Remis na inauguracje ligowych zmagań w 7. kolejce Ekstraklasy. Zagłębie Lubin i GKS Bełchatów liczyły na 3 punkty, które pozwoliłyby im odbić się od dolnej części tabeli. Wyrównany i dynamiczny mecz zakończył się jednak rezultatem 1:1, który nie satysfakcjonuje żadnej ze stron.
Jeszcze dwa lata temu byłby to hit ligowy. Wówczas to obie drużyny biły się o Mistrzostwo Kraju. Dziś to ligowi średniacy, którym nie daje się zbyt wielkich szans na europejskie puchary i ligowe podium. Mecz jednak zachował swój prestiż, bowiem do gry przystąpiły drużyny, które w poprzedniej kolejce ukradły punkty zespołom lepiej sytuowanym – Polonii Warszawa i Ruchowi Chorzów.
Do meczu z większą werwą przystąpili podopieczni Rafała Ulatowskiego. Co prawda ich aktywność nie przekładała się na sytuacje bramkowe – obie ekipy w pierwszej połowie bardzo dobrze zawężały pole gry i nie pozwalały przeciwnikom na dojście w pole karne. Pierwsza groźna sytuacja przyszła dla GKS-u dopiero w 38. minucie. Tomasz Wróbel mógł spytać się bramkarza, w który róg ma posłać piłkę do siatki, ale zamiast pokonać Ptaka, trafił wprost w niego.
Jeszcze dwa lata temu byłby to hit ligowy. Wówczas to obie drużyny biły się o Mistrzostwo Kraju. Dziś to ligowi średniacy, którym nie daje się zbyt wielkich szans na europejskie puchary i ligowe podium. Mecz jednak zachował swój prestiż, bowiem do gry przystąpiły drużyny, które w poprzedniej kolejce ukradły punkty zespołom lepiej sytuowanym – Polonii Warszawa i Ruchowi Chorzów
Piłkarze Zagłębia wyszli na przerwę przy akompaniamencie gwizdów, co dało sporo do myślenia Franciszkowi Smudze. „Franz” doszedł do wniosku, że pora w końcu zaatakować. Jak powiedział tak zrobił: za pomocnika Pawłowskiego wszedł Micanski, a Zagłębie od początku drugiej połowy zaatakowało. Co prawda uderzenia Hanzela i Traoure nie miały racji powodzenia, ale już akcja z 52. minuty musiała skończyć się bramką. Wrzutka do Traoure, ten rozejrzał się i zobaczył lepiej ustawionego Martina Ekwueme, który lekkim, ale bardzo precyzyjnym strzałem otworzył wynik meczu. Pięć minut później ponownie szczęścia szukał Traore, który swoim ni to strzałem, ni to dośrodkowaniem dał kibicom powód do nagłego wstania z miejsc.
GKS nie zamierzał się jednak poddawać i cierpliwie czekał na swoje sytuacje. W 69. minucie świetnie na skrzydle zachował się Małkowski, wyłożywszy jak na tacy piłkę Rachwałowi, który rozruszał bezrobotnego Ptaka – ten ponownie bez zarzutu poradził sobie ze strzałem. Jeśli nie da się zdobyć gola z akcji, to trzeba szukać szczęścia w stałych fragmentach gry – do takiego wniosku doszli piłkarze Rafała Ulatowskiego w końcówce meczu. W realizacji planu pomógł im Michał Łabędzki, który zagrał ręką w polu karnym, co nie uszło uwadze sędziego. Jedenastkę na bramkę zamienił Dariusz Pietrasiak