do pomyślenia, żeby włączyć sobie awaryjne na środku jezdni i pobiec do sklepu spożywczego. Czasem się z tego śmieję, ale są również chwile, gdy strasznie tym irytują.

Jak często sędziowie popełniają tam błędy?

Nie będę krytykował pracy sędziów, bo mają bardzo utrudnione zadanie przez to, jak zachowują się zawodnicy we Włoszech. Dyskusje z sędziami są często aż nie do zniesienia i dziwię się, że nie rozdają za nie kartek. Włosi wiedzą, kiedy symulować, by obrócić losy meczu na ich korzyść.

„Taki wyjazd uczy ludzkiej dojrzałości”.

Czy według Ciebie Polacy w porównaniu z Włochami są smutnym narodem?

Jesteśmy o tyle smutni, bo pierwszą rzeczą jest pogoda. Tu tych słonecznych dni jest o wiele więcej, więc ludzkie samopoczucie jest lepsze. Inna sprawa to to, że tu nikt nie musi cię znać, żeby chcieć z tobą porozmawiać.

Zazwyczaj w Polsce znasz jakichś sąsiadów, ale to jest na zasadzie „dzień dobry, dzień dobry” – koniec. Tu masz wrażenie, że każdy z każdym chciałby rozmawiać. W supermarketach czy na lotniskach jest to normalne, mimo że widzisz po nich, że wcześniej się nie znali. Dla nich każdy jest osobą znajomą.

Jak Italia zmieniła Cię jako człowieka i co dała Ci jako piłkarzowi? Ile zajęła Ci nauka gestów (śmiech)?

Ta gestykulacja z czasem przychodzi ci sama. Gdy ktoś ciągle macha rękami, składa te palce, to w końcu sam tym przesiąkniesz. Jeśli dodatkowo mówisz z nimi po włosku, to trudno jest nie złapać tego nawyku. Piłkarsko poprawiłem poruszanie się i ustawianie w obronie oraz aspekty taktyczne – tu kładą na to ogromny nacisk.

Jako człowieka Włochy zmieniły moje podejście do życia, nabrałem krzepy i jestem mniej wrażliwy na rzeczy mało istotne. Taki wyjazd uczy ludzkiej dojrzałości.

Grając naprzeciwko Polaków, masz prywatną motywację, żeby pokazać, że to Ty jesteś lepszy?

Fakt, że w drużynie przeciwnej gra Polak, w żadnym stopniu nie zmienia mojego nastawienia. Na boisku jest to rywalizacja jak z każdym innym zawodnikiem. Po meczu natomiast możemy sobie podziękować i wymienić parę zdań. Podejście mam w każdej sytuacji niezmienne, niezależnie kto występuje naprzeciw.

Kto Cię najbardziej wspiera w karierze i dlaczego partnerka Monika?

To są sytuacje życia codziennego. Mieszkamy razem, żyjemy razem, kochamy się. To jest wzajemne wsparcie. Kto żyje w miłości, wie, o czym mówię. To jest naturalne. Z drugiej strony są rodzice, oni również mnie bardzo napędzają. Zawsze mi ułatwiali drogę do tej pasji – za co im dziękuję.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze