Premiership: Sensacja na Riverside, kolejny remis Arsenalu


Aż trzy zespoły z czołowej piątki rozgrywały swoje spotkania w sobotnich meczach Premiership. Ponieważ rozgrywki wchodzą już w decydującą fazę, Liverpool, Chelsea i Arsenal nie mogą sobie pozwolić na żadną stratę punktów. Liderujący Manchester United dość wyraźnie uciekł grupie pościgowej i nawet najmniejsze potknięcia rywali, przybliżają Czerwone Diabły do tytułu mistrzowskiego.


Udostępnij na Udostępnij na

Zanim na boiska wybiegły zespoły aspirujące do wygrania ligi, 27. kolejkę, na Goodison Park, zainaugurowały Everton i West Bromwich. The Toffees w swoich ostatnich trzynastu spotkaniach przegrali zaledwie raz i to oni byli pewnym faworytem w starciu z ostatnim zespołem Premier League. Rzeczywistość potwierdziła przedmeczowe kalkulacje, bo gospodarze wygrali 2-0, nie było to jednak tak łatwe zwycięstwo, jak wskazywałby na to wynik. Podopieczni Tomy’ego Mowbray’a rozegrali naprawdę dobre zawody i na pewno nie zasłużyli na porażkę. Świetne sytuacje do zdobycia bramek mieli Simpson i Fortune, a wręcz stu procentową Koren, po którego strzale piłkę z linii bramkowej wybił Jagielka.

Na dwadzieścia minut przed końcem spotkania, przewaga w posiadaniu piłki przez zawodników WBA była wręcz miażdżąca i to właśnie wtedy Everton przeprowadził akcję, po której wprowadzony kilka minut wcześniej Saha, zdobył drugiego gola dla gospodarzy. To kompletnie podcięło skrzydła zawodnikom gości, w efekcie czego do ostatniego gwizdka sędziego wynik nie uległ już zmianie. Przegrana West Bromwich była naprawdę pechowa, tym bardziej, że gol Cahilla z 30. minuty był konsekwencją braku krycia w polu karnym, przy rzucie wolnym wykonywanym przez Bainesa. Oba błędy defensywy przyjezdnych zostały bezlitośnie wykorzystane przez Everton i trzy punkty pozostały na Goodison Park.

Liverpool coraz dalej od tytułu

Sensacyjnie zakończyło się za to drugie spotkanie z udziałem drużyny z Liverpoolu. Walczący o tytuł mistrza Anglii, piłkarze The Reds, gościli na Riverside, gdzie niespodziewanie zostawili komplet punktów. Oba zespoły przed spotkaniem dzieliły 32 punkty i aż szesnaście miejsc w tabeli. Nic chyba nie jest w stanie wytłumaczyć postawy podopiecznych Beniteza, tym bardziej, że było to pierwsze zwycięstwo zawodników Middlesbrough od piętnastu spotkań. Liverpoolowi nie pomógł nawet powrót do składu Stevena Gerrarda i chyba już tylko cud może sprawić, że The Reds dogonią Fergusona i spółkę.

Dwubramkowe zwycięstwo gospodarzy nie oznacza wcale, że Liverpool nie miał okazji do zdobycia goli. Wręcz przeciwnie, to goście byli zespołem lepszym i przeważali przez całe spotkanie. Pierwszy gol dla Boro był jedną, z zaledwie dwóch sytuacji podbramkowych, jakie stworzyli zawodnicy Garetha Southagate’a w pierwszej odsłonie. Po rzucie różnym wykonywanym przez Stewarta Downinga, Xabi Alonso tak pechowo interweniował w polu bramkowym, że wbił piłkę do siatki, obok zdezorientowanego Jose Reiny.

Nie inaczej było w drugiej połowie. Liverpool przeważał zdecydowanie, jednak piłkarze The Reds pudłowali w tak niewiarygodnych sytuacjach, że winą za porażkę mogą obarczyć tylko siebie. Taktyka gospodarzy była prosta. Middelsbrough broniło się całą jedenastką na własnym polu karnym, czekając na okazję do kontry. Takowa pojawiła się w 63. minucie i od razu zakończyła się golem. Po składnej akcji dwójki O’Neil – Aliadiere, piłka trafiła do Tuncay’a, który nie miał żadnych problemów z pokonaniem Reiny. Mimo dwubramkowej straty, przyjezdni atakowali do końca. Jednak jeśli nie wykorzystuje się takich sytuacji, jak ta z 68. minuty, kiedy to Kuyt nie trafił z pięciu metrów do pustej bramki, ciężko myśleć o wygranej.

Potknięcie Liverpoolu wykorzystała Chelsea, która po zwycięstwie nad Wigan zrównała się z podopiecznymi Beniteza w tabeli. Nie było to jednak łatwe zwycięstwo, a trzy punkty dla The Blues zapewnił Frank Lampard, dopiero w doliczonym czasie gry. Mecz był świetnym widowiskiem, w którym najbardziej aktywnymi piłkarzami byli napastnicy obu zespołów, Zaki i Drogba. Spotkanie toczyło się w bardzo szybkim tempie i zarówno w pierwszej, jak i w drugiej połowie, kibice zgromadzeni na Stamford Bridge mogli obserwować mnóstwo sytuacji podbramkowych, kreowanych przez obie drużyny. Po wymianie ciosów, na przerwę, z jednobramkowym prowadzeniem, schodzili gospodarze, za sprawą trafienia Johna Terry’ego.

W drugiej odsłonie zespoły kontynuowały swój show, a wynik mógł zmienić się wielokrotnie. Gole padły jednak dopiero w ostatnich dziesięciu minutach. Najpierw Oliver Kapo, po dośrodkowaniu Maynora Figury, z bliskiej odległości wpakował piłkę do bramki Petra Cecha, a w doliczonym czasie gry, trzy punkty dla gospodarzy zapewnił strzałem głową Lampard. Była to zresztą dość kontrowersyjna sytuacja, bo Anglik popychał przy tej akcji Mario Melchiota. Arbiter spotkania nie dopatrzył się jednak przewinienia i wygrana The Blues stała się faktem.

Same old Arsenal

Kolejny zawód swoim kibicom sprawili piłkarze Arsenalu, którzy w małych derbach Londynu, podejmowali na Emirates Fulham. Roy Hodgson był po spotkaniu niezwykle zadowolony, bo jego podopieczni mieli naprawdę wiele szczęścia, unikając porażki. Mecz Kanonierów można śmiało porównać do spotkania Liverpoolu na Riverside. Arsenal przeważał przez pełne dziewięćdziesiąt minut, co zresztą tylko pogłębiło frustrację Wengera, który po raz kolejny wściekły opuścił boisko po spotkaniu. Właściwie ciężko zrozumieć, co było powodem kolejnego bezbramkowego remisu Arsenalu w lidze. Kanonierzy od samego początku nacierali na bramkę Schwarzera, utwierdzając swoich kibiców w przekonaniu, że tym razem mecz zakończy się ich wysokim zwycięstwem. Wystarczyło, aby Van Persie, Vela czy Nasi wykorzystali jedną z wielu sytuacji, a obaj managerowie kończyliby mecz w zupełnie innych nastrojach. Bohaterem gości był bez wątpienia bramkarz gości, który bronił nie tylko pewnie, ale i szczęśliwie. W 57. minucie wydawało się, że nic nie uratuje już Fulham od straty bramki. Świetny strzał głową Van Persiego wylądował jednak na słupku. To właśnie Holender zapamięta Australijczyka na długo. Takiej ilości sytuacji, jakie miał Van Persie w dzisiejszym meczu, nie wybroni mu szybko żaden inny bramkarz.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze