Gdybyśmy przed sezonem powiedzieli, że Pogoń Szczecin zakończy rok 2020 na „pudle”, to pewnie zostalibyśmy zmiażdżeni i wyśmiani. Nikt tego nie obstawiał, chociaż klub ze Szczecina już od kilku lat wyglądał na ciekawy projekt. Dotychczas jednak były to plany i słowa. Teraz możemy przyznać, że przeszedł do czynów, a skutkiem tego jest sukces, czyli podium na koniec rundy jesiennej.
W końcu przyszedł czas, w którym udało się przekuć piękne słowa na bardzo dobre wyniki. Zresztą zdecydowanie zasłużone, gdyż ostatnie zwycięstwa były naprawdę przekonywające i często wysokie. To nie fart i szczęście, tylko praca wielu osób, która przyniosła oczekiwane wyniki.
Pogoń Szczecin – drużyna środka tabeli
Przez wiele lat mieliśmy obraz Pogoni Szczecin jako drużyny środka tabeli. Walka o utrzymanie jej nie grozi, choć były sezony, w których musiała się o nie bić, ale do pucharów dużo jej brakuje. Ktoś by powiedział – „A kogo interesują takie drużyny?”. Są bo są. Nie wprowadzają żadnej świeżości do ligi, więc ich los pozostaje obojętny. Często takie drużyny mają dużą liczbę obcokrajowców, więc nawet trudno jest się z nimi utożsamiać. Pogoń jednak taka nie była.
Wchodziło do niej wielu młodych graczy jak Adam Buksa czy Marcin Listkowski, których już w ekstraklasie nie oglądamy. Mieliśmy także kilku wartościowych obcokrajowców jak Iker Guarrotxena i Srdan Spiridonović. Ich także już nie oglądamy na polskich boiskach, a przecież byli bardzo dobrymi piłkarzami. To wszystko wpływało na to, że była to drużyna środka tabeli, ale z aspiracjami na coś więcej. Kosta Runjaić i kibice ze Szczecina trochę poczekali, aż to wypali, ale chyba było warto.
Nawet transfery, które nie sprawdzały się i nie przyniosły zamierzonych celów, w końcu nie chce napisać, że wypaliły, ale się obroniły. Tutaj kłania się przypadek Santerii Hostikki. Ta drużyna była budowana przez kilka lat, a za sterami stał trener Kosta Runjaić. W końcu przyszedł czas, kiedy wszystko zaczęło wychodzić. Tak się dzieje w grudniu.
Odpowiedni moment
Kortez śpiewał w swojej piosence „To dobry moment” i podobnie możemy przenieść to na Pogoń Szczecin. To odpowiedni i najlepszy moment, aby w końcu projekt „Portowców” zatoczył koło i zaczął przynosić sukcesy i wyniki. Przypomnijmy przecież, że w Szczecinie istnieje dobrze prosperująca akademia, która zresztą rodzi owoce w postaci kolejnych wychowanków.
W tym sezonie wszystko działa na korzyść Pogoni. Problemy rywali, ale przede wszystkim w końcu dobra forma zawodników. Wszystko zaczęło dobrze funkcjonować jak jeden organizm, a najlepiej pokazuje to radość po bramce Michała Kucharczyka w ostatniej minucie spotkania z Zagłębiem. „Kuchy King” nawet wywiadu nie mógł udzielić.
Po trzech latach prowadzenia drużyny przez Kostę Runjaicia ta w końcu odnalazła swój rytm, a nawet gdy mecz się nie układa, to wyjdzie jeden strzał tak jak w spotkaniu z Zagłębiem. Prawo serii, dopóki wszystko się układa, wpada wszystko. Trzeba więc z tego skorzystać. Żeby nie było, Pogoń nie gra na tzw. farcie. Trudno nazwać wygraną z Lechem 4:0 fartem. Miejsce na podium po rundzie jesiennej jest absolutnie zasłużone, choć wywalczyła je sobie na ostatnich metrach.
Defensywa – klucz do sukcesu
W poprzednich kampaniach, choć nie były złe (6. i 7. miejsce), jednak czegoś brakowało do pełni szczęścia. Mimo że już w poprzednim sezonie było widać, że to drużyna, która przede wszystkim ma tracić mało bramek. Nie oznacza to wcale, że w zachodniopomorskim nastawili się przede wszystkim na defensywę. Wystarczy spojrzeć na ostatnie spotkania. Czy tam widać drużynę defensywą? Absolutnie nie. To drużyna kreatywna, niebojąca się atakować, ale wyważona.
Co zatem sprawia, że Pogoń Szczecin obecnie jest drużyną, która traci najmniej bramek? Przede wszystkim Dante Stipica. Najprawdopodobniej najlepszy bramkarz w ekstraklasie. Chorwat na 13 meczów w ośmiu zachował czyste konto. Ma także największy procent obronionych strzałów w ekstraklasie, bo aż 83%. Tak swoją drogą to jeden z lepszych wyników w całej Europie. Bramkarz Pogoni jest także autorem najdłuższej serii bez straconej bramki w tym sezonie. Czyste konto udało mu się zachować przez 421 minut. Ponadto wielokrotnie ratował punkty dla „Portowców”.
Bardzo pomagają mu też środkowi obrońcy. Benedikt Zech i Konstantinos Triantafyllopoulos regularnie zatrzymują zapędy napastników. Taki trójkącik to skarb, a konkurenci nie śpią. Gdy Mariusz Malec musi wejść na boisko, to nie daje plamy, tylko solidnie zastępuje wspomnianą dwójkę. To wszystko sprawia, że Pogoń Szczecin ma tylko osiem straconych bramek. To o połowę mniej od Legii, Rakowa i Zagłębia Lubin. Jeśli tak będzie grać wiosną, to naprawdę szczecinianie mogą zrobić duże rzeczy.
Wyciągnąć wnioski
Bardzo przyjemnie ogląda się w ofensywie bawiących się piłką Kacpra Kozłowskiego i Adriana Benedyczaka. Ten pierwszy to odkrycie ostatnich kolejek. Jego poczynania porównałbym do Jakuba Modera. Choć jest on zdecydowanie młodszy, to uważam, że może wyjechać za podobne pieniądze. Jest to podobny rozmiar kapelusza. Przyglądajmy się więc uważnie młodemu pomocnikowi, bo niedługo będziemy mogli mu pomachać w drodze na samolot. To nie perełka, toż to diament, najdroższy kamień szlachetny.
Oprócz 17-latka swoje pierwsze kroki stawiają: Adrian Benedyczak, Hubert Turski, Maciej Żurawski i Kacper Smoliński. Z lepszym lub gorszym skutkiem, ale widać w nich na pewno potencjał. W ataku regularnie wystawiany jest Luka Zahović. Człowiek, który przez większość rundy zawodził, ale ostatnio pokazał, że się odnajduje w zespole. Warto zwrócić uwagę na jego technikę, to nie jest Manias.
Pogoń Szczecin, wygrywając cztery mecze na pożegnanie z rokiem 2020, zafundowała sobie i kibicom wspaniałe święta. Prezent idealny. Wigilia jak rok temu będzie wesoła, bo warto przypomnieć, że także przed rokiem Pogoń zakończyła rundę na podium. Niech nauczką będzie poprzedni sezon, bo i potencjał jest chyba większy, a pokazała to dobitnie w grudniu, gdy wygrała cztery na pięć spotkań.