Po rocznej banicji elita rodzimego futbolu przywitała piłkarzy Arki Gdynia remisem 1:1 z Jagiellonią Białystok. Bohaterem nudnego pojedynku obwieszczono 40-letniego Piotra Lecha, który uratował gościom punkt.
W maju Jagiellonia cudem uniknęła spadku, a tylko dzięki chaosowi w centrali na Miodowej mogła dziękować, że o ligowy byt nie musiała walczyć w barażach. Latem przewietrzono kadrę – kilku odeszło, kilku przyszło. Przyszedł też trener Michał Probierz, który zapowiedział, że w Białymstoku…grają o mistrza!
Po tym, co dzisiaj zobaczyliśmy w meczu wyjazdowym z Arką, którą po raz pierwszy prowadził Czesław Michniewicz, można się zastanawiać, czy pan Michał przypadkiem nie blefował.

W dzisiejszym meczu zobaczyliśmy drużyny, które raczej powinni myśleć o utrzymaniu, a nie o wysokich lokatach na koniec sezonu. 9 tysięcy widzów zastanawiało się, czy aby na pewno przyszli na pojedynek Ekstraklasy. Wszak pierwszą groźną okazję do strzelania bramki miał dopiero chwilę przed przerwą Bartosz Ława. Oczywiście jej nie wykorzystał.
Na początku drugiej odsłony bardziej zmotywowani byli gospodarze. W 51. minucie zostali zagrodzeni Celną tzw. wrzutką popisał się Marcin Wachowicz, futbolówka spadła na głowę Dariusza Żurawia i…stadion popadł w euforię.
Oddać zaledwie jeden strzał i nie przegrać meczu to na pewno ogromna sztuka, która udała się defensywnie grającej Jagiellonii. Strzelcowi pierwszej bramki nie udało się skutecznie wybić piłki z pola karnego, ta trafiła do Evertona, który w 71. wpisał się na listę strzelców.
Ostatnie minuty były popisem bramkarza gości Piotra Lecha. 40-latek znalazł sposób na powstrzymanie prób najpierw Przemysława Trytko, następnie wspomnianego Żurawia. Te dwa momenty doskonale zobrazowały przebieg meczu – Arka się starała, a Jagiellonii dopisało szczęście.