Ruch Chorzów. Jesienią było o nim głośno tylko raz, kiedy na inaugurację Orange Ekstraklasy sensacyjnie pokonał Dyskobolię. Później o „Niebieskich” nie mówiło się prawie wcale, a jeśli już, to w kontekście spadku z ligi. W poprzednich latach było jeszcze gorzej, bo chorzowianie występowali na zapleczu ekstraklasy. Dziś klub z Cichej to pierwszoligowy średniak, ale, jak się okazuje, nie uniemożliwia to wyznaczania nowych trendów i poprawy wizerunku polskiego futbolu.
Pierwszym, niezwykle ważnym argumentem przemawiającym za Ruchem jako nowoczesny klub jest wprowadzenie akcji spółki na giełdę. To wydarzenie bezprecedensowe jak na polskie warunki. Wydawało się, że tylko Legia, Wisła i Lech są w stanie stawić czoła hossie czy bessie i przecierać giełdowe parkiety. Włodarze chorzowskiego klubu mówią jednak wprost: – To szansa na pozyskanie środków i wzmocnienie marki. Chorzowskim kluczem do sukcesu wydaje się wielka ambicja działaczy i chęć stworzenia klubu z prawdziwego zdarzenia, takiego jak na zachodzie, czyli liczącej się na rynku firmy. – Wzorujemy się m.in. na Realu Madryt, który należy do najbardziej zorientowanych marketingowo firm branży piłkarskiej na świecie – mówi prezes Katarzyna Sobstyl. Warto dodać, że sztab ludzi zajmujący się promocją i marketingiem „Niebieskich” jest o wiele mniejszy, niż w przypadku najbardziej medialnych spółek sportowych w naszym kraju. Szef rady nadzorczej Ruchu Dariusz Smagrowicz nie ukrywa, że tak, jak wzmocniony został skład zespołu piłkarskiego, tak potrzebni będą dodatkowi ludzie odpowiedzialni za marketing: – Zespół marketingowo – sprzedażowy zdecydowanie wymaga powiększenia, i po tym, jak udało nam się wzmocnić kadrę Duszana Radolskiego, tak teraz przyszedł czas na kadrę handlową.
A może to kobiety tak dobrze wpływają na wzorową organizację? Nie jest przecież tajemnicą, że pierwsze skrzypce Ruchu w tej chwili odgrywają przedstawicielki płci pięknej – prezes Katarzyna Sobstyl, dyrektor ds. marketingowo handlowych Marzena Mrozik i Danuta Drabik – rzecznik prasowy.
Z Ruchem w łóżku
Wielkie Derby Śląska to już przeszłość, ale wydarzenie odbija się wielkim echem, a działacze nie mają złudzeń: – Jest ogromne zapotrzebowanie na tego typu widowiska. Chcielibyśmy, aby każdy następny mecz był niepowtarzalny – mówi Marzena Mrozik. Kierownictwo Ruchu chce po prostu zmienić obraz polskiego futbolu. Mecz ma to być spektakl, na który ciągną rodziny z dziećmi, a jego podstawową cechą atmosfera pikniku i kulturalny doping. To coś na kształt meczów reprezentacji siatkarzy. Zresztą po niezwykle udanych derby na Stadionie Śląskim zarząd Ruchu ma już w głowie następny projekt: Wielki Mecz Przyjaźni, czyli spotkanie Ruchu Chorzów z Widzewem Łódź, bo nie od dziś wiadomo, że oba kluby, z kibicami na czele, darzą się ogromną sympatią. Tym razem w śląskim kotle czarownic panować ma sielankowy nastrój, a dodatkowymi atrakcjami mają być występy lubianych przez Chorzowian zespołów, konkursy dla dzieci i losowanie płyt z muzyką.
Prawdę mówiąc, już 90. derby Śląska przekonały o tym, że dobrze opakowany produkt to połowa sukcesu. Dowód? Przed pamiętną 19. kolejką Górnik w tabeli zajmował ósmą a Ruch jedenastą pozycję. Efekt? Pojedynek obejrzało ponad 40 tys. widzów. Sam zarząd „Niebieskich” mówi otwarcie: – Chcemy, aby na Śląsku zapanowała moda na Ruch. A żeby ów trend zapanował, potrzebne są symbole, dzięki którym będzie można utożsamiać się z klubem. Niebieska „erka” to za mało. Teraz modne jest wyposażenie domu w barwach klubowych, błękitna bluza w szafie i bławatkowa czapka na głowie. Leżąc w łóżku też nie można zapomnieć o Ruchu. Kibice mówią, że najlepiej się śpi pod niebieską pościelą. W Chorzowie coraz lepiej prosperuje również sklep fana, w którym można nabyć ubrania i gadżety z charakterystyczną „erką”. Zarząd chce także współpracować z DJ Matysem, który swoją muzykę prezentowałby na meczach Ruchu. Fani kupować mogą tudzież płytę „Panczlajny Niebieskiej Ferajny” opatrzoną emblematem 14-krotnych mistrzów Polski.
Sponsorzy zapłacą
Kto wie, czy chorzowski klub nie stanie się wkrótce polską Borussią Dortmund. Podobieństw między tymi zespołami można doszukać się wielu, oczywiście z zachowaniem proporcji. Borussia to w tej chwili niemiecki przeciętniak. „Żółto – czarni” nie mają jednak problemów z popularnością. Liczby mówią same za siebie. Na ich mecze regularnie przychodzi 70 tys. widzów, a karnety sprzedają się jak świeże bułeczki. W Polsce nie ma tak dużego obiektu piłkarskiego, ale włodarze „Niebieskich” niemieliby nic przeciwko rozgrywaniu meczów na stadionie Śląskim przez cały sezon. – Marzeniem klubu jest gra na stadionie wypełnionym po brzegi. Jeśli mecze Ruchu będą zapełniać nasz stadion, to będziemy chcieli grać przy jeszcze większej publiczności – zdradza Smagrowicz. Jednak o rozgrywanie wszystkich spotkań na Śląskim nie będzie łatwo. – Decydujący jest aspekt ekonomiczny – wyjaśnia przewodniczący rady nadzorczej. – Żeby wyjść na zero, na Stadion Śląski musi przyjść 30 tys. kibiców. Najbliższy mecz z Widzewem maksymalnie będzie mogło oglądać 24 tys. fanów, bowiem taki liczba została zgłoszona już wcześniej. Żeby nie stracić, chorzowianie będą musieli ustawić bandy elektroniczne i zwiększyć przychód od sponsorów.
Jak w kinie
Okazuje się, że wcale nie trzeba być w czołówce pierwszej ligi, by kreować obraz ligowej piłki. Ruch w tej chwili gra przeciętnie, ale działania zarządu mogą mu wyjść jedynie na dobre. Niechaj tylko za przykładem wzorowej organizacji klubu z Cichej pójdą inni, a z pewnością doczekamy się czasów, gdy mecze ekstraklasy będą konkurencją dla sal kinowych. Zarówno w aspekcie bezpieczeństwa, komfortu oglądania, jak i samej fabuły. Na razie najbliżej Oscara w kategorii organizacja jest Ruch Chorzów.