Premiership: Bez fajerwerków


W kolejnych spotkaniach 26. kolejki Premier League emocji było jak na lekarstwo. Arsenal nie wykorzystał wpadki Aston Villi i w fatalnym stylu podarował punkt Sunderlandowi. Żadnych goli nie oglądaliśmy także na Riverside Stadium. Łącznie, w czterech spotkaniach padło zaledwie siedem goli.


Udostępnij na Udostępnij na


Świetny debiut Guusa Hiddinka na ławce Chelsea i bramka Nicolasa Anelki na wagę trzech punktów dały spore nadzieje „Kanonierom” na dogonienie Aston Villi. Gdyby piłkarze Arsene’a Wengera pokonali Sunderland, strata do „The Villans” stopniałaby tylko do czterech punktów. Arsenal po raz kolejny pokazał, że na miejsce premiowane grą w Lidze Mistrzów po prostu nie zasługuje. Z drużyny, która prezentowała najładniejszy futbol w Europie szybko stał się typowym angielskim przeciętniakiem, przynajmniej pod względem poziomu gry.

„Kanonierzy” przodowali w posiadaniu piłki, ale stwarzali mało sytuacji podbramkowych, właściwie tylko w dwóch kwadransach pierwszej połowy. Swoją szansę debiutu, i to od razu w pierwszym składzie, dostał Andrij Arszawin. Zagrał poprawnie, nie zrobił żadnych błędów, mógł nawet strzelić gola. Ale po piłkarzu wartym 15 milionów euro, który dodatkowo nazywa się Arszawin, oczekuje się zdecydowanie więcej. Nie było widać nowej jakości w grze Arsenalu w dzisiejszym spotkaniu. Wręcz przeciwnie – był to jeden z gorszych występów drużyny w tym sezonie. Do tego najprawdopodobniej urazu nabawił się Gael Clichy, co nie rokuje dobrze przed nadchodzącym spotkaniem z Romą w Lidze Mistrzów. Wszystko wskazuje na to, że „Kanonierzy” muszą wygrać to spotkanie, by pojawić się w rozgrywkach w następnym sezonie. A wystarczyłoby, żeby Carlos Vela wykorzystał choć jedną z nadarzających się sytuacji.

W podobnym tonie należy wypowiadać się o spotkaniu Middlesbrough z Wigan zakończonym remisem (0:0). Sytuacji podbramkowych z obu stron było jak na lekarstwo. To było typowe spotkanie średniaków Premier League. Szansy debiutu nie dostał Tomasz Cywka, który ostatnio w rezerwach zdobył dwie bramki. Kontuzji nabawił się zawodnik gospodarzy – Didier Digard.

Beattie show

Nieoczekiwanie najciekawiej było na Britania Stadium, gdzie beniaminek Stoke podejmował Portsmouth. Słowo „najciekawiej” jest kluczowe, bowiem i tutaj mecz stał na marnym poziomie za wyjątkiem ostatniego kwadransa, kiedy padły wszystkie cztery gole. Na prowadzenie gości wyprowadził Niko Kranjcar. Potem strzelali już tylko zawodnicy gospodarzy. Najpierw w niecałe 120 sekund James Beattie, wyraźnie odżywający w Stoke, dwa razy trafił do siatki i jego drużyna była o krok od trzech punktów, gdyby nie Ryan Shawcross, który już w doliczonym czasie gry skierował futbolówkę do własnej bramki, ku uciesze przyjezdnych.

Bolton uporał się z solidnym West Hamem, co było sporym zaskoczeniem dla krytyków. Tym bardziej, że „Kłusaki” kontrolowały grę od pierwszych minut, a już w dziesiątej padła pierwsza bramka po świetnym strzale Matthew Taylora. Niecałą minutę później gospodarze prowadzili już dwoma golami, gdyż do siatki trafił Kevin Davies. Było to spore zaskoczenie dla drużyny Gianfranco Zoli, która przyjechała do Boltonu po komplet punktów. „Młoty” obudziły się tylko na drugą połowę spotkania, ale Jussi Jaskalainen nie bez powodu jest uważany za jednego z najlepszych bramkarzy na Wyspach. Kontaktowego i zarazem honorowego gola zdołał zdobyć jedynie Scott Parker. Ebi Smolarek pojawił się na boisku na okrągłą minutę, co najlepiej pozostawić bez komentarza.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze