Pamiętacie Romana Koseckiego? Całkiem nieźle kopał, teraz trochę politykuje. Kojarzycie jego syna? Też niczego sobie, młody, perspektywiczny. Niektórzy mówią, że będzie kopał jeszcze lepiej niż ojciec, inni, że na pewno go nie prześcignie. On sam... psioczy na wszelkie porównania z osobą taty. Zresztą wcale nie wzoruje się na ojcu. Jego idol to Wayne Rooney.

„Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu” – przechwalał się legendarny Horacy w jednym ze swoich dzieł. Poeci zostawiali po sobie wiersze, malarze obrazy i tak dalej. A piłkarze? Zlepek najpiękniejszych bramek na YouTube? Albo… synów! Co często jest ich największym przekleństwem (synów rzecz jasna). Ciągłe porównania, presja ze strony ojców (na domiar złego często komentujących poczynania swoich pociech ze studiów telewizyjnych), wysokie oczekiwania, pompowane balony… Brr!
Zresztą, chyba trzeba uciąć tego typu dywagacje i ugryźć się w język (połamać pióro?), kiedy mowa o talencie pierwszej wody, naprawdę dobrze rokującym, bynajmniej nie tylko za sprawą nazwiska. Można dyskutować o wpływie genetyki na talent piłkarski (biolodzy, zacierajcie ręce, Nobel czeka!), ale w przypadku Jakuba Koseckiego będzie to zamazany obraz. Młody „Kosa” to kształcenie swoich umiejętności już od piątego roku życia. I to nie byle gdzie. Zaczynał w FC Nantes, na którego trening przyprowadził go ojciec, wtedy zawodnik pierwszej drużyny.
Pierwsza komunia, pierwszy pocałunek, pierwszy transfer – tak zwykle wygląda chronologia wydarzeń w życiu młodego zawodnika. U Kuby najpierw były transfery. Ojciec bardzo często zmieniał otoczenie i zazwyczaj zabierał ze sobą syna w pakiecie. Dzięki temu młody „Kosa” miał okazję trenować razem z juniorami chociażby Montpellier czy Chicago Fire.
W wieku 16 lat zasilił szeregi szkółki piłkarskiej prowadzonej przez… swojego ojca. W Kosie Konstancin spędził dwa i pół roku. Zdobył w niej niezwykle cenne doświadczenie. Najbardziej owocna okazała się praca nad sferą fizyczną. Pod tym względem bije na głowę większość swoich rówieśników. – Dosyć skromne warunki fizyczne to tak naprawdę jego atut. Przez to jest świetny motorycznie – dynamiczny, zwrotny, ma znakomitą koordynację ruchów. To mu pomaga podczas zamieszania w polu karnym. Ma niebywałą smykałkę do strzelania goli. Odziedziczył ją po ojcu – komplementuje zawodnika Michał Globisz, z którym „Kosa” miał przyjemność pracować w reprezentacji młodzieżowej.

Kosecki osiągnął pełnoletniość, dojrzał życiowo i piłkarsko. Przyszedł czas na pierwszy poważny kontrakt. A ofertę złożył nie byle kto – związana w przeszłości z ojcem Legia Warszawa. Swoje zainteresowanie wyrażało również francuskie Nantes, ale… Kuba był wtedy w klasie maturalnej, wyjazd na zachód oznaczałby zmianę priorytetów piłkarza, do czego on sam nie chciał dopuścić. W Legii nie od razu zaczął grać pierwsze skrzypce. Pierwsze pół roku spędził w Młodej Ekstraklasie. Wystąpił w 16 spotkaniach, strzelił cztery bramki.
Prochu nie wymyślił także w następnym sezonie. Dostał wiele szans w przedsezonowych sparingach, ale nie zdołał przekonać do siebie Jana Urbana. Znów poszedł w odstawkę. Ostatecznie wziął udział tylko w dwóch spotkaniach. Taki scenariusz mógłby powtórzyć się także w następnym sezonie, do czego Kuba nie chciał dopuścić, mimo iż w Młodej Ekstraklasie wiodło mu się całkiem dobrze – został uhonorowany tytułem najlepszego zawodnika rozgrywek. „Kosa” postąpił jednak bardzo roztropnie – rozwój mogła mu zapewnić tylko gra w profesjonalnej drużynie. Odszedł do pierwszoligowego ŁKS-u Łódź.
Łódzki epizod to przełom w jego karierze. Wreszcie zyskał sobie zaufanie trenera, który regularnie wystawiał go w pierwszym składzie. Do tego doszła ciągła gra pod presją, walka o awans do ekstraklasy. Ale przede wszystkim gra u boku Marcina Mięciela, mentora młodszego kolegi. Kuba zawsze mógł liczyć na jego wskazówki, zarówno podczas meczu, jak i w szatni. Jak sam mówi, miały one ogromną wartość. Kosecki na boisku spędził ponad dwa tysiące minut, strzelił jedenaście bramek, jego drużyna okazała się najlepsza w całych rozgrywkach. Zawsze wyróżniał się na boisku. Podobno dla młodego piłkarza najtrudniejszy jest przeskok z juniorów do seniorów. Kuba to wyjątek potwierdzający regułę, argument obalający teorię? Nieważne. Po sezonie spędzonym w Łodzi, mimo iż chciał pozostać w drużynie, wrócił do Legii, która uznała, że Kosecki wreszcie jest gotowy do gry na najwyższym szczeblu.
Kuba nie lubi porównań do swojego ojca. Jako swojego idola nie wskazuje taty, ale… Wayne’a Rooneya. – Mój tata kiedyś grał w piłkę i robił na boisku to, co chciał. A teraz ja gram w piłkę, to ja robię akcję czy strzelam gola i nie interesuje mnie, jak by się w danej sytuacji zachował mój tata. Nie lubię takich porównań – przyznaje otwarcie 20-latek. Koseckiego denerwuje także pobyt taty na trybunach. Szczególnie, kiedy gra toczy się w dość kameralnych warunkach, przy małej liczbie widzów. Wtedy do uszu Kuby docierają uwagi ojca, osłabiające koncentrację i morale syna. Senior Kosecki w ogóle raczej gani, aniżeli chwali, z pożytkiem dla Kuby. Nie ma szans, żeby woda sodowa uderzyła mu do głowy.
Kosecki jest dość uniwersalnym zawodnikiem. Może grać zarówno na skrzydle, gdzie jest najczęściej wystawiany, ale też w napadzie. Bardziej predestynowany jest jednak do gry na flance. Niesamowita szybkość, kontrola piłki, timing, drybling – pod tym względem już teraz należy do czołówki polskich zawodników. Odnajduje się także w polu karnym, jako partner drugiego napastnika. Z zimną krwią umie wykorzystać sytuację sam na sam, jego dużym atutem jest także łatwość dochodzenia do okazji strzeleckich. Kolejną zaletą Koseckiego jest także sfera mentalna. To mądry, ale też silny psychicznie zawodnik. – Kuba to bardzo charakterny chłopak. Ma charyzmę, nie boi się otwarcie powiedzieć tego, co myśli – wspomina Michał Globisz.
Rodzinę Koseckich zewsząd bombardują pytania – kto lepszy, ojciec czy syn? Na razie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. W wieku 20 lat senior Kosecki był zawodnikiem… drugoligowej Gwardii Warszawa. Czyli jego kariera była mniej więcej w tym samym miejscu. Dopiero później nabrała niesamowitego rozpędu. Wokół Kuby wytworzył się ogromny szum medialny, ale tak naprawdę prawdziwa piłka dopiero przed nim. Potencjał jest niesamowity. Oby tylko nie został zmarnowany. – Jego przyszłość to wróżenie z fusów. A ja… wróżką nie jestem. Jeśli się będzie dobrze prowadził, ciągle się rozwijał i przede wszystkim miał szczęście… Kto wie. Co do dalszego przebiegu kariery Kuby, proszę pytać Tego na Górze – spuentował na zakończenie Michał Globisz.
Tatuś POlitycznie ubabrany oby nie zechciał tylko
syna(faktycznie solidnie zapowiadającego się na
dobrego piłkarza) krzewić na swą
POlityczną,jakże szkodliwą stronę!!!
"Rozwój mogła mu zapewnić tylko gra w
profesjonalnej drużynie. Odszedł do
pierwszoligowego ŁKS-u Łódź." Dwa zdania i jedna
wielka sprzeczność - na miejscu autora bym to
poprawił :D
Nie będzie już nic tak wielkiego jak stary kosceki
;( ma już 22 czy 21 lat i nadal mu daleko do
świetnych ;(