W ciągu tego tygodnia Tottenham Hotspur pokazał innym londyńskim gigantom, do kogo należy stolica Anglii. W środę pokonali Arsenal, a dzisiaj w ostatnim sobotnim meczu 35. kolejki rozprawili się z Chelsea. Oba spotkania zakończyły się tak samo: 2:1 dla „Kogutów”.

Zapewne znająca wynik derbów Manchesteru United Chelsea nie mogła sobie pozwolić na stratę punktów na White Hart Lane. „The Blues” mają za sobą wspaniałą passę czterech zwycięstw z rzędu i zajmują obecnie pierwsze miejsce w lidze. Jednak podopiecznym Carlo Ancelottiego nigdy nie leżał Tottenham, szczególnie gdy spotkanie miało być rozgrywane na White Hart Lane. To właśnie na tym stadionie w środę goryczy porażki posmakował Arsenal. Ostatni sobotni mecz 35. kolejki zapowiadał, że kibice na pewno zobaczą bramki i pojedynek będzie bardzo emocjonujący.
Spotkanie z impetem rozpoczęli gospodarze. Tottenham od razu przejął inicjatywę i ruszył na bramkę strzeżoną przez Petra Cecha. Chelsea została zepchnięta do defensywy i gry z kontry. W 6. minucie na strzał zdecydował się Florent Malouda, jednak bez problemu został on obroniony przez Gomesa. To była jedyna szansa dla „The Blues”, bo po niej „Koguty” zdominowały na jakiś czas grę. Motorem napędowym ataków był Gareth Bale, którego akcje lewą stroną stanowiły największe zagrożenie dla defensorów Chelsea. Anglik bez problemu ogrywał Paulo Ferreirę. W 15. minucie prowadzący spotkanie Phil Dowd odgwizdał rzut karny dla Spurs. Zdaniem arbitra interweniujący w polu karnym John Terry zagrał ręką, chociaż telewizyjne powtórki pokazały, że piłka odbiła się od klatki piersiowej kapitana „The Blues”. Pewnym egzekutorem „jedenastki” był Jeremain Defoe. Stracona bramka podziałała mobilizująco na piłkarzy z zachodniego Londynu, którzy rzucili się do odrabiania strat. Jednak atakom „The Blues” brakowało dokładności i wykończenia, i postawienia kropki nad i. W 37. minucie piłka po strzale Florenta Maloudy zatrzepotała w bramce Gomesa, jednak gol nie został uznany, gdyż francuski skrzydłowy był na spalonym. Dziewięć minut później było już 2:0 dla gospodarzy. Gareth Bale po raz kolejny bez problemu minął Paulo Ferreirę i strzałem w krótki róg pokonał czeskiego golkipera Chelsea.
Początek drugiej połowy niewiele różnił się od pierwszej. Na boisku w niebieskich koszulkach pojawili się Nicolas Anelka i Branislav Ivanović, który zastąpił beznadziejnego w tym spotkaniu Paulo Ferreirę. Wciąż więcej z gry miał Tottenham i cztery minuty po rozpoczęciu drugiej części spotkania w znakomitej okazji znalazł się Defoe. Jednak angielski napastnik przegrał pojedynek sam na sam z Petrem Cechem. Chelsea coraz bardziej zaczęła się denerwować i powoli przejmowała inicjatywę. Teraz to ona dyktowała tempo gry i dominowała. Jednak nadal nie przypominała zespołu, który rozgromił Aston Villę czy pokonał Manchester United na Old Trafford. Piłkarze z zachodniego Londynu nie potrafili znaleźć sposobu na dobrze dysponowanych obrońców „Kogutów” i będącego w formie Heurelho Gomesa. John Terry w 67. minucie otrzymał drugą żółtą kartkę i musiał opuścić boisko, osłabiając i tak słabą Chelsea. „The Blues” z jeszcze większą determinacją chcieli zdobyć bramkę kontaktową mimo gry w dziesiątkę. Dopiero w doliczonym czasie gry zdobył ją Frank Lampard, wcześniej znakomite okazje do podwyższenia zwycięstwa mieli Roman Pawliuczenko i Gareth Bale, jednak ich strzały minimalnie minęły bramkę Petra Cecha.
Tottenham w odstępie kilku dni pokazał, kto rządzi w Londynie i komu należy się gra w Lidze Mistrzów. Przewaga Chelsea nad drugim Manchesterem United stopniała do jednego punktu.
No proszę. Dwa trudne mecz pod rząd i oba wygrane.
Co to będzie jak Tottenham awansuje do LM...
''Londyn należy do kogutów''...będzie należał
jak wygrają ligę. A tak to należy do ARSENALU.