Miłość od pierwszego wejrzenia


Kibice (poza fanami Milanu oczywiście) nienawidzą go z całego serca. Bo to absolutne dno, jeśli idzie o drybling, szybkość, przebojowość, umiejętności techniczne. Gdy jednak znajdzie się w polu karnym, kieruje nim szósty zmysł, bo zawsze wie gdzie w „szesnastce” znajdzie się piłka. Tak jakby telepatycznie umiał porozumiewać się z futbolówką. Dlatego też mimo faktu, że, jedyne co umie robić to strzelanie goli, nie można go nie nazwać, jednym z najlepszych napastników w historii futbolu.


Udostępnij na Udostępnij na

Obrońców drużyny rywala potrafi doprowadzić do szewskiej pasji. Nawet najmniejszy kontakt z przeciwnikiem w polu karnym, kończy się upadkiem Inzaghiego. A, że Superpippo jest również świetnym aktorem, to w 99% na jego występy dają się nabierać sędziowie. Ci również nie pałają do niego sympatią. A zwłaszcza liniowi… Ileż razy obrywało im się, za to, że uznali jego gole, które padły ze spalonego. Bardzo trafnie określił go sir Alex Ferguson, który stwierdził, że „Pippo urodził się na pozycji spalonej”. Jeszcze niedawno nieprzychylnym okiem patrzyli na niego również koledzy z zespołu. Ale to już stare dzieje…

Turyńskie koszmary

Niemniej do sprawy wrócić warto, bo to kłopoty z porozumieniem z partnerami Juventusu Turyn, sprawił, że Inzaghi jak niepyszny opuścił Stolicę Piemontu, przenosząc się do Milanu. A wszystko zaczęło się w kwietniu 2000 r., w spotkaniu z Venezią, wygranym przez Starą Damę 4:0. Aż dwa razy w tym meczu, Filippo, a także inny z atakujących Bianconerich, Alessandro Del Piero znaleźli się „oko w oko” z bramkarzem rywala. Mimo, że Alex w obu przypadkach był lepiej ustawiony, to jednak Inzaghi ani myślał oddawać mu piłkę, samemu finalizując obie akcje. Od tego zaczął się konflikt, pomiędzy oboma piłkarzami, który z czasem przerodził się w wojnę. – Jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak wielkim egoistą jak Inzaghi– zaatakował kolegę po spotkaniu, Del Piero. Główny oskarżony nie miał jednak z tego powodu żadnych wyrzutów. – Każdy napastnik powinien być egoistą. A ja, gdy tylko znajduję się w polu karnym, zawsze chce zdobyć gola. Partnerzy z zespołu wówczas dla mnie nie istnieją– odpowiedział na zarzuty Alexa. Po tej wypowiedzi w Turynie był już skończony.

Oliwy do ognia dodał transfer Davida Trezeguet`a kilka miesięcy po meczu z Venezią. Francuz przychodził do Turynu, w glorii chwały, jako Mistrz Europy z Belgii i Holandii i niekwestionowany bohater finału z Rotterdamu, w którym Francja pokonała…Włochy. Inzaghi odwrotnie- mimo faktu, że z EURO 2000 wrócił ze srebrnym medalem, nie mógł być ze swojego występu zadowolony. W dodatku koszmar z niderlandzkiej imprezy przeciągnął się aż do lata 2001 r. Superpippo grzał głównie ławę i na pewno nie w smak było mu obserwować z tego mało zaszczytnego miejsca, występy swoich rywali do miejsca w składzie, a jednocześnie wrogów w znaczeniu dosłownym- Alexa Del Piero i Davida Trezegueta. Ale poza Włochem i Francuzem, na Stadio Delle Alppi miał styczność z jeszcze jedną nieprzychylną sobie osobą- Carlo Ancelottim! Tak, tak, to nie żart. W początkowym okresie kariery, Carletto zawsze stawał na drodze Inzaghiemu. W 1996 r. Ancelotti bez żalu oddał Filippo do Atalanty Bergamo, kiedy był trenerem Parmy. Co prawda transfer na Stadio Atleti Azzurri d`Italia, dla piłkarza okazał się doskonałym rozwiązaniem, bo już w swoim pierwszym sezonie w La Dea został królem strzelców Serie A (jedyny jak do tej pory tytuł Coppacanonierre w karierze Inzaghiego), co zaowocowało przenosinami do Juve. Dziś napastnik Milanu transferu do Atalanty absolutnie nie żałuje, ale w 1996 r. jego wściekłość na pryncypała, że pozbył się go tak lekką ręką, była ogromna. Mimo, że w Parmie grzał ławę, był rad z możliwości występów z takimi graczami jak Christo Stoiczkow i Gianfranco Zola. W Bergamo na równie znamienitych partnerów liczyć nie mógł. Druga scysja między podopiecznym a przełożonym miała miejsce już w Turynie, gdzie Ancelotti od święta stawiał na Inzaghiego. Dlatego też wyobraźmy sobie radość bohatera finału LM, gdy latem 2001 r. po zawodnika zgłosił się Milan, który zaoferował Starej Damie 19, 5 mln euro oraz Christiano Zenoniego. – Mam nadzieję, że już więcej się nie spotkamy– zapewne takimi słowami z mało lubianym przez siebie szkoleniowcem, pożegnał się wychowanek Hellas Werona. Zapewne ostatnią rzeczą, której się wówczas spodziewał było to, że wkrótce drogi jego i Ancelottiego ponownie się zejdą. A już na pewno nie myślał o tym, że przyczyni się do tego jak nikt inny.

Mediolański talizman

Gdy przechodził do Milanu, na ławce trenerskiej siedział Fatih Terim. Kolejny ze śmiałków, który próbował Rossonerim przywrócić blask i chwałę z lat. 90- tych. Turkowi jednak na San Siro wiodło się kiepsko. Czara goryczy przelała się w 9. kolejce sezonu 2001/2002, kiedy Milan przegrał z Torino. Remis był jak najbardziej w zasięgu czerwono- czarnych, ale rzutu karnego nie wykorzystał wtedy Inzaghi. I to on, jak nikt inny, przyczynił się do tego, że Terim po tym meczu w pośpiechu musiał pakować walizki i czym prędzej czmychać do domu, miejsce w klubie oddając Ancelottiemu. Pippo jednak wcale nie spadł z deszczu pod rynnę, choć zapewne pomyślał tak sobie, gdy pierwszego dnia po zwolnieniu tureckiego trenera, w dresie Milanu zobaczył Carletto. Ale któż inny miałby przyczynić się do renesansu Rossonerich, jak nie ich były zawodnik. Kiedy rzuca się hasło „Milan z początku lat 90- tych”, wszyscy jednym tchem zaczynają wymieniać takie nazwiska jak Baresi, Donadoni, Gullit, Rijkaard, van Basten, charyzmatyczny Sacchi na ławce. Ale Ancelotti też był częścią tamtego wielkiego Milanu. A nie od dziś wiadomo, że gdy wielki klub jest w kryzysie, to opiekę nad nim trzeba powierzyć jednej z jego legend, nawet jeśli ta w trenerskim fachu jest żółtodziobem, dla której sukcesy to pojęcie obce.

Szybko okazało się, że z Ancelottim idzie się dogadać i wcale nie jest on uprzedzony do Inzaghiego. O ile jeszcze pierwszy wspólny sezon tej dwójki zakończył się jak poprzednie Milanu, czyli bez wielkich osiągnięć (4. miejsce w Serie A wywalczone rzutem na taśmę i przegrany z kretesem półfinał Pucharu UEFA z Borussią Dortmund). Kolejne stały już jednak pod znakiem lawiny sukcesów. Lawiny, która do dna dzisiejszego nie może się zatrzymać. Ale w czerwono- czarnej części Mediolanu, ani myślą o wezwaniu służb ratunków. Bo ta lawina ma katastrofalne znaczenie jedynie dla rywali Milanu. Od momentu przybycia na San Siro, Inzaghi wraz z klubem wygrał mistrzostwo Włoch w sezonie 2003/2004, Superpuchar Włoch w sezonie w 2004, Puchar Włoch w sezonie 2002/2003, Superpuchar Europy w 2003 oraz, co najważniejsze, dwa Puchary Mistrzów w sezonie 2002/2003 oraz w sezonie bieżącym.

Ręka, która okradła Liverpool

Trudno jednoznacznie ocenić, który triumf w Lidze Mistrzów jest dla Inzaghiego ważniejszy. W sezonie 2002/2003 był chyba w życiowej formie. Gole strzelał jak na zawołanie, chociaż wcale nie pojawiał się często na boisku. Z dziewięcioma trafieniami na koncie został królem strzelców tamtej edycji LM. – Jak nikt zasłużył na Złotę Piłkę– jeszcze w grudniu 2002 r. mówił Carlo Ancelotti. W tym sezonie z jego formą bywało różnie. Zwłaszcza w Serie A, Superpippo irytował. W Champions League szło mu jednak o niebo lepiej. Chociaż nie strzelał jak na zawołanie, tak jak w sezonie 2002/2003, ale zdobywał za to bramki o bardzo ważnym ciężarze gatunkowym. W rewanżowym meczu ¼ finału LM, drugim golem dobił Bayern Monachium, zdobywając wówczas chyba pierwszą w karierze bramkę strzałem zza pola karnego!. W finale jak nikt przyczynił się do siódmego w historii Pucharu Mistrzów dla Rossonerich. – Dla takich chwil warto żyć!- krzyczał po ostatnim gwizdku sędziego, ze łzami w oczach, Inzaghi. Oba trafienia w finale, były jak zdecydowana większość jego goli- brzydka. Nie obyło się jednak w tym wypadku bez kontrowersji. Pierwszą bramkę w finale zdobył strzałem ręką, co wyraźnie widać było w powtórce, co arbitrowi sugerowali również piłkarze i menedżer Liverpoolu. Angielska prasa również dokładnie wzięła pod lupę tą sytuację i nie ma żadnych wątpliwości, że Filippo gola zdobył w sposób nieprawidłowy.

„Okradzeni przez rękę Inzaghiego”- relacje z finału zatytułował „Daily Mirror”, na okładce umieszczając wielkie zdjęcie ręki napastnika Milanu, w momencie gdy trafia go piłka. „Bogowie sprzyjali Milanowi, gdy Inzaghi strzelał gola ręką”- napisał z kolei „The Sun”. Ale to jest właśnie cały Inzaghi. Cwaniak, kanciarz, spryciarz, król oszustów, najlepszy aktor wśród piłkarzy- takich określeń w stosunku do niego można mnożyć. Ale to również piłkarz jedyny w swoim rodzaju, bo znajdźcie drugiego takiego, co przy tak mało efektownym stylu gry, potrafi być tak efektywny. W tym sezonie w LM, Superpippo zagrał w 10 meczach, na boisku spędzając w sumie 765 minut. Dwudziestokrotnie strzelał na bramkę rywali, ale tylko dziewięć jego uderzeń trafiło w światło bramki. Szesnastokrotnie łapany był na spalonym oraz dwanaście razy faulowany. Ciekawe ile tych faulów wymusił, a ile ofsajdów przeoczyli liniowi?

Filippo Inzaghiego można kochać albo nienawidzić. Innej opcji nie ma. Ale nawet zaciekli przeciwnicy jego talentu zgodzić się muszą z opinią, która jak żadna inna, trafnie opisuje Superpippo, wygłoszoną przed laty przez Emiliano Mondonico. – Gole kochają Inzaghiego. I to jest miłość od pierwszego wejrzenia– powiedział jeden ze szkoleniowców, dzięki któremu Inzaghi jest dziś tym kim jest.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze