W jednym z wywiadów, tuż przed EURO 2000, Luis Figo przyznał: - Do końca życia nie zapomnę Włodzimierza Smolarka. To jego gol sprawił, że Portugalia przegrała z Polską i nie wyszła z grupy podczas MŚ`86. Miałem wówczas 14 lat i ze łzami w oczach, siedziałem przed telewizorem, będąc pewnym, że Fernando Gomes i spółka nawiążą do wielkich sukcesów jakie były ich udziałem podczas EURO`84 czy wcześniej Eusebio i kolegów podczas MŚ`66 w Anglii. 14 lat po feralnym mundialu w Meksyku, Figo sprawił, że już żaden jego rodak nie musiał czuć tego, co on czuł wówczas.
Reprezentacja Portugalii dowodzona przez Humerto Coelho niespodziewanie dla wszystkich zajęła 3.miejsce współnie z Holandią podczas ME w Belgii i Holandii właśnie. Do dziś zresztą wielu uważa, że półfinał z Francją, waleczni Portugalczycy przegrali niesłusznie, ale faktem jest, że w 119.minucie dogrywki po strzale David`a Trezeguet`a piłkę ręką dotknął obrońca, Abel Xavier. Nie zmienia to jednak faktu, że Portugalia podczas EURO 2000 dała wielki show, chociaż mało kto wierzył, że zdoła nawiązać do tak mile wspominanych czasów Eusebio czy Fernando Gomesa.
W grupie A, do której trafili Seleccao das Quinas, zdecydowanym faworytem byli obrońcy tytułu mistrza Europy Niemcy, później brązowi medaliści EURO`96 Anglicy, a także starzy znajomi z eliminacji EURO 2000, Rumuni, którzy pokonali Portugalię w Lizbonie 1:0, w Bukareszcie zaś remisując 1:1. Akcje Portugalczyków stały więc zdecydowanie najniżej, ale może to pomogło im w sukcesie, bo praktycznie w trakcie występów nie towarzyszła im żadna presja. Turniej piłkarze Coelho rozpoczęli od horroru z Anglią na Philips Stadium, z którą już po 18. minutach przegrywali 0:2, by jeszcze przed przerwą doprowadzić do remisu 2:2. Sygnał do ataku dał właśnie Figo, który posłał David`owi Seaman`owi w 22.minucie kapitalną bombę w okienko z 30.metrów.
Angielski golkiper ani drgnął przy strzale, przyglądając się tylko maestrii portugalskiego geniusza rodem z Lizbony. Potem był udany rewanż na Rumunach, po bramce Costinhy w 94.minucie, a w epilogu występów w fazie grupowej, show Sergio Conceicao który trzy razy upokorzył Olivera Kahna. „Umarł król, niech żyje król”-pisała europejska prasa po meczu Portugalii z Niemcami. Mistrzowie Europy z 1996 r. po tym meczu zmuszenili byli zabierać swoje zabawki z Holandii i wracać do domu, zaś niedoceniani wcześniej Portugalczycy urośli nagle do rangi głównego faworyta EURO 2000.
EURO 2000 to był wielki popis Luisa Figo. Portugalska prasa pisała: „Wreszcie dorósł aby poprowadzić reprezentację do wielkich sukcesów”. Wcześniej Figo wraz z kadrą U-19 i U-21 święcił triumfy na MŚ w 1989 i 1991 r., ale z dorosłą reprezentacją albo nie potrafił się kwalifikować do wielkich imprez (MŚ`98) albo na nich zawodził (EURO`96). Wciąż ciągnęła się za nim, a także jego innymi kolegami, którzy mieli swój udział w sukcesach z młodzieżowych mundiali (Rui Costa, Fernando Couto, Jorge Costa, Abel Xavier) opinia pokolenia zmarnowanego, które nie potrafiło w pełni wykorzystać swojego potencjału i umiejętności.
Teraz było już jednak inaczej. Jak przystało na lidera drugiej linii, każda akcja zaczynała się od Luisa, rządził on i dzielił w środku pola, zaś portugalscy napastnicy mogli zawsze liczyć na jego kapitalne, prostopadłe podania, tak trudne do rozszyfrowania dla obrońców rywala, jak odczytanie pisma hieroglificznego dla niezbyht wykształconych Egipcjan. Faza grupowa to jednak nie był szczyt możliwości Portugalczyków. W 1/4 finału pewnie pokonali oni Turków 2:0, zaś w półfinale trafili na mistrzów świata, Francuzów. Od 19.minuty prowadzili po golu Nuno Gomesa, ale ostatecznie to Francja awansowała do finału. Najpierw Thierry Henry, a później w ostatniej minucie dogrywki, Zinedine Zidane rozwiali marzenia Portugalii o wielkim finale EURO 2000.
I mimo, że Figo wraz ze swoją reprezentacją nie zagrał 2 lipca na De Kuip, to jednak podczas ME w Belgii i Holandii udowodnił, że jest piłkarzem klasy światowej. To właśnie podczas ówczesnych mistrzostw Starego Kontynentu, szykujący się do wyborów na prezydenta Realu Madryt, Florentino Perez postanowił, że gdy już osiągnie zamierzony cel, sprowadzi na Santiago Bernabeu portugalskiego pomocnika. I tak też się stało- w lipcu jeden z najsłynniejszych transferów w historii futbolu stał się faktem, ale nie był to mały wydatek. Luis Filipe Madeira Caeiro kosztował Królewskich 56 mln dolarów, co na rok, uczyniło go najdroższym futbolistą świata. Ale też Portugalczyk jak mało kto wówczas, był wart tych kosmicznych pieniędzy.
EURO 2004 to już inna bajka. Figo cztery lata starszy, powoli schodził z wielkiej piłkarskiej sceny. Nie imponował już fenomenalnymi, prostopadłymi podaniami, wyraźnie szwankowała u niego również szybkość. Znalazł się w cieniu młodszych kolegów takich jak Cristiano Ronaldo, Deco, Simao Sabrossa czy Maniche, stąd też nie odgrywał już podczas ME w Portugalii, takiej roli w drużynie narodowej jak cztery lata wcześniej, w Belgii i Holandii. Słabe występy Luis przyjmował jednak z trudem. Znamionująca była scena z meczu 1/4 finału z Anglią, gdzie Figo zmieniony w 75.minucie przez Heldera Postigę, nawet nie przybił piątki graczowi Tottenhamu Hotspur.
Od razu udał się do szatni, wściekły na cały świat, wzbudzając w ten sposób powszechne zgorszenie w ojczyźnie. „Takie zachowanie nie przystoi legendzie”-grzmiała portugalska prasa, pełna krytki wobec gracza Realu. Półfinałowy mecz z Holandią to już jedna inna historia. Spotkanie na Jose Alvalade było wielkim gestem przeprosin Figo w stronę rodaków. „Nie zawiodłem jako piłkarz w potyczce z Anglią, zawiodłem jako człowiek”- miał powiedzieć do kibiców tym właśnie występem. Figo z meczu z Holandią znów był starym, dobrym Figo, z okresu pierwszych dwóch sezonów w Realu Madryt czy EURO 2000. Szarpał na skrzydle, z holenderskimi obrońcami bawił się jak z dziećmi, jak nikt przyczyniając się do wiktorii 2:1, która otworzyła Portugalii drogę do historycznego finału Mistrzostw Europy. „Lew nie umarł, on tylko spał”- pisała pełna zachwytu i wzruszenia, portugalska prasa po półfinale z Holandią.
I chociaż na wielkie słowa uznania za to starcie należą się każdemu z podopiecznych, to jednak najwięcej braw zebrał Figo, który w przeciągu 6 dni umarł, a potem zmartwychwstał. Ostatecznie reprezentacyjną karierę wychowanek Sportingu Lizbona zakończył tuż po finałach MŚ`06, z dorobkiem 127 meczów (najwięcej w historii) i 32 goli (3.miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych w historii). I chociaż tuż przed starem EURO 2008 kibice nalegają by Luiz Felipe Scolari powołał po dwóch latach przerwy do kadry Figo, to jednak brazylijski selekcjoner ripostuje: – Luis zrezygnował z kadry dwa lata temu i od tego czasu ani razu nie wspominał, że chce wrócić do kadry. Jeśli wyraziłby taką wolę, z radością wysłałbym mu powołanie. Ale takiej chęci z jego strony nie było…