Premiership: Liverpool miażdży Rovers, remis na Britannia Stadium


Na Anfiled Road 32. kolejkę Premier League zainaugurowały drużyny Liverpoolu i Blackburn Rovers. Gospodarze chcieli za wszelką cenę udowodnić swoim kibicom, że ostatnia porażka z Chelsea to tylko wypadek przy pracy.


Udostępnij na Udostępnij na

Kibice zgromadzeni na Anfield liczyli na zwycięstwo swoich ulubieńców. „The Reds” tracą tylko jeden punkt do liderującego Manchesteru United, a fani wiedzą, że u siebie z Rovers trzeba wygrać. Podopieczni trenera Sama Allardyce’a wygrali w tym sezonie tylko cztery z piętnastu potyczek na stadionie rywala, więc mało kto wierzył, że kolejne zwycięstwo Blackburn odniesie na stadionie Liverpoolu. Obie drużyny rozpoczęły mecz w osłabieniu. Na ławce gospodarzy usiadł narzekający na uraz Steven Gerrard, a w szeregach Blackurn zabrakło Roque Santa Cruza.

Mecz rozpoczął się dla przyjezdnych bardzo pechowo. Już od pierwszych minut Liverpool zyskał bardzo wyraźną przewagę, którą golem udokumentował Fernando Torres już w piątej minucie. Hiszpan otrzymał długie podanie od Carraghera, przyjął piłkę i mocnym strzałem w długi róg nie dał szans interweniującemu Robinsonowi. Gospodarze długo utrzymywali się przy piłce i konsekwentnie rozgrywali na połowie rywali. Bardzo dobrze radził sobie zastępujący Gerrarda Javier Mascherano. Kolejne bramki przy takiej grze Rovers po prostu wisiały w powietrzu. W 33. minucie błysk geniuszu znów ukazał Torres. Napastnik Liverpoolu świetnie wykończył dośrodkowanie Alonso i gospodarze prowadzili już 2:0. Piłkarze „The Reds” mnożyli swoje sytuacje pod bramką Blackburn, lecz wynik do końca pierwszej połowy nie uległ zmianie. Chcąc dokładniej zobrazować dyspozycję przyjezdnych, wspomnę, że oddali tylko jeden strzał w światło bramki Pepe Reiny…

Drugą połowę lepiej zaczęli goście, jednak te kilka minut dobrej gry Blackburn nie przełożyło się im choćby na bramkę kontaktową. Liverpool zamknął rywali na ich własnym polu karnym, a Paula Robinsona zmuszał do częstych interwencji. Gdyby nie zwichrowane celowniki podopiecznych Rafy Beniteza, angielscy kibice mogliby obejrzeć podobną kanonadę, jaką zobaczyli niedawno polscy fani w Kielcach, kiedy chłopcy Beenhakera zbili amatorów z San Marino 10:0. Skutecznością więc Liverpool nie błysnął. Gdyby Blackburn grało nieco lepiej, gra wyglądałaby zupełnie inaczej. Za beznadziejną formę goście zostali ukarani jeszcze dwoma golami i do domu wrócą w niezbyt dobrych nastrojach. Bramkarza Rovers pokonali po raz trzeci i czwarty Agger i N’Gog. Bramka duńskiego obrońcy była szczególnej urody, Agger pobiegł z piłką kilkanaście metrów, a że nie ruszył do niego żaden z przeciwników, oddał wspaniały strzał w prawy górny róg bramki Blackburn, podwyższając tym samym prowadzenie.

Liverpool zupełnie zasłużenie wygrał 4:0. Gospodarze mogą sobie tylko pluć w brodę, bo wynik mógł i powinien być jeszcze bardziej okazały. Przynajmniej na kilka godzin „The Reds” zostaną teraz liderami w tabeli, wyprzedzając Manchester o dwa punkty.

Na Britannia Stadium Stoke City podejmowało Newcastle United. Obie drużyny walczą o utrzymanie, gospodarze nad grupą spadkową mają przewagę trzech punktów i wygrywając dziś, mocno przybliżą swoje szanse na utrzymanie. Newcastle ma poważny problem: „Sroki” zajmują przedostatnie miejsce, a ich wyjazdowa forma nie jest zachwycająca. Britannia Stadium to w tym sezonie mała twierdza drużyny Stoke, „The Potters” na swoim stadionie przegrali tylko trzy mecze.

Po zatrudnieniu Alana Shearera na stanowisko trenera Newcastle, kibice liczą na to, że ich klub nie spadnie do The Championship. Do składu wrócił Michael Owen i to on, z pomocą Duffa i Ameobiego, miał być odpowiedzialny za siłę ofensywną gości. Mecz od pierwszego gwizdka był bardzo wyrównany. Widać było, jak bardzo jednym i drugim zależy na trzech punktach. Dużo walki i wiele sytuacji podbramkowych – tymi słowami można scharakteryzować ten zacięty pojedynek. W 33. minucie gospodarze wyszli na prowadzenie. Wynik otworzył Faye i na przerwę podopieczni Tony’ego Pulisa schodzili prowadząc skromnie 1:0.

Drugą połowę piłkarze Newcastle rozpoczęli bardzo zmotywowani. Musieli być świadomi tego, że w przypadku przegranej, ich szansa na utrzymanie poważnie zmaleje. Kilka groźnych strzałów Duffa i Owena nie przyniosło bramkowych efektów, dopiero uderzenie Carolla z 81. minuty zapewniło gościom wyrównanie. Gospodarze po tej bramce cofnęli się na własną połowę i bronili przed groźnymi atakami podopiecznych Alana Shearera. Pod koniec kilka rzutów z autu Rory’ego Delapa sprawiło rywalom problemy, ale wynik do końca nie uległ zmianie, Newcastle wywalczyło zasłużony remis i bardzo cenny punkt.

Komentarze
Michał Wiśniewski (gość) - 15 lat temu

Brawo dla Liverpoolu. Bramka Aggera - cudo.
Gratulacje także dla młodego rezerwowego, N'Goga.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze