Polacy w Holandii cz. 2


30 września 2012 Polacy w Holandii cz. 2

Oto kolejna odsłona przygód naszych rodaków w Eredivisie. Wydawać by się mogło, że na gruncie osiągnięć takich piłkarzy jak Kowalik czy Smolarek powinny łatwo rosnąć kariery kolejnych Polaków. Niestety, rzeczywistość nie zawsze wyglądała tak różowo. Ale przecież mieliśmy też w Holandii swoje wielkie chwile.


Udostępnij na Udostępnij na

„Tomek Show”, czyli Iwan idzie do Rody

Jak już wspominałem, Roda Kerkrade jest jednym z najlepszych miejsc dla rozwoju polskich piłkarzy w Kraju Tulipanów. Są jednak oczywiście wyjątki od tej reguły – jednym z nich jest historia Arkadiusza Kaliszana. Wychowanek Warty Poznań w latach 1993-1994 grał w żółto-czarnych barwach, ale zaliczył jedynie dwa spotkania w lidze, w tym jedno przeciw Ajaksowi. Potem wrócił do Polski, gdzie grał z mniejszymi lub większymi sukcesami przez wiele sezonów. Jest do dziś kojarzony przede wszystkim z mistrzowską Polonią Warszawa.

Tomasz Iwan wciąż gra w piłkę, ale trawiaste boiska zamienił na nadmorski piasek
Tomasz Iwan wciąż gra w piłkę, ale trawiaste boiska zamienił na nadmorski piasek (fot. Filip Trubalski)

Losy Kaliszana dziwnie splotły się z karierą Tomasza Iwana. Gdy obrońca rozstawał się z Wartą i wyjeżdżał za granicę, do drużyny z Poznania został sprowadzony Tomasz Iwan. Rok później pomocnik był już w Kerkrade, a Kaliszan wracał do kraju. Nieoczekiwana zamiana miejsc? Bynajmniej. Kaliszan w Holandii kompletnie zawodził, podczas gdy na Iwana w Rodzie bardzo liczono. I nie zawiedziono się – polski skrzydłowy okazał się trafionym zakupem i występował w Eredivisie (z przerwami) przez siedem lat. Gdy w 1995 roku odchodził z klubu, ściągnięto na jego miejsce Piotra Kasperskiego z Sokoła Pniewy. A Iwan? Cały czas szedł w górę, z Rody do Feyenoordu, a później do PSV, w którym grał u boku Brugginka, Vogela, van Bommela czy van Nistelrooya. To był dobry czas Iwana, chociaż w drużynie z Eindhoven nie zawsze grał w pierwszym składzie. Później przyszedł dla niego krótki okres, gdy przebywał w Trabzonsporze. Tam jednak nie zagrzał miejsca i powrócił do Holandii, gdzie zagrał jeszcze dziesięć razy w koszulce RBC. Karierę zakończył w Lechu Poznań (w ten sposób udało mu się zagrać w pierwszej lidze w barwach trzech poznańskich klubów – Olimpii, Warty i Lecha). Dziś były reprezentant Polski twierdzi, że Eredivisie mocno podupadła i zbiedniała, ale jest wciąż doskonałym miejscem rozwoju dla młodych kopaczy. Sam Iwan też stale idzie do przodu – stał się kimś w rodzaju celebryty, a piłkę też wciąż kopie, tyle że… na plaży. Ale niegdyś w Holandii miał swoje wielkie chwile:

W roku 1996 na pomarańczowej ziemi postawiło nogę kilku znanych graczy z kraju nad Wisłą. Krzysztof Bociek z PAOK Saloniki zameldował się w Volendam. Został w Holandii na pięć lat, grając w tym czasie również dla AZ Alkmaar, NEC i Den Bosch. Co ciekawe, Bociek nigdy nie wystąpił w reprezentacji Polski, mimo że grał w silnej lidze i reprezentował nasz kraj na szczeblu młodzieżowym i olimpijskim. Jednak to nie przenosiny tego, lecz innego napastnika były prawdziwą bombą transferową. Polska była w szoku, gdy do PSV Eindhoven trafił Piotr Matys z Białegostoku. Wszyscy zastanawiali się, jak to możliwe? Niektórzy eksperci twierdzili, że Matys to diament, który dopiero w Holandii zostanie oszlifowany. Nic takiego się jednak nie wydarzyło – niewiele występów i strzelonych goli, brak sukcesów. Naszemu graczowi pozostał jedynie ładny wpis w CV.

Jedyny w Ajaksie

Wczoraj jeden z naszych piłkarzy, którzy mają za sobą epizod w Eredivisie, zaliczył swój jubileuszowy, 250. występ w najwyższej polskiej klasie rozgrywkowej i strzelił dwie bramki. Marek Saganowski, bo o nim mowa, jest jednym z wielu niespełnionych polskich talentów. Wyjechał za granicę w młodym wieku. Jako osiemnastolatek trafił do Feyenoordu, ale udało mu się zagrać w barwach „Portowców” tylko siedem razy. Później nie poradził sobie w HSV Hamburg; dalsze ambitne plany młodego gracza pokrzyżował wypadek motocyklowy. Udało mu się odbudować, ale nigdy nie zrobił kariery na miarę swoich możliwości.

Razem z „Saganem” do Rotterdamu trafił Jerzy Dudek. Był to dla niego ogromny i zaskakujący awans sportowy; w pierwszym sezonie był jednak tylko rezerwowym, gdyż bramki „Portowców” strzegł człowiek nie do ruszenia – reprezentant „Oranje” Ed de Goey. Wydawało się, że historia lubi się powtarzać i Dudek podzieli nieszczęśliwy los Henryka Bolesty, ale w 1997 roku de Goey odszedł do Chelsea Londyn. Nasz gracz stanął przed szansą wskoczenia do pierwszej jedenastki i wykorzystał ją. Gra w Feyenoordzie stała się dla Dudka przepustką do wielkiej kariery – wywalczył ze swoim klubem mistrzostwo kraju, był również wybierany na najlepszego golkipera i najlepszego gracza całej ligi. Wszyscy wiemy, co było dalej – przejście do Liverpoolu, zwycięstwo w Lidze Mistrzów i transfer do wielkiego Realu. Szkoda tylko straconych szans reprezentacyjnych i tego, że Dudkowi zabrakło jednego występu w biało-czerwonej koszulce, by stać się „Wybitnym Reprezentantem”.

Gdy Jerzy zaczął już mościć sobie wygodne miejsce w bramce, do Holandii trafiali kolejni nasi kopacze. Pomyłką okazała się przeprowadzka Mariusza Kukiełki, który udowodnił, że można sobie nie poradzić nawet w przychylnym Polakom klubie z Kerkrade. Pozostałe zakupy zespołów z Eredivisie były jednak o wiele bardziej udane.

Tomasz Rząsa odnosił w Kraju Tulipanów spore sukcesy. Zaczął w De Graafschap, skąd po dwóch sezonach wykupiła go ekipa Jerzego Dudka. Nasz obrońca zdobył z nowym klubem Superpuchar Holandii i Puchar UEFA. Później trafił na jeden sezon do Partizana Belgrad (był tam jednym z ulubieńców kibiców i nosił pseudonim Tomas Żonsa), by powrócić na pomarańczową ziemię w roku 2004. Zdążył jeszcze zagrać w Heerenveen i ADO, zanim zakończył karierę w Austrii.

Jednym z najbardziej rozpoznawalnych Polaków w Holandii jest bez wątpienia Arkadiusz Radomski. Jest znany z krewkiego charakteru (niejednokrotnie bowiem kłócił się z trenerami, szczególnie gdy chcieli posadzić go na ławce rezerwowych) oraz długiego stażu gry. Trzydziestokrotny reprezentant naszego kraju trafił do Heerenveen w 1997 roku, a wcześniej przez trzy sezony występował w drugiej lidze w klubie BV Veendam. Po ośmiu latach spędzonych w „Dumie Fryzji” zdecydował się na zmianę otoczenia i wyjechał do Austrii. Później jednak zatęsknił za Niderlandami i podpisał kontrakt na dwa sezony z NEC Nijmegen. Defensywny pomocnik łącznie w całej karierze zagrał na boiskach holenderskich w 348 spotkaniach i zdobył 21 goli.

Zdrajca, uciekinier, zmarnowany talent, lawirant – tak mówiono z kolei o jednej z legend polskiej piłki, Andrzeju Rudym. Skąd te przydomki? Piłkarz, który miał być następcą Deyny i był porównywany do Cruyffa, nie wybiegł na mecz zawodników ligi polskiej i włoskiej, który był traktowany jako spotkanie reprezentacyjne. Jak donosił Dariusz Szpakowski „zniknął po śniadaniu z hotelu, a wraz z nim jego rzeczy, co wskazuje na samowolne oddalenie się od ekipy”. Prasa okrzyknęła więc Rudego zdrajcą, ponieważ wybrał ucieczkę na Zachód. Interesowały się nim AS Monaco, Bayern, Bayer Leverkusen i HSV Hamburg. Ostatecznie trafił do FC Koln. Wybrał wolność i możliwość zarobku, oraz – jak sam wspomina – kobietę, modelkę Annę Dąbrowską. W 1997 roku trafił do Ajaksu, w którym podobno inkasował milion euro za sezon. Dwa lata spędzone w Holandii to był szczyt jego kariery. Później był już regularny zjazd w dół. Rudy nie uważa się za zdrajcę, mieszka w Niemczech i czasem zagląda do ojczyzny. Do dziś pozostaje jedynym Polakiem, który występował w barwach drużyny z Amsterdamu. Strzelił dla niej trzy gole w 41 spotkaniach.

W ten sposób przeszliśmy przez lata 90. W trzecim odcinku perypetii naszych rodaków nad Renem przeniesiemy się do roku 2000, kiedy młody Euzebiusz Smolarek awansuje z młodzieżowej drużyny Feyenoordu do ekipy seniorów.

Najnowsze