Paweł Wojciechowski: Gdyby nie kontuzja….


14 października 2010 Paweł Wojciechowski: Gdyby nie kontuzja….

Gdy miał 17 lat został piłkarzem holenderskiego Heerenveen, gdzie swobodnie mógł rozwijać swój talent. Po trzech latach zdecydował zmienić barwy klubowe, by móc podbić ligę holenderską. Niestety ciężka kontuzja kolana sprawiła, że przez dziewięć miesięcy będzie musiał odpocząć od futbolu. Z Pawłem Wojciechowskim, piłkarzem Willem II rozmawiałem o jego przeszłości i przyszłości.


Udostępnij na Udostępnij na

Paweł Wojciechowski
Paweł Wojciechowski (fot. www.fcupdate.nl)

Od trzech lat jesteś za granicą, najpierw Murcia Deportivo, potem SC Heerenveen, a ostatnio Willem II. Czego Paweł Wojciechowski nauczył się na Zachodzie?

Przede wszystkim, usamodzielniłem się już od młodych lat. Może ktoś powie, że to nie ma związku z piłką, a ja powiem, że ma, i to duży. Piłka nożna to nie tylko treningi i mecze, ale trzeba również dbać o siebie, dobrze się odżywiać, dbać o swoje ciało. Poza tym nauczyłem się systematyczności. Na trening przybywam zawsze wcześniej, co pozwala mi się spokojnie i profesjonalnie przygotować do zajęć. To jedne z ważniejszych rzeczy, poza samymi treningami. Na boisku natomiast dużo nauczyłem się jeśli chodzi o taktykę i podszkoliłem technikę. Myślę, że stałem się dużo lepszym zawodnikiem, niż byłem w przeszłości.

W drużynie Heerenveen rozegrałeś dziewięć spotkań i strzeliłeś dwie bramki, jednak mimo wielkiego talentu i dobrej postawy w meczach rezerw, bardzo rzadko miałeś możliwość gry na boiskach Eredivisie. W Holandii trenerzy stawiają na młodzież, a w Twoim przypadku trener niechętnie stawiał na młodych. Z czego to wynikało?

Przyszedłem do Heerenveen, mając 17-18 lat, więc zaczynałem od  juniorów i tam już na samym początku musiałem pokazać, na co mnie stać. Heerenveen to zespół, w którym drużyna składa się z 25-26 zawodników. Sama selekcja, nie wliczając w to zawodników, którzy grają w drugiej drużynie, to naprawdę dużo. Fakt, że kadra pierwszego zespołu liczy 25-26 graczy, coś mówi o konkurencji i trzeba być w super formie i do tego mieć trochę szczęścia z kartkami czy kontuzjami, żeby – tak jak mi – udało się zadebiutować i pokazać swoje umiejętności w Eredivisie i potem przebić się do pierwszej selekcji.

Po trzech latach przebywania w Heerenveen zdecydowałeś się na transfer do Willem II. Dlaczego pozostałeś w Holandii? Nie myślałeś o tym, żeby spróbować swoich sił w innym kraju lub wrócić do Polski?

Zdecydowałem się pozostać w Holandii ze względu na to, że wielu trenerów i skautów innych zespołów zna moje nazwisko, na które pracowałem tutaj przez dwa lata. Zmieniając kraj, musiałbym zaczynać prawie od nowa, co nie byłoby dobre. W Willem II, gdyby nie kontuzja, jakiej doznałem tuż przed rozpoczęciem sezonu, byłbym zawodnikiem, który regularnie pojawia się na boiskach Eredivisie od pierwszych minut, co dawałoby mi wiele szans. Nie tak jak w Heerenveen, gdzie musiałbym wyczekiwać na swoje minuty. Powrót do Polski też za bardzo nie wchodził w grę.
 
Obecnie przechodzisz rehabilitację. Kiedy zobaczymy Cię na piłkarskich boiskach? Jakie są prognozy?

Jestem już cztery  tygodnie po operacji więzadła przedniego krzyżowego w lewym kolanie. Od poniedziałku do piątku chodzę na rehabilitację. Kolano jest w fazie, w której jeszcze za dużo nie mogę robić, chodzę nadal o kulach i nie mogę za bardzo obciążać swojej nogi. Po takiej kontuzji trzeba zazwyczaj od sześciu do dziewięciu miesięcy, żeby znowu zaistnieć na boisku, więc wszystko jest zależne od tego, jak będzie moje kolano reagowało w późniejszych fazach na różne obciążenia i jak szybko, a na pewno bezpiecznie będę mógł znowu zagrać mecz w Eredivisie.

Twój zespół po ośmiu kolejkach ma tylko jeden punkt i zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. Istnieje bardzo dużo prawdopodobieństwo, że za rok będziesz występował w drugiej lidze. Co wtedy? Zostaniesz czy będziesz szukał sobie klubu?

Nie chciałbym występować w drugiej lidze holenderskiej, ale czas pokaże, na którym miejscu skończymy w tym sezonie i co będzie ze mną w przyszłych rozgrywkach. Bardzo żałuję, że nie mogę pomóc swojej drużynie, bo jestem pewien, że mógłbym dużo wnieść.

Gdy Franciszek Smuda obejmował reprezentację Polski, zapowiadał, że szansę dostanie każdy zawodnik, który ma polski paszport. Tymczasem od pamiętnych finałów młodzieżowych mistrzostw świata w Kanadzie młodym zawodnikom grającym za granicą zdecydowanie trudniej jest zaistnieć w pierwszej reprezentacji niż tym, którzy grają w polskiej lidze. Dlaczego tak jest?

Jestem pewien, że zawodnicy, którzy grają za granicą, nie są tak obserwowani przez sztaby szkoleniowe naszych reprezentacji, czy to U-21 czy pierwszej, jak zawodnicy grający w Ekstraklasie. Myślę, że tutaj leży problem. O ile trener Smuda może nie ma takiego kłopotu, ponieważ prowadzi pierwszą reprezentację i zawodnicy, którzy tam trafiają, muszą grać regularnie w swoich zespołach (mówimy o zagranicznych klubach), a to wszystko jest pokazywane w mediach, więc ma to na bieżąco; o tyle trener Zamilski, który prowadził U-21, w ogóle nie interesował się zawodnikami, z którymi ja grałem i z którymi razem odnosiliśmy niezłe sukcesy w młodszych reprezentacjach: U-17, U-18 i U-19 razem z trenerem Globiszem. Właśnie ci zawodnicy z mojego rocznika grający za granicą nigdy później nie trafili do U-21 (wielu z nich, bo oczywiście są i tacy, którzy dostali szansę).

Komentarze
~leo (gość) - 14 lat temu

co wy z tym wojciechowskim stale...?to już któryś
wywiad z tym zawodnikiem...jakiś kolega redakcji
czy co?

Odpowiedz
~doleo (gość) - 12 lat temu

redaktor mu wsadza palce w pupke i to dlatego

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze