Gdy w lecie ubiegłego roku Górnik Zabrze pozyskiwał za niemałe sumy kolejnych zawodników, wydawało się, że ten wielce utytułowany klub w końcu nawiąże do swoich dawnych tradycji i powalczy o tytuł mistrza Polski. W tym samym okresie potężne zbrojenia czynił również angielski Tottenham Hotspur, który liczył na to, że dzięki wydanym pieniądzom w końcu napsuje sporo krwi takim tuzom jak Manchester United, Liverpool czy Chelsea. I choć między Górnikiem, a ekipą Spurs istnieje prawdziwa przepaść, głównie pod względem sportowym i organizacyjnym, to jednak nie można nie zauważyć kilku podobieństw pomiędzy tą dwójką.
Zacznijmy od drużyny zabrzan. Zespół ten został założony w 1948 roku, a więc niedługo po zakończeniu II wojny światowej. Pierwsze poważne sukcesy zaczął odnosić już u schyłku lat sześćdziesiątych, zaś swoje największe triumfy święcił w latach osiemdziesiątych, kiedy to czterokrotnie był najlepszym teamem w Polsce oraz w 1970 roku, gdy awansował do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Natomiast ostatnimi czasy Górnicy, bardziej niż pucharami, zainteresowani byli zniwelowaniem swoich ogromnych długów i znalezieniem możnego inwestora.

W końcu, w połowie 2007 roku, Trójkolorowi osiągnęli porozumienie ze znaną firmą ubezpieczeniową Allianz. Wraz z przejęciem przez nią udziałów klubu, nastały dla niego lepsze czasy. W pierwszym sezonie 2007/2008 wzmocniona ekipa zajęła przyzwoite, ósme miejsce, chociaż runda wiosenna okazała się wielkim rozczarowaniem dla jej rozentuzjazmowanych sympatyków. Już wtedy pod adresem ówczesnego trenera Górnika Ryszarda Wieczorka prasa zaczęła kierować słowa krytyki. Zwiastunem poprawy gry zespołu miał być właśnie letni okres transferowy. Do Zabrza sprowadzono paru obiecujących graczy, jak na przykład: Przemysław Pitry, Dariusz Kołodziej, Grzegorz Bonin czy Michal Vaclavik. Do tego grona dokooptowano Brazylijczyka o polsko brzmiącym nazwisku – Leo Markovskiego oraz Willy Rivasa, ponoć perspektywicznego Peruwiańczyka. Taka mieszanka miała zapewnić drużynie minimum piątą lokatę na mecie ligowych rozgrywek.
Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała jej plany, bowiem Górnik zanotował wyraźny falstart, a sugestie, jakoby zarząd powinien zwolnić szkoleniowca, zaczęły się nasilać. Nic dziwnego, skoro ten niezwykle ambitny team przed długi okres czasu plasował się na najniższym, szesnastym miejscu. W końcu działacze, do niedawna podkreślający chęć długoterminowej współpracy z Wieczorkiem, nie wytrzymali i rozwiązali z nim umowę. Na jego miejsce przyszedł, szanowany chyba bardziej za granicą, niż u nas Henryk Kasperczak. Popularny „Henry” od razu cudów nie zdziałał, jednak, jako że do zmierzchu rundy jesiennej pozostało raptem kilka kolejek, miał ocenić, którzy zawodnicy przydadzą mu się na drugą część rozgrywek. Doświadczony coach na boczny tor odstawił głównie obcokrajowców, z wyżej wspomnianym Markovskim i Rivasem na czele. Jego decyzja dobitnie uświadomiła wszystkim, jak wielkimi niewypałami okazali się być kopacze z Ameryki Południowej. Ponadto jesienią, delikatnie mówiąc, nie zachwycili Pitry, Bonin oraz Kołodziej, którzy nie wnieśli powiewu świeżości do boiskowych poczynań czternastokrotnych mistrzów Polski.
Zimą doszło więc do prawdziwej rewolucji kadrowej przy ulicy Roosvelta. Na wzmocnienia wydano jeszcze większe pieniądze, działając wręcz rozrzutnie, co spowodowane było rzecz jasna widmem degradacji. Na Śląsk tym razem powędrowali zaufani ludzie Kasperczaka, jeszcze z czasów pracy w Wiśle Kraków, czyli Damian Gorawski wraz z Pawłem Strąkiem oraz wyróżniający się ligowcy w osobach Roberta Szczota, Mariusza Przybylskiego, a także Adama Banasia. Tak skomponowana paczka powinna sobie zapewnić byt w najwyższej klasie rozgrywkowej, chociaż gra nieco w kratkę. Po tym, jak w większości spotkań prezentują się Trójkolorowi, można być o to raczej spokojnym.
W wakacje podobna sytuacja miała miejsce w londyńskim Tottenhamie, gdzie od dawna snuto mocarstwowe plany. W sezonie 2008/2009 popularne Koguty wreszcie miały zakończyć dominację tak zwanej „Wielkiej Czwórki” (czyli Arsenalu, Chelsea, Manchesteru United i Liverpoolu) i zapewnić sobie awans do przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Identycznie jak w Górniku, wydano niebotyczne sumy na nowych piłkarzy. Na White Hart Lane zawitali: Giovanni Dos Santos, Roman Pawliuczenko, David Bentley, Vedran Corluka, Heurelho Gomes, jak również cudowne dziecko chorwackiego futbolu – Luka Modric. Wszystkie klocki poukładać miał wytrawny hiszpański taktyk Juande Ramos, który nieco wcześniej zdobył ze Spurs Puchar Ligi Angielskiej.

Inauguracja Premier League nie wypadła zbyt obiecująco, później nie było lepiej, toteż po ośmiu seriach gier ze swojej dobrze płatnej posady zwolniony został trener, a w jego miejsce przyszedł stary wyga Harry Redknapp, na wyspach cieszący się powszechnym uznaniem. Zespół zastał kompletnie rozbity, z dorobkiem dwóch punktów znajdujący się na ostatniej lokacie w tabeli. Szybko jednak zaszczepił w nowych podopiecznych chęć do gry, odpowiednio ich poustawiał i zmobilizował, co zaowocowało już w jego debiucie, gdy Tottenham triumfował nad Boltonem i odtąd dosyć regularnie zaczął gromadzić punkty. W zimowym okienku transferowym ponownie przeznaczono odpowiednie fundusze na wzmocnienia. I tak do klubu wrócili Jermain Defoe, Pascal Chimbonda oraz Robbie Keane. Tylko w wypadku tego ostatniego angielski zespół pod względem finansowym wyszedł na plus, bowiem sprzedał Irlandczyka dużo drożej, niż go potem kupił. Pozostała dwójka kosztowała już niemałe pieniądze. Oprócz uprzednio wymienionych graczy, którzy przeżyli swego rodzaju deja vu, do stolicy Anglii przeprowadził się także Wilson Palacios wespół z Carlo Cudicinim, mający na swoim koncie dziesiątki występów na boiskach angielskiej ekstraklasy.
W takim składzie Tottenham byłby w stanie walczyć o najwyższe laury, jednak z wiadomych względów tego nie robi. Zawodnicy Redknappa powinni utrzymać się w lidze, ponieważ ze strefy spadkowej udało im się już dawno wydostać, i myśleć perspektywicznie, o kolejnym sezonie. Ciężko jest natomiast stwierdzić, czy włodarze „Kogutów” zechcą jeszcze raz wydać olbrzymie kwoty na wzmocnienia, by potem mocno się rozczarować. W dobie kryzysu ekonomicznego, jaki zawładnął światem, dwukrotni mistrzowie swojego kraju mogliby w końcu zbankrutować, jak jeszcze nie tak dawno temu stało się z Leeds United, zbyt odważnie działającym na piłkarskim rynku.
Jak widać, zarówno Górnik Zabrze jak i Tottenham Hotspur mają wiele cech wspólnych. Mimo wielkich ambicji i głośnych transferów nie udało im się w tym sezonie spełnić oczekiwań ekspertów oraz kibiców, wyrzucając w błoto grube miliony. Oba zespoły w trakcie trwania rozgrywek ligowych postanowiły zmienić szkoleniowców, co zaowocowało znaczącą poprawą osiąganych rezultatów. I wreszcie oba powinny w przyszłym roku powalczyć nawet o największe trofea. Podobno najlepiej jest uczyć się na błędach, więc biorąc pod uwagę potencjał zabrzan i londyńczyków, można wróżyć im ciekawą przyszłość.
przepraszam... co autor miał na myśli pisząc:" Na
zachodni Śląsk" widziałeś człowieku kiedykolwiek
mapę polski ??? po1 nazwa ślask pochodzi od góry
ślęża, która mieści się pomiędzy Świdnicą a
Wrocławiem... po2 nawet biorąc pod uwagę ślask
hanysowski to zabrze też nie jest żadnym "zachodem"
Kwestia następna artykuł jest chyba mocno
nieaktualny !!! teraz już nikt nie ma wątpliwości że
górnik jest pierwszym kandydatem do: " w przyszłym
roku powalczyć nawet o największe trofea"... tyle że
w I lidze !!!!
górnik ma 3 punkty straty do miejsca barażowego więc
z tym spadkiem jeszcze nie przesadzajmy
Wybacz ~t_78 faktycznie Zabrze nie leży na zachodnim
Śląsku. Usterka naprawiona, następnym razem będę
uważał. A co do tego, czy Górnik się utrzyma -
uważam, że da radę. To tylko moja opinia i nie musisz
się z nią zgadzać.
Jak można zrobić taki błąd, czy Wy ludzie jesteście
poważni. Przecież pisząc takie "coś" siejecie
kłamstwo. Może warto się zastanowić?
good job, nie czepiać się! pzdr
No no Karkuć felieton ale pomyłka masz kopa za to na
osiedlu!!