Jak wielki wpływ na życie ma pasja do futbolu i wspieranie konkretnej drużyny? Co oznacza bycie członkiem klubu, który współdecyduje o jego losach? Jak zaczęła się historia kibicowania, która trwa już 24 lata? Dokąd w życiu może zaprowadzić zamiłowanie do sportu? Na te i inne pytania odpowiedział w poniższej rozmowie Michał Zawada, kibic FC Barcelona, na co dzień zajmujący się mediami i sportem.
Jakie to uczucie być socio FC Barcelona? (Socios – w klubie FC Barcelona kibice, którzy są jednocześnie członkami klubu – 27 lutego 2015 roku było ich 144 756 – dzięki czemu mogą współdecydować o jego losach. Członkostwo otrzymuje się poprzez dokonanie rejestracji i uiszczanie rocznej wpłaty. Wiąże się ono z wieloma przywilejami).
Czasami to jest wielka duma, a czasami – tak jak teraz na przykład – dochodzi do tego frustracja. Głosuję w wyborach, próbuję mieć wpływ na to, co się dzieje w klubie, a później dzieją się takie rzeczy – zaczynając od nieudanych transferów – aż ręce opadają. Generalnie jest to świetnie uczucie, kiedy ma się jakiś wpływ na funkcjonowanie klubu. Przez to czuję się częścią klubu, któremu kibicuję od dziecka. Socio jestem już od 16 lat. Początkowo towarzyszyła mi wielka euforia, później zaczynałem już dojrzewać jako socio. Wtedy trafiłem akurat na lata pełne sukcesów i wówczas czułem podwójną dumę ze względu na to, że chociaż w minimalnym stopniu miałem na to wpływ. Niestety teraz częściej krytykuję klub i zachowania zarządu, zamiast go chwalić.
Tę frustrację i niezadowolenie z zarządu będziesz mógł wylać podczas następnych wyborów prezydenckich. Chyba jeszcze nigdy przywilej głosowania tak nie cieszył?
Już poprzednie wybory były specyficzne, ponieważ chciałem głosować przeciwko Josepowi Marii Bartomeu (obecnemu prezydentowi klubu), ale niestety wówczas opozycja była bardzo słaba. Kontrkandydaci nie mieli szczegółowych programów. Jedyną opcją był Joan Laporte, choć i tak wszyscy wiedzieli, że i on nie ma szans na ostateczny sukces. Zwłaszcza przez to, że w ostatnim sezonie, po którym odbywało się głosowanie, Barcelona pod sterami Bartomeu dość niespodziewanie sięgnęła po wszystkie możliwe trofea. Wykorzystując tę falę euforii kibiców, Bartomeu wygrał bez najmniejszego problemu. Te wybory mogą być w zasadzie podobne. Znowu nie widzę żadnej rozsądnej opozycji, lecz mimo to z chęcią wybiorę się do Barcelony i zagłosuję przeciwko projektowi Bartomeu, który mi się zupełnie nie podoba.
Wspomniałeś o tej złotej dekadzie FC Barcelona, nawiązując do książki Leszka Orłowskiego, dziennikarza i komentatora sportowego. Przypadała ona na lata 2006-2015, kiedy to zaczynałeś swoją przygodę jako socio klubu. Co w takim razie stało się z nasyconą trofeami Barceloną w ostatnich pięciu sezonach?
Przede wszystkim zachowania zarządu, które pozostawiają wiele do życzenia. Zarząd jest od tego, aby kontrolować sytuację ekonomiczną i stawiać na projekt sportowy, który będzie jak najbardziej zbliżony do filozofii klubu. A ona w Barcelonie jest klarowna. Bez tożsamości klub jest taki sam jak inny, niczym się nie wyróżnia. Barcelonie nie kibicuję dlatego, że jest jedną z wielu i gra w piłkę tak jak inni. Oglądając jej mecze za młodu, spodobał mi się jej styl. Był taki, który ja sam preferowałem, wychodząc na boisko kopać piłkę. Nie chciałem tylko grać w piłkę. Ja chciałem robić to ładnie. Wówczas chciałem też, żeby mój klub robił to samo. I wtedy znalazłem Barcelonę, która pomimo niebycia na samym szczycie grała tak, jakbym sobie tego życzył. Obecna Barcelona jest drużyną zwykłą. Pozbawioną mocno korzeni, odciętą od filozofii La Masii. W oczy rzucają się nieudolne próby wprowadzania wychowanków oraz ciągłe szukania sukcesorów Xaviego i Iniesty. Potencjał sportowy w tym zespole ciągle jest, ale nie można odcinać się od filozofii, dzięki której ta drużyna wzniosła się kilkanaście lat temu na sam szczyt.
Uważasz, że klub pomimo braku następców i zawodników, którzy potrafią reprezentować ten styl, będzie nadal w uporczywy sposób próbował odzyskać zaginioną filozofię – popularną tiki-takę?
Moim zdaniem nie ma lepszego systemu w piłce nożnej niż szybka gra piłką w połączeniu z jak najczęstszym posiadaniem jej. To nie jest tak, że tiki-taka jest złym, przestarzałym systemem, od którego powinno się odejść. Jeżeli tę taktykę wykonuje się z pomysłem, szybko, przesuwając się do przodu, to wówczas jest to system, który zawsze i wszędzie powinien się sprawdzać. Ale do tego trzeba mieć odpowiednio wychowanych piłkarzy. W momencie, kiedy połowa składu gra wolno i nie rozumie tej gry, jest to bardzo trudne. Tak teraz jest w Barcelonie. Powiedzmy, że pięciu, sześciu zawodników wychowanych zostało w zupełnie innym systemie. W sytuacjach niekomfortowych na boisku będą oni szukali rozwiązań instynktownych, takich, na których bazowali w innym klubie. Mimo wszystko nie odchodziłbym od założonej filozofii. Całą układankę należy zacząć od zatrudnienia dobrego trenera, mającego pojęcie o grze obronnej. Wydaje się, że Quique Setien (nowo zatrudniony trener FC Barcelona) nigdy na takiego nie wyglądał. Potrzebny jest trener charyzmatyczny, z nazwiskiem. Taki, który rozpali jeszcze ogień w obecnych piłkarzach. To jest trudne zadanie, jeśli w szatni dysponujesz zawodnikami z tak bogatą przeszłością piłkarską. Valverde ta sztuka się nie udała. Ostateczne słowo w szatni należało do piłkarzy, którzy mimo zakazu trenera potrafili wyjść na miasto na imprezę w trakcie obozu przygotowawczego. Takie elementy składają się na końcowy, wymarzony sukces, którego w ostatnich latach Barcelonie brakuje.
Kiedyś wspomniałeś, że w Barcelonie zakochałeś się podczas finału Ligi Mistrzów w 1986 roku. Był to mecz przegrany przeciwko Steaui Bukareszt, zakończony wynikiem 0:0 w regulaminowym czasie gry. Nawet w konkursie „jedenastek” Katalończykom nie udało się trafić do siatki. Pomimo dotkliwej porażki Barcelony zachwyciła Cię jej piękna gra. Co obecnie mogłoby sprawić, że młody kibic piłki nożnej pokochałby FC Barcelona?
Leo Messi. Jeszcze. Do czasu, kiedy możemy podziwiać jego geniusz. Dzieciaki, które włączają teraz Barcelonę, robią to tylko dla jednego piłkarza, dla pojedynczych akcji. Mój syn ogląda tylko po to, aby zobaczyć kilka przebłysków w meczu. Akcji zaprojektowanych i często zakończonych przez Messiego.
Byłem na tym meczu. Poszedłem popatrzeć na jednego zawodnika. Nikt nie przypuszczał że będzie aż tak dobry. ? https://t.co/fGFkYCwTmD
— michał zawada (@michal_zawada) March 6, 2020
Barcelona jeszcze jakiś czas temu była często kojarzona z mottem „mes que un club” (pol. więcej niż klub). Jak na co dzień przekłada się Twoja pasja do klubu? Czy wnosi do Twojego życia – sugerując się hasłem – coś więcej oprócz samego kibicowania?
Zdecydowanie ma to ogromne przełożenie na moje życie. Zaczynając od masy znajomości, przyjaźni i wyjazdów na mecze, które na żywo widziałem już pewnie około stu razy. Od sześćdziesiątego któregoś przestałem nawet liczyć. Najważniejsze jest jednak to, że ta pasja, pomimo upływających lat, jest nadal ta sama. A przecież życie bez pasji nie ma żadnego sensu. Przyjemnie jest również na tej kibicowskiej drodze spotykać masę ludzi, myślących podobnie. Takich, którym podobają się te same rzeczy w piłce nożnej. Ale też w życiu, bo przecież Barcelona to dużo więcej. Fantastyczne miasto, architektura, kuchnia, klimat i kultura śródziemnomorska. Tam się po prostu miło spędza czas. To też powoduje, że gdyby nie Barcelona, nie mówiłbym po hiszpańsku, nie spędzałbym tam wakacji co roku. I przede wszystkim nie zajmowałbym się sportem w swojej karierze zawodowej. Przez zainteresowanie Barceloną zacząłem pracować jako dziennikarz sportowy. Obecnie jestem po drugiej stronie – pracuję w marketingu sportowym. Na to również składa się to, że wiele lat temu zainteresowałem się Barceloną, pisałem o niej, oglądałem ją. Przez to również wybrałem studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Z roku na rok coraz bardziej pochłaniałem sport. I dzięki temu – choć w innej dyscyplinie niż piłka nożna – pracuję obecnie.
Mowa o tenisie?
Tak jest. Jeśli chodzi o pracę, jest mi on bliższy niż piłka nożna. Pracuję w sztabie Huberta Hurkacza. Jestem odpowiedzialny za media, za kontakt z mediami, sponsorami i za PR.
I tak na zakończenie – Twój najlepszy mecz Barcelony oglądany z trybun to?
Manita z Realem Madryt (zwycięstwo Barcelony 5:0). Nastroje wokół tego meczu zupełnie nie pozwalały myśleć o tak wysokiej wygranej. To był bodajże 29 listopada 2010. W Polsce już zimno, więc znajomi namówili na wyjazd – pojedźmy na mecz, może będzie te 1:0. Emocje na murawie i nieoczekiwany spektakl spowodowały niesamowitą euforię w mieście. Do rana świętowaliśmy ten historyczny wynik. Byłem na kilku finałach Ligi Mistrzów i nawet tam nie doznałem takiej euforii. Trudno jest to opisać słowami. Ludzie w Barcelonie się jeszcze na drugi dzień wieczorem pozdrawiali, machając do siebie słynną „piątką” (gest Gerarda Pique – piłkarza Barcelony – po piątej bramce w tym meczu).