Pogoń Szczecin – tło Lecha Poznań rysowane kredkami Bambino


W spotkaniu z Lechem Poznań Pogoń Szczecin rozegrała najsłabszy mecz od dawna

10 czerwca 2020 Pogoń Szczecin – tło Lecha Poznań rysowane kredkami Bambino
PressFocus / Szymon Górski

Przykro się patrzy na to, jaki Pogoń Szczecin zalicza regres na przestrzeni tego sezonu. Początek w wykonaniu „Portowców” był bardzo obiecujący i kibice Pogoni niczym ci Liverpoolu mogli się zastanawiać, czy to jest ten sezon. Zwłaszcza że progres wykonany w defensywie był imponujący. Niestety, im dalej w sezon, tym bardziej problemy szczecinian zaczęły się uwypuklać. Zaczęła szwankować ofensywa i problemy z przodu nie pozwalały na spektakularne wiktorie. Mimo to udawało się regularnie wygrywać mecze i utrzymywać lokatę lidera w tabeli ekstraklasy.


Udostępnij na Udostępnij na

Kryzys „Dumy Pomorza” zaczął być znacznie bardziej widoczny wraz z końcem sezonu. Wtedy przestały wpadać gole, a gra u siebie i mecze ze słabszymi rywalami powodowały, że fotel lidera zaczął uciekać. Dodatkowym upokorzeniem był w Szczecinie mecz z Koroną Kielce. „Granatowo-bordowi” całą drugą połowę grali o jednego piłkarza więcej od pogrążonej w kryzysie Korony. Mimo to przegrali mecz 0:1 po błędzie przy wyprowadzeniu piłki Tomasa Podstawskiego. 2020 rok jest kontynuacją końcówki 2019 roku, a mecz z Lechem był brutalnym gwoździem do trumny.

Pogoń Szczecin rozmontowana w środku sezonu

Z całą pewnością duży wpływ na wiosenną dyspozycję jedynej ekstraklasowej drużyny z województwa zachodniopomorskiego miało zimowe okienko transferowe. Jeszcze przed ostatnią kolejką z zespołem pożegnał się Adam Buksa, podstawowy napastnik i motor napędowy szczecińskiej Pogoni. Ten wszechstronny napastnik często w pojedynkę ciągnął za uszy atak „Dumy Pomorza”, tworząc dogodne okazje nie tylko sobie, lecz także swoim kolegom. Z każdym meczem stawał się coraz bardziej wszechstronny, a jego brak jest widoczny najbardziej. Zwłaszcza gdy jego głównym zastępcą jest Michalis Manias.

Następnie jego tropem poszedł zaliczający słabszą pierwszą część kampanii Zvonimir Kożulj. Bośniak naciskał na jak najszybsze odejście z klubu i na początku pandemii rozwiązał swój kontrakt z klubem. Co prawda sportowo nie była to tak wielka strata jak ta Buksy, ale po pewnym czasie Pogoń straciła wizerunkowo. Mianowicie kilka miesięcy po odejściu Zvonimir udzielił mocnego wywiadu dla PogońSportNet, w którym skrytykował działania klubu. Pomocnik wytknął prezesowi Mroczkowi brak ambicji i wyjawił, że grał całą rundę z urazem.

Gdyby tego było mało, w ciągu niespełna tygodnia kolejnych dwóch piłkarzy pukających do pierwszego składu zerwało więzadła. Najpierw więzadła przednie zerwał Igor Łasicki, a chwilę później dołączył do niego Marcel Wędrychowski. Łasicki co prawda nie grał regularnie, ale gdy wychodził na boisko, pokazywał, na co go stać. Prawdopodobnie gdyby nie uraz, to teraz on byłby pierwszym wyborem trenera Runjaicia. Natomiast Wędrychowski zaczął ciułać minuty, a w meczu z Rakowem po wejściu był najlepszym piłkarzem na boisku. Podobnie jak Łasicki, gdyby nie kontuzja, teraz mógłby grać w pierwszym składzie.

Na koniec pandemii po ofercie z Crveny zvezdy Belgrad całkowicie zwariował Srdjan Spiridonović. Skrzydłowy zaczął symulować kontuzję i szybko został odstawiony przez trenera Runjaicia daleko od składu. „Spiri” był jednym z nielicznych piłkarzy Pogoni, który w trudnych momentach potrafił się zerwać. Często decydował się na nieoczywiste warianty, dzięki którym „Granatowo-bordowi” ostatecznie urywali punkty, a nawet zwycięstwa.

Czy czar Kosty Runjaicia prysł?

Po meczu w mediach społecznościowych kibice zaczęli nieśmiało dyskutować o Koście Runjaiciu i jego przyszłości. Trener, przez wielu uważany za czołowego w ekstraklasie, nagle na przestrzeni kilku kolejek staje się szarakiem. Natomiast czy słusznie szkoleniowiec Pogoni Szczecin i jego praca są kwestionowane w ostatnim czasie? Cóż, patrząc na wyniki osiągane przez Pogoń Szczecin, trudno nie odnieść wrażenia, że coś się zepsuło.

Przede wszystkim wybory personalne niemieckiego trenera nie należą do przekonujących. Stawianie z uporem maniaka na greckiego napastnika z przodu czy jałowego Hostikkę to wybory, które trudno jest jakkolwiek wybronić. Zwłaszcza gdy w odwodzie masz dobrze wyglądającego po wejściach z ławki Huberta Turskiego, a za Hostikkę można wpuścić Żurawskiego, Drygasa czy Dąbrowskiego, przesuwając Listkowskiego bliżej bocznej linii. Dodatkowo niechętne stawianie na młodych piłkarzy w dłuższym wymiarze czasowym. Niestety, wyborami Runjaić sobie nie pomaga.

Gra w ataku również brutalnie weryfikuje „Dumę Pomorza”. W tym roku, wyłączając mecz z Wisłą Płock, Pogoń Szczecin strzeliła aż… trzy gole. Przerażająca statystyka pokazująca, jaka nędza panuje z przodu. Co ciekawe, w meczu z Cracovią wyszli w pierwszej jedenastce piłkarze, którzy zdobyli łącznie w sezonie… pięć goli. Po dwie Hubert Matynia i Sebastian Kowalczyk, a dzięki jednemu trafieniu na listę załapał się także Marcin Listkowski. Z przodu brakuje zupełnie pomysłu na rozegranie akcji. Nawet indywidualności, która by mogła wziąć na swoje barki grę zespołu i wykreować więcej sytuacji podbramkowych. W wielu meczach trudno było chociażby zobaczyć akcję, która by pachniała golem.

Trzeba przyznać, że Runjaić ma bardzo trudne zadanie. Personalia, z których musi lepić, nie rzucają kolana, a zespół po pandemii jest zupełnie rozbity. Trenerowi regularnie zabierają zabawki w każdym okienku, a warunki pracy nie są tak komfortowe jak chociażby w sezonie 2018/2019. Teraz zarówno przed Runjaiciem, jak i Pogonią najtrudniejszy okres. Trzeba się wydostać z dna, bo z całą pewnością trzeba za nie uznać dyspozycję w meczu z Lechem. Najbliższy okres zweryfikuje przyszłość drużyny i Kosty Runjaicia. Jak przejdą przez ten jakże trudny sprawdzian? Czas pokaże, w tej chwili niestety nie wygląda to optymistycznie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze