Manchester 3:0 Londyn


29 sierpnia 2011 Manchester 3:0 Londyn

Jeszcze w sobotę ciężko było wskazać faworytów w meczach Tottenhamu z City oraz United z Arsenalem. Wyniki przeszły jednak najśmielsze oczekiwania. Klubom z Manchesteru będzie się teraz pewnie poświęcać jeszcze więcej uwagi. Dlaczego w tytule 3:0? Cóż, w tym nierównym pojedynku 2 vs. 5 należy uwzględnić, że w poprzedniej kolejce podopieczni Fergusona wysoko pokonali „Spurs”.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie ma wątpliwości, który mecz bardziej zaskoczył swoim kuriozalnym wynikiem. 8:2 pomiędzy mistrzem a czwartą drużyną Anglii to jedna z największych niespodzianek w ponad 19-letniej historii rozgrywek Premier League. Komentujący spotkanie są zgodni – to była wielka kompromitacja dla drużyny Arsene Wengera. Być może także punkt kulminacyjny i albo „The Gunners” zaczną już grać jak na wypromowaną markę przystało, albo zostaną rozczarowaniem sezonu, zwykłym ligowym średniakiem. W klubie na pewno jest gorąco i każdy zdaje sobie sprawę z blamażu. Władze Arsenalu, w ramach swego rodzaju przeprosin, tym kibicom, którzy byli na Old Trafford, zamierzają ufundować wyjazd na następny mecz.

Arsenal powoli zamienia się w ligowego średniaka
Arsenal powoli zamienia się w ligowego średniaka (fot. skysports.com)

W ramach pomeczowej wypowiedzi Wenger przyznał, że jeżeli chodzi o Arsenal, to właśnie kibice zasługiwali na wyróżnienie. Obiecał, że w przyszłej kolejce jego podopieczni wrócą mocniejsi. Wiadomo, czego do tego potrzeba. Francuz w końcu zaczął się poważniej uaktywniać na rynku transferowym – a przynajmniej można się tego domyślać po licznych spekulacjach. Zdecydowana większość obserwatorów ligi angielskiej jest zdania, że jeżeli nie chce on zawalić sezonu, powinien schować honor do kieszeni i sprowadzić zdolnych, ukształtowanych już piłkarsko graczy. Jest tylko jeden problem. Lada moment 30 sierpnia, po nim 31 sierpnia, a jeszcze po nim zamknięcie okienka.

Transferowe spekulacje pojawiły się jak grzyby po deszczu. Na pierwszy plan idzie oczywiście defensywa, i tak oto mówi się, że na Emirates może pojawić się ktoś z grona: Dann, Samba, Alex, Jagielka oraz Cahill. Za tego ostatniego Arsenal przedstawił już ponoć konkretną ofertę, lecz została ona odrzucona, gdyż proponowana kwota miała być śmiesznie mała jak na zawodnika tej klasy. Ale z drugiej strony, jeżeli to prawda (pomijając już, że Cahill to ważna postać w drużynie Boltonu), to co się dziwić? Przez ostatnie lata Arsenal nieraz udowodnił, że jest gotów negocjować, choćby chodziło o milion funtów (niby dużo, ale co to dla ligowego potentata w walce o klasowego zawodnika). Po takim upokorzeniu powinien jednak spuścić z tonu. Klub nie przynosi strat – ba, przynosi zyski, a w najbogatszej lidze świata to sukces. Zdaje się, że tej oczywistości jakoś nie zauważano, tylko dalej, może nawet w skrajność, stawiono na młodych piłkarzy. Możliwe, że to już koniec konsekwentnego, opracowanego przez Wengera, planu budowania drużyny. Wszystkie te chucherkowate cegiełki, nieotynkowane jeszcze piłkarskim doświadczeniem, zostały rozbite przez wielką kulę znakowaną logiem Manchesteru United. Teraz trzeba to wszystko poukładać, a najlepiej czymś dobrze wzmocnić.

Szokujący wynik może jednak nieco przysłaniać oczy na inną sprawę, bo niewielu rozpisuje się o klęsce Tottenhamu. Tak – klęsce, blamażu – tu też te słowa pasują, bo jak wytłumaczyć porażkę gospodarzy 1:5 na White Hart Lane? Jeżeli to ostatni w tym sezonie, „Spurs” znaleźli sobie idealny moment na kryzys. Mają za sobą też fatalny mecz z Manchesterem United. Na razie presja nie powinna na nich ciążyć tak jak na Arsenalu, choć pewnie zacznie, jeżeli będą odnosić słabe wyniki przeciwko przeciętnym zespołom. Zawodnicy obu drużyn powinni jednak sobie uświadomić, jaki jest ich cel. Po tym, co można było zobaczyć w miniony weekend, trudno wierzyć, że Arsenal nie wypadnie z pierwszej czwórki, a Tottenham do niej wskoczy. Tymczasem Liga Mistrzów powinna być dla nich priorytetem. Podopieczni Redknappa mogą też się czuć w jakiś sposób usprawiedliwieni zachwianym planem przygotowań. Na swój pierwszy mecz sezonu musieli poczekać do drugiej kolejki, gdyż zamieszki w Anglii spowodowały przełożenie ich spotkania z Evertonem. Jakby nie było, jak dla mnie problemy Tottenhamu < problemy Arsenalu.

Tymczasem kluby z Manchesteru zademonstrowały, na co je stać
Tymczasem kluby z Manchesteru zademonstrowały, na co je stać (fot. skysports.com)

Różne też są komentarze na temat postawy Manchesteru City. Dwanaście zdobytych jak dotąd bramek robi wrażenie. Można też żartować, że Dzeko niczym Pinokio w ostatnim rozdziale może krzyknąć: „Nie jestem już z drewna!”. Poprzednim sezonem, u kibiców „The Citizens”, a przynajmniej tych udzielających się na polskich forach, zasłużył na mało zaszczytne określenie – nietrudno się domyślić jakie. Tym spotkaniem zamknął jednak usta krytykom. Umówmy się – nieważne w jakiej formie nie byłby Tottenham, zdobyć cztery bramki to nie lada sztuka. Ciekawe, czy to był przebłysk geniuszu, czy ta forma będzie przez niego konsekwentnie podtrzymywana.

Część uważa, że drużyna prowadzona przez Manciniego rozsypie się w połowie sezonu, zgubi swój rytm gry. Ciężko tu cokolwiek ocenić, ale pod okiem Włocha „The Citizens” raczej jeszcze nie zaliczyli gwałtownej obniżki formy, konsekwentnych spadków w tabeli. Dlaczego miałoby to się stać dopiero teraz? Czas pokaże, jak będzie. Nie trzeba jednak być futbolowym znawcą, aby wyciągnąć prosty wniosek – ten sezon będzie jedyny w swoim rodzaju. Kto lepiej zniesie presję? Czy londyńskie kluby udowodnią swoją wartość? Wygląda na to, że jedyna drużyna ze stolicy, zdolna stawić czoło podopiecznym Fergusona oraz Manciniego, to „The Blues”. I to pewnie między tą trójką – United, City, Chelsea – rozstrzygnie się walka o tytuł.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze