Marcos Alvarez i jego zagadka. Przyjęcie królewskie, na którym trzeba zacząć błyszczeć


Marcos Alvarez był witany w Krakowie uroczystą kolacją. Na boisku jednak wciąż nie pokazuje pełni swojej jakości, a tę niewątpliwie ma

25 kwietnia 2021 Marcos Alvarez i jego zagadka. Przyjęcie królewskie, na którym trzeba zacząć błyszczeć
Krzysztof Porębski / PressFocus

Nie możemy powiedzieć, że Marcos Alvarez jest słabym piłkarzem, a jednak zawodzi. Niektórzy postrzegają go nawet jako największe rozczarowanie transferowe w PKO Ekstraklasie. W końcu rzadko się zdarza, że do naszej ligi przychodzi gwiazda zespołu 2. Bundesligi. Takową był przecież Niemiec w Osnabrück. Przyszedł do Krakowa i pokazał, że ma umiejętności. Szkoda tylko, że swojej Cracovii nie pomógł w zdobyciu większej liczby punktów.


Udostępnij na Udostępnij na

Ekstraklasa potrafi weryfikować piłkarzy. Bardzo często okazuje się, że ci, którzy mieli brylować i zdobywać bramki, lądują w jedenastkach wpadek transferowych lub memach. Tak to już bywa u nas w Polsce. Marcos Alvarez, przychodząc do Cracovii, miał status gwiazdy. I to nie na wyrost. Regularnie udowadniał w Niemczech, że jest w stanie ponieść drużynę do zwycięstwa. To w takim razie co się stało, że się zepsuło, a Alvarez ma zaledwie trzy bramki i dwie asysty? Przypominamy – miał zostać gwiazdą ligi. Z takimi statystykami raczej nie został.

Przyjęty po królewsku

Większość wcześniej wspomnianych niewypałów transferowych to ludzie już na dorobku, którzy traktują propozycje z Polski jako możliwość dodatkowego zarobku, a przy okazji zwiedzą sobie nowe państwo. Niestety takich przypadków jest bardzo dużo. Marcos Alvarez to jednak nie ta sytuacja. Niemcowi o andaluzyjskich korzeniach w czerwcu ubiegłego roku kończył się kontrakt z VFL Osnabrück. W niemieckim drugoligowcu nie był to jednak człowiek od odcinania kuponów. Raczej gwiazda zespołu z 13 bramkami na koniec sezonu. No po prostu miał być kozakiem.

W ogóle przekonanie jego do gry w Polsce było bardzo trudne. Cracovia, aby osiągnąć porozumienie, przywitała go po królewsku, a na stole pojawił się dymiący tatar. To wszystko w restauracji żony właściciela Cracovii. Nieważne jak, ale udało się sprowadzić najlepszego strzelca 13. drużyny 2. Bundesligi. Oprócz tego według „Przeglądu Sportowego” zaproponowano mu niezłą wypłatę. Najwyższą w Cracovii.

Zanim mogliśmy oglądać Niemca na polskich boiskach, Michał Probierz musiał wykonać setki, jak nie tysiące telefonów. W tym do Paula Grischoka, kolegi Alvareza, który przekonał go do ostatecznego przyjazdu do Polski. Będziemy to powtarzać jak mantrę. Do Cracovii przyjechał dziesiąty strzelec zaplecza Bundesligi, choć nie jest typowym snajperem. Na papierze wyglądał zdecydowanie lepiej od choćby Mikaela Ishaka. Pójdźmy nawet krok dalej. To była bomba transferowa. Jak się okazało, z dużej chmury mały deszcz.

Ciągłe problemy

Alvarez mocno wszedł do ligi, bo już w pierwszym spotkaniu odznaczył się bramką i asystą. Ponadto było widać tę klasę i umiejętności, jakich się spodziewaliśmy po zawodniku z takimi liczbami w poprzednich sezonach. Bardzo dobre stałe fragmenty gry, co zresztą pokazał w ostatnim spotkaniu, nienaganna technika i wbrew pozorom duża siła. Choć może jedyne, czego brakowało, to szybkość, a spowodowane było to lekką nadwagą, jak on sam mówił. Dopóki strzela bramki, wszystko jest ok.

Są trenerzy, którzy w takim podejściu nie widzą problemu i gdy wróciłeś z dwoma kilogramami za dużo, masz je jak najszybciej zrzucić i nie ma tematu. Inni każą za to płacić. Gdy jednak w trakcie sezonu grasz dobrze, strzelasz gole i zaliczasz asysty, nikt nie może się do ciebie przyczepić. A ja zwykle to robię w trakcie sezonu – skwitował w wywiadzie dla Newonce.

Początkowy entuzjazm jednak opadł, a Marcos Alvarez na boisku prezentował się coraz gorzej. Od meczu z Pogonią zaliczył już tylko jedną asystę. Oczywiście było widać jego umiejętności. Niby potrafił wziąć na siebie grę, ale średnio przekładało się to na liczby i wyniki zespołu. Najlepiej określilibyśmy to jako uśpiona jakość. Niestety, ale coraz częściej porównywano go do kolegi z zespołu, czyli Rivaldinho. A to chluby mu nie przynosi. Prawda jest jednak taka, że to zupełnie inna jakość piłkarska.

Później przyszła kontuzja, która przecież i tak zakończyła się szczęśliwie, gdyż pierwsze komunikaty przewidywały nieobecność do końca sezonu. W tym roku to jednak nie ten sam piłkarz co w 2. Bundeslidze. W dziewięciu spotkaniach zdobył tylko jedną bramkę, i to z karnego, oraz asystę. Nie tego się po nim spodziewano. Nie tak miała wyglądać jego przygoda w Cracovii. W końcu, jak sam tłumaczył, przyjechał do Krakowa, aby zagrać w europejskich pucharach.

Przyjechałem tutaj wygrywać tytuły. Trener Probierz też mierzy wysoko, najwyżej, jak tylko można. Również dąży do zdobycia mistrzostwa, pucharu. Chciałbym poprowadzić Cracovię do fazy grupowej Ligi Europy, a wtedy stanie się bardziej rozpoznawalna na kontynencie. To musi być nasz cel. Wiem, że wcześniejsze próby były nieudane – mówił w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.

Piłkarz samolubny

Bardzo ciekawe słowa o Niemcu pochodzenia hiszpańskiego powiedział przed jego przyjściem Andrzej Gołomysek, analityk Instata zajmujący się w przeszłości 2. Bundesligą. – Często zdarzało mu się przyjmować piłkę nawet daleko od bramki i przedzierać się przez rywali. […] Wydaje mi się, że to typ zawodnika, który dość często gra „pod siebie”. Jeśli chodzi o indywidualne działania na boisku, to radzi sobie bardzo dobrze. Trochę gorzej wygląda jego współpraca z partnerami. Jeżeli by mu dać nieco bardziej swobodną rolę, bez sztywnych założeń taktycznych, to sobie radzi świetnie. Potrafi samodzielnie stworzyć przewagę. Gorzej wygląda sytuacja, gdy przychodzi do współpracy z partnerami – czy to w ataku pozycyjnym, czy w obronie– tłumaczył w tekście „Gazety Krakowskiej”.

Nie będziemy ukrywać, że od razu widać to, iż Andaluzyjczyk lubi brać grę na siebie. Czasami trochę nieodpowiedzialnie, co kończy się niebezpiecznymi kontratakami rywali. Nie ma problemu z zejściem gdzieś do środka boiska, aby rozegrać piłkę albo minąć sobie dwóch czy trzech rywali. Każdy stały fragment gry to zagrożenie, choć bramki jeszcze z niego nie strzelił. Na zaprzeczenie słów o braku współpracy pokazał, że potrafi genialnie dograć do kolegi w ostatnim spotkaniu z Wisłą Płock. Choć Rivaldinho bramki nie zdobył to otrzymał tzw. ciasteczko od Alvareza. Czasami jednak aż nadto widać chęć stworzenia sytuacji samemu. Choćby Pelle van Amersfoort ma ponad dwa razy więcej kluczowych podań od byłego zawodnika rezerw Bayernu Monachium.

Marcos Alvarez – czas udowodnić swoją jakość

W swoim CV ma trzy minuty rozegrane w barwach Eintrachtu Frankfurt. Szukając gry, przeszedł do rezerw Bayernu Monachium, wówczas pracował na szansę u Louisa Van Gaala, której ostatecznie nie otrzymał. Nie przeszkodziło mu to udzielić kilku wywiadów w których marzył o stworzeniu duetu napastników z Mario Gomezem.

Ostatnie spotkania to już zdecydowanie lepsza forma. Z Legią miał piłkę meczową, lecz przegrał pojedynek z Arturem Borucem. Swoją drogą, próbując go przelobować w sytuacji sam na sam. To pokazuje, że ma wodzę fantazji i trochę z piłkarskiego magika. Za to z płocką Wisłą zapewnił trzy punkty. Najpierw genialnie obsługując Rivaldinho, który został faulowany. Z 11. metra już pewnie zamienił rzut karny na bramkę i utrzymanie Cracovii.

Nie ma co ukrywać, że nie przyjechał tu jednak, aby walczyć o utrzymanie. Ten sezon również dla całej Cracovii okazał się bardzo słaby. Co warte jednak podkreślenia, nie jest to człowiek, od którego trzeba zacząć czystki przy Kałuży. Owszem, „Pasy” to wieża Babel, ale mały Niemiec nie wkupuje się w to, choć przecież zawodzi. Przywitali go po królewsku w Krakowie, a teraz czas na derby Grodu Smoka. Kiedy jak nie tam zacząć błyszczeć? Przecież król musi dobrze wypadać na najważniejszych spotkaniach.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze