- Jeśli z Armenią zagramy tak jak z Azerbejdżanem, to na pewno przegramy- mówił przed meczem z Ormianami, Jacek Bąk. Polska w Erewaniu zagrała o niebo lepiej niż w Baku, ale i tak przegrała. Czy to już koniec marzeń o EURO 2008?
Przed wylotem za Kaukaz, w polskiej ekipie wszyscy powtarzali formułkę: jeśli zdobędziemy sześć punktów, awans na ME do Austrii i Szwajcarii będzie na wyciągnięcie ręki. Nikt nie wspominał co się stanie w przypadku straty jakichkolwiek punktów. Gdy Ebi Smolarek przyznał, że sukcesem będą cztery „oczka” zmieszano go z błotem za minimalizm. Tymczasem napastnik Borussi Dortmund trzeźwo ocenił sytuację, chyba jako jedyny doceniając klasę przeciwników. Ile dziś byśmy dali za cztery punkty…
Z nożem na gardle
– Tu nie rozstrzygnęły się losu awansu na EURO 2008. Nie straciliśmy szans na wyjazd do Austrii i Szwajcarii– mówił na konferencji prasowej Leo Beenhakker. I trudno mu nie przyznać racji. W końcu przed biało- czerwonymi jeszcze pięć meczów, w których do zdobycia jest piętnaście punktów, ale… Sześć punktów w meczach z Azerbejdżanem i Armenią dałoby Polsce spokój aż do września. Na ciężkie mecze wyjazdowe w Lizbonie i Helsinkach, piłkarze Don Leo nie jechaliby z nożem na gardle. A tak jadą.
I kto wie czy do stolicy Portugalii, a później także Finlandii nie przyjadą jako zespół, będący aktualnie poza EURO 2008. Co prawda Polska wciąż jest liderem grupy A, ale już tylko prowizorycznym. Dwa spotkania mniej od biało- czerwonych mają Portugalczycy i Serbowie. Śmiało można zakładać, że zarówno podopieczni Luiza Felipe Scolariego jak i Javiera Clemente wykorzystają szansę na komplet punktów i nie tylko dogonią Polaków, ale również prześcigną ich w tabeli. A, że potyczki z ekipą Beenhakkera czekają ich u nich, stąd będą ich faworytami. W Lizbonie wicemistrzowie Europy są niepokonani od trzech lat. Ostatni raz przegrali u siebie w finale EURO 2004 z Grecją. Belgrad to też niełatwy teren. Bliźniaczo podobny do Baku i Erewaniu. Koszmarny upał, fanatyczna publiczność, sędzia, który na pewno nie będzie miał lekko z miejscowymi fanami i kto wie, czy nie będzie podejmował decyzji pod ich naciskiem. No i przede wszystkim znakomici piłkarze tacy jak Danko Lazović, Dejan Stanković czy Nemanja Vidić. A są przecież jeszcze i Finowie, którzy w wielkiej imprezie nigdy nie grali, mimo że na brak gwiazd światowego formatu nigdy nie narzekali. Po dwóch porażkach z rzędu, w środę pokonali Belgię i do biało- czerwonych tracą tylko pięć punktów, mając jeden mecz rozegrany mniej. I z nimi też Polska zagra na wyjeździe. Można więc śmiało rzec: „ojoj, ojoj, ojoj!”.
Poszukiwania winnych
Po całej Polsce słychać teraz donośnie „dlaczego?”. Dlaczego Polska przegrała? Dlaczego 128. zespół w rankingu FIFA odprawił nas z kwitkiem i śmieje się z nas teraz cała Europa? Kto jest temu najbardziej winien?
Problemów ze wskazaniem winowajcy nie ma były selekcjoner reprezentacji Polski, Jerzy Engel, którzy tuż po meczu, w studiu TVP 2 oskarżył o to Jacka Bąka. – Jacek źle się zachował– zganił swojego byłego podopiecznego, Engel. Przenigdy nie powinien w takiej sytuacji faulować, jeśli chciał zasygnalizować zmianę, mógł to zrobić w inny sposób. Występ Komara do ostatnich godzin przed pierwszym gwizdkiem sędziego stał pod dużym znakiem zapytania. W meczu z Azerami, były obrońca Al.-Rayan nabawił się kontuzji łydki. Z grymasem bólu na twarzy opuszczał boisko. Lekarze kadry w dniach poprzedzających potyczkę z Armenią, stawali na głowie byle tylko Bąk zagrał. I zagrał, ale Erewaniu znów dobrze nie zapamięta. Przed sześcioma latami, dostał jedyną w swojej reprezentacyjnej karierze czerwoną kartkę, choć to on przez całe spotkanie był poniewierany przez rywali. Wtedy jednak Polacy zremisowali, w środę przegrali. – Noga bolała już w pierwszej połowie, ale myślałem, że jak w przerwie obłożę ją lodem to będzie po sprawie. Nie było. Strasznie żałuje porażki, bo remis z pewnością nam się należał– powiedział po meczu. Nie przyznał się do faulu, nie posypał głowy popiołem. Czy faktycznie Bąk nie nadążył za rywalem i stąd przewinienie czy też w ten sposób chciał dać czas Beenhakkerowi na zmianę? Tego się już nigdy nie dowiemy, ale na pewno Komar w tej sytuacji mógł się zachować inaczej. Inaczej, czyli lepiej.
Suchej nitki nie zostawiono również na Marku Saganowskim. Mecz z Azerbejdżanem rozpoczął na ławce rezerwowych. Wystarczyło jednak trzydzieści minut drugiej połowy, aby udowodnić Beenhakkerowi, że to jemu należy się miejsce w pierwszym składzie reprezentacji Polski. W meczu z Ormianami, Sagan znów się wyróżniał. Wszędzie było go pełno, siał popłoch w szeregach defensywy rywali. Miał dwie znakomite sytuacje, gdyby wykorzystał choć jedną, dziś byłby bohaterem, a Armenia z pewnością by nie wygrała. Stało się jednak inaczej. Napastnik FC Southampton zmarnował dwie znakomite sytuacje. – Miałem dwie doskonałe okazje, ale nie były one klarowne. Zadziałał instynkt. Przy drugiej sytuacji pośliznąłem się. Gdyby nie to, zapewne bym trafił– chłodno ocenił po meczu, Sagan. Kibice jednak nie zgadzają się z Saganowskim. Wypominają mu zwłaszcza drugą sytuację, gdy stojąc praktycznie przed pustą bramką, źle trafił w piłkę, pośliznął się i spudłował. „Nawet przedszkolak w tej sytuacji by trafił”- napisał jeden z kibiców na forum internetowym.
Sobą nie był również Ebi Smolarek. Tym razem wystawiony w ataku, kompletnie nie rozumiał się z Saganowskim. Często też wchodził w paradę Wojciechowi Łobodzińskiemu na prawej stronie pomocy. Beenhakker znów zrobił krzywdę Jackowi Krzyżówkowi, wystawiając go na środku pola. Krzynek, to do cholery, nie jest playmaker i nie zmieni tego nawet doskonały w jego wykonaniu mecz z Azerami. Zresztą wówczas zdobywał gole, po akcjach skrzydłami. Zawodnik VfL Wolsfburg starał się oczywiście jak mógł, ale bardzo często spoglądał tęskno w kierunku lewej strony. Tam jest bowiem jego miejsce. Nieporozumieniem okazało się również wystawienie dwójki defensywnych pomocników. Może i Dariusz Dudka z Mariuszem Lewandowskim często przechwycali piłki i w sumie nie grali źle, to jednak nie w tym rzecz, by w takim meczu mieć ludzi od czarnej roboty, ale by w drugiej linii był ktoś, kto grę zespołu mógłby odpowiednio poprowadzić. I znów kłania się nam osoba Macieja Iwańskiego. Po co w takim razie Don Leo go powołał? Żeby zawodnik Zagłębia Lubin mógł sobie świat pozwiedzać? Lepiej byłoby więc dać mu spokój, by chłopak mógł pojechać sobie na zasłużony odpoczynek po udanym sezonie. A tak Iwańskiemu pokazano tylko w brutalny sposób miejsce w szyku. Tak się nie powinno traktować jednego z najlepszych w tej chwili polskich piłkarzy, nie tylko zresztą w Orange Ekstraklasie. Nie funkcjonowały tak jak powinny boki obrony. Boczni defensorzy stanowczo za rzadko wspomagali kolegów z pomocy, zresztą często też razili nieporadnością. Zawiódł nawet Marcin Wasilewski, który przyzwyczaił nas do tego, że bez względu na to, w jakiej dyspozycji jest w klubie, to w kadrze gra zawsze znakomicie. Nic już nie pozostało również z piłkarza, który w wielkim stylu powstrzymał Cristiano Ronaldo w październiku, a więc z Grzegorza Bronowickiego, który w środę grał tak jak przez cały sezon w Legii, czyli strasznie nierówno. Trudno za utratę bramki winić Artura Boruca, choć pewnie znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że bramkarz Celtiku Glasgow ten strzał powinien obronić jedną ręką. Trudno jednak utrzeć stereotyp, że jeśli golkiper ma w całym spotkaniu tylko jeden strzał do obrony i go puszcza, to chyba nie jest fachowcem pierwszej klasy. Tymczasem Boruc w Erewaniu, odwrotnie niż w Baku, był skoncentrowany cały czas i szans przy golu dla Ormian większych nie miał. Najgorzej jednak z całej ferajny ma Beenhakker, bo jemu teraz kibice i fachowcy wyrzucą ile się tylko da.
Grzechów kilka Beenhakkera
„Po co mu to?”- pukali się w czoło eksperci i fani, gdy na początku maja Holender ogłosił, że na 10 dni obejmie funkcję szkoleniowca Feyenoordu Rotterdam, by pomóc Portowcom w awansie do Pucharu UEFA. Ileż gromów spadło po tej decyzji na Beenhakkera. Trudno je wszystkie zliczyć. Zwolennicy wyboru Don Leo mówili, że w tym czasie i tak nie byłoby go w Polsce, przeciwnicy uważali to za przejaw braku szacunku dla naszej reprezentacji i, że ten wybór odbije się czkawką w czerwcowych potyczkach el. EURO 2008. Sam nie widziałem nic złego, w wyjeździe do Rotterdamu, Beenhakkera. Skoro i tak nie miało go być w tym czasie w Polsce, to cóż miał robić w domu? Obgryzać paznokcie ze strachu i 24 godziny na dobę analizować grę rywali?
Co mniej życzliwi Holendrowi, teraz wypominają mu wyjazd do Rotterdamu. Ba, uważają to za główny powód niepowodzeń reprezentacji. Ale faktem jest, że 10 dni pracy w Feye to akurat żaden powód naszej sensacyjnej porażki. Pies jest bowiem pogrzebany gdzie indziej. Głównu grzech Beenhakkera to nie epizod w Feyenoordzie w maju, ale przede wszystkim nieodpowiednie zmiany w Erewaniu. Nie wymagajmy od Leo by był jasnowidzem i przewidywał co przyniesie przyszłość. Faktem jest jednak, że po raz pierwszy od dawna nie trafił ze zmianami. W Baku mecz Polsce wygrali rezerwowi- Łobodziński i Saganowski. Wtedy podwójna zmiana przyniosła podwójny efekt, w środę było odwrotnie. Jakub Błaszyczykowski i Maciej Żurawski nie tylko nie zmienili postawy biało- czerwonych, ale też zaprezentowali się nadzwyczaj słabo. Z drugiej strony czyż mogło być inaczej, skoro Błaszczu dopiero co się wyleczył i nie miał zbyt wiele sił nawet na 45 minut, zaś Magic w ogóle w tych spotkaniach nie powinien zagrać. W końcu były to dla niego pierwsze mecze od 4 kwietnia. Ponad dwa miesiące bez piłki przy nodze to szmat czasu. Przykre tego efekty było niestety widać.
Trzecia zmiana była wymuszona- kontuzjowanego Bąka zmienił Radosław Sobolewski. To nie tak miało być. Jako trzeci na murawę miał wejść Przemysław Kaźmierczak, którego wzrost Beenhakker chciał koniecznie wykorzystać. Nic jednak z tego, bo uraz Komara okazał się zbyt poważny, by ten mógł kontynuować grę. Może gdyby nie podwójna zmiana, można byłoby wprowadzić na boisko i Kazka i zastępcę Bąka. A tak można było zmienić tylko kapitana kadry. Błędem było też pozostawienie w rezerwie Grzegorza Rasiaka. Owszem, Rossi w kadrze i FC Southampton to dwie zupełne inne bajki, ale w sytuacji gdy fatalny stan murawy utrudnia grę prostopadłymi podaniami, częściej trzeba grać górą. Rasiak byłby wówczas mocnym punktem reprezentacji, może wreszcie przełamałby niemoc w meczach o punkty? Teraz można tylko gdybać, bo Leo miał inne zdanie na temat przydatności atakującego Świętych. Może i zaczynam być już dla czytelników nudny, ale wciąż będę się upierał, że grać powinien Iwański. No, ale ja tu tylko piszę…
Awansujemy!
To był bez wątpienia jeden z najgorszych meczów reprezentacji Polski w ostatnich latach. A za kadencji Don Lea na pewno najgorszy. Najgorszy, bo…trzynasty pod jego wodzą? – Nie jestem zbyt przesądny, to nie zadecydowało o naszej porażce– przyznaje Boruc. Odpowiedzmy więc sobie teraz szczerze na pytanie- co dalej? EURO 2008 obejrzymy sobie w telewizji, czy jednak będzie dane nam zagrać na tej imprezie. – Żal porażki, bo wygrana uspokoiłaby naszą sytuację w grupie– mówi Michał Żewłakow. Scenariusz, który sobie przed tymi meczami nakreśliliśmy nie został zrealizowany, czas więc na wprowadzenie planu B. Choć pokpiliśmy sprawy, nie ma się co załamywać. Do zdobycia jest jeszcze piętnaście punktów. Inni biało- czerwoni również nie załamują rąk i dalej wierzą w awans. – Liczę, że ta porażka nie przeszkodzi nam w awansie. Inni też potkną się na Armenii- przyznaje Saganowski. – Wszystko rozstrzygnie się jesienią. Nasza sytuacja jest co prawda skomplikowana, ale na pewno nie można nazwać jej złą– dodaje Żurawski. – Nasze szanse na awans są identyczne jak przed meczem z Aremenią– uważa z kolei Boruc. – Dobra wiadomość jest taka, że wciąż prowadzimy w grupie. Ale żeby pojechać na EURO 2008 w swojej grze naprawdę wiele musimy zmienić– mówi Beenhakker. I te słowa powinien sobie w sercu wyryć każdy z jego podopiecznych.