Nie zawiodłem się


Dawno nie było takiej sytuacji w fazie pucharowej, aby wszystkie mecze stały na naprawdę godnym poziomie. Wreszcie oglądając jeden świetny mecz, żałowałem, że nie mogę jednocześnie koncentrować się na drugim. Sezon biegnie ku końcowi i co ciekawe, oprócz Manchesteru United po drużynach nie widać zmęczenia.


Udostępnij na Udostępnij na

Wtorek z racji moich upodobań zdominowany był oczywiście przez pojedynek Villareal – Arsenal. Jednak wydaje się, że tego wieczora na El Madrigal był każdy Polak interesujący się piłką nożną. Występ Łukasza Fabiańskiego, tyleż nieoczekiwany, co przecież pożądany, był prawdziwą okrasą. Wreszcie pochwały Wengera i angielskiej prasy znalazły pokrycie w występie „Fabiana” na najwyższym poziomie. I nie mówię tutaj o świetnych paradach przy strzałach Senny i Capdevilli. Mam na myśli nieprawdopodobny spokój pierwszego już chyba bramkarza reprezentacji Polski. Zawodnicy widzieli w nim oparcie, w szczególności grający również z „dziką kartą” Djorou, który nie bał się wycofać piłki do naszego bramkarza.

Nieoczekiwanie wyrobnik bohaterem.
Nieoczekiwanie wyrobnik bohaterem. (fot. www.chelseafc.com)

Sam mecz pokazał, że w fazie pucharowej nikt nie jest za zasługi. Skazywany na porażkę Villareal zagrał świetnie w pierwszej połowie, kulturą wymiany podań godnie reprezentował hiszpańską La Ligę. Arsenal z kolei pokazał, że nie jest tylko zbieraniną młodych, utalentowanych, ale niedoświadczonych grajków. Po zmianie stron grał swoje, czyli to, co podziwiają wszyscy na świecie. Bramka „Kanonierów”? Błysk geniuszu dwóch zawodników, o których nie waham się rzec: „oto cała siła Arsenalu”. Zdanie sporne, ale jakże oddające ostatnie mecze tej drużyny, w których tak wiele zależy od tak niewielu. Awans uważam za sprawę otwartą i myślę, że już na Ashburton Grove będę się bawił równie dobrze jak w pierwszym meczu. Oczywiście z Fabiańskim między słupkami.

Deja vu Moruinho?

Co do „Diabłów”, pokazali, że są tylko ludźmi. Ferguson też potrafi robić błędy, jest dumny pyszny i arogancki. Wystawiając najmocniejszy skład na Aston Villę, wręcz zadrwił z kopciuszka Porto. Jasne, mecz z „The Villans” był istotny, ale dwa dni odpoczynku, i to po meczach reprezentacji, to za mało nawet dla największych tuzów Premier League. Tymczasem Porto pokazało zęby i determinację. Oczywiście to oni mają zdecydowanie z górki, nie będąc faworytami. W rewanżu na Estadio Dragao Manchester United będzie musiał wygrać, a to przecież angielskim drużynom tam się po prostu nie udaje. Wszystkie pięć trofeów w tym sezonie dla „Czerwonych Diabłów” staje pod znakiem zapytania. W tym wyścigu wszyscy gdzieś się zatracili, przestali patrzeć realnie, zaczęli marzyć. Dlatego też chcąc złapać wszystkie sroki za ogon, mogą nie dosięgnąć tej największej.

Marzenia z pokryciem serwuje za to Barcelona. Nie ma już pochwał, które nie zostałyby wypowiedziane pod adresem tej drużyny. Ledwo zdążyłem włączyć telewizor, byłem trochę spóźniony, a Thierry Henry już marnuje pierwszą kapitalną okazję. Chwilę później identyczną akcję kończy Messi. Sekundę później identyczną akcję kończy Eto’o. Determinacja na ich twarzy mówiła wszystko: oni nie żartują i zdemolują każdego, kto stanie na ich drodze. Bez wątpienia „Blaugrana” jest obecnie najbardziej utalentowaną drużyną globu. Połączenie idealnej techniki z dynamiką i szybkością pozwala wejść na poziom nieosiągalny dla innych. Poziom, w którym rywale nie tylko poruszają się za wolno, ale także myślą za wolno. 4:0 do przerwy to jak mecz Polski z San Marino. Nie będzie zbrodnią rzucenie tezy, iż różnica poziomów między tymi dwoma meczami była porównywalna. „Nic” – to słowo świetnie oddające grę niemieckiej drużyny. Katastrofę można było przewidywać już po meczu z Wolfsburgiem w Bundeslidze. Jednak popatrzmy na skład Bawarczyków: tak naprawdę to również „nic”! Lepiej żeby Frank Ribery wreszcie przejrzał na oczy i uciekał jak najdalej z Monachium. Aż dziw bierze, iż Barcelona nigdy wcześniej z Bayernem nie wygrała. Z wczorajszym Bayernem powalczyłaby nawet i Wisła Kraków (akcentując słowo „powalczyłaby”).

Rozmówki angielsko-angielskie

Wreszcie Anfield Road. Na ten mecz miałem szczerze ochotę najmniejszą. Dość już pojedynków „Wielkiej czwórki”, które oglądać muszę na bieżąco, prowadząc Premiershp. Tak, „The Reds” byli na wielkim gazie i nawet z tego powodu to spotkanie wypadało obejrzeć. Największą niewiadomą była postawa Chelsea. I jak na złość w Liverpoolu było najciekawiej, najbardziej emocjonująco i zaskakująco. I to tylko dlatego, że Ivanovic trafiał z nudnych rzutów rożnych. Widząc nieprawdopodobną grę Fernando Torresa, szlag mnie trafiał, że to gospodarze grali i prowadzili grę, a „The Blues” strzelali bramki. „Co to ma być?” – myślałem oglądając skróty. Odpowiedź jest prosta: oto piękno futbolu i geniusz Guusa Hiddinka. Geniusz wspomożony odrobiną szczęścia. No i Steven Gerrard. Jego jeden słabszy mecz praktycznie przesądził o tym, iż Liverpool może zakończyć ten sezon bez żadnego trofeum. A będzie to wielka szkoda, bowiem „The Reds” przeszli metamorfozę z drużyny nudnej, mozolnej, murującej swoje „zero z tyłu” na ekipę z przebojowymi żądłami, zdeterminowanymi, aby wręcz wydrzeć zwycięstwo przeciwnikom i przy tym jeszcze ich zdemolować. Wczoraj mi tego brakowało, ale piłkarze Rafy Beniteza lubią gonić wynik. Ich dwie bramki na Stamford Bridge są możliwe, futbol lubi przecież takie przypadki.

Komentarze
~sonylasvegas (gość) - 15 lat temu

"Widząc nieprawdopodobną grę Fernando Torresa szlag
mnie trafiał, że to gospodarze „grali i
prowadzili grę”, a „The Blues”
strzelali bramki. „Co to ma być?” –
myślałem oglądając skróty." Ktoś chyba dobrał skróty
wybiórczo bo to Chelsea grało lepiej i miało wiecej
sytuacji. Liverpool 12(2) Chelsea 21(9). W roznych 6
do 9

Odpowiedz
Artur Kocurek (gość) - 15 lat temu

Barcelona jest jak najbardziej do ogrania, o
wszystkim tylko decyduje gra Leo Messiego, chcę
zobaczyć koniecznie grę Messiego przeciwko Bosingwie
lub Ashley'owi Cole'owi, magia Barcelony skończy
się na twardej obronie londyńskiej Chelsea. Co do
meczu mojej ukochanej drużyny, to naprawdę nie
widziałeś jak grała Chelsea, że ona mogła prowadzić
spokojnie 1-4 bo kilka sytuacji zmarnował Drogba,
minimalnie przestrzelił Malouda. Grą Barcy bym się
nie zachwycał bo grała tak jak pozwolił jej Bayern, a
pozwolił na dużo, zobaczy jak to będzie jak zderzy
się z angielską potęgą.

Odpowiedz
~abc (gość) - 15 lat temu

"Ich dwie bramki na Stamford Bridge są możliwe,
futbol lubi przecież takie przypadki."

Na Stamford Bridge Liverpool musi zdobyć nie dwie, a
trzy bramki. Wynik 2:0 premiuje awans Chelsea.
Pozdrawiam

Odpowiedz
~abc (gość) - 15 lat temu

"Ich dwie bramki na Stamford Bridge są możliwe,
futbol lubi przecież takie przypadki."

Na Stamford Bridge Liverpool musi zdobyć nie dwie, a
trzy bramki. Wynik 2:0 premiuje awans Chelsea.
Pozdrawiam

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze