ŁKS miał nie jechać do Stalowej Woli i oddać mecz walkowerem. Mecz jednak się odbył, a łodzianie znów pokonali rywala, po raz kolejny po emocjonującym widowisku, w którym padło wiele bramek.
Początek meczu należał zdecydowanie do gości, którzy mimo problemów organizacyjnych, jakie od miesięcy panują w klubie z Łodzi, stawiani byli przed spotkaniem ze Stalą Stalowa Wola w roli faworyta. Potwierdzili to w pierwszym kwadransie pojedynku.
Zawodnicy ŁKS-u łatwo dochodzili co sytuacji strzeleckich, ale dwukrotne próby Łukasza Gikiewicza (świetnie bronił Wietecha) i wolej Rafała Kujawy (nad bramką) okazały się nieskuteczne. Co się odwlecze, to nie uciecze i w myśl tego starego przysłowia Ełkaesiacy objęli jednak prowadzenie. Piłkę z rzut rożnego zagrywał Adrian Światek, a do siatki trafił Damian Nawrocik. ŁKS robił na stadionie przy ulicy Hutniczej, co chciał – zdominował środek pola, nękał „stalówkę” akcjami skrzydłami i prostopadłymi podaniami zagrywanymi przez Mączyńskiego.
Pierwszy celny strzał gospodarzy dał im nieoczekiwane wyrównanie i zupełnie zmienił oblicze spotkania. W 22 minucie z ponad dwudziestu metrów bardzo mocno uderzył z rzutu wolnego Paweł Wasilewski, a futbolówka nabrała na śliskiej murawie niespotykanej szybkości i zaskoczyła bezradnego Wyparłę. Co ciekawe, zupełnie do tego momentu bezradni gracze Stali, zaczęli przeważać i już kilkadziesiąt sekund po golu Wasilewskiego mogło być 2:1, ale pojedynek z golkiperem z Łodzi przegrał Cezary Czpak (notabene były piłkarz ŁKS-u). Goście otrząsnęli się z tych ciosów i sami znów próbowali konstruować akcję. Były one już jednak nie tak dokładne, czego najlepszym przykładem było za mocne podanie Mączyńskiego i szarża Świątka z 30 minuty zastopowana przez Wietechę. Jeszcze przed przerwą znów groźnie zrobiło się na polu karnym Rycerzy Wiosny, ale ani chaotyczny dziś Abel Salami, ani Czpak nie potrafili skierować piłki do siatki. Do przerwy wynik był więc nadal nierozstrzygnięty.
Drugie czterdzieści pięć minut lepiej zaczęli gospodarze, ale bramkę, jak na ironię losu, zdobyli podopieczni Wesołowskiego. Łukasz Gikiewicz przerzucił futbolówkę na dwudziesty metr, tam Krzysztof Mączyński minął obrońcę Stali i odegrał do nie obstawionego Adriana Świątka. Najniższy zawodnik na boisku uderzył zza pola karnego, a piłka idealnie zmieścił się przy prawym słupku bramki. Radość w obozie łodzian była ogromna, a Świątek po tym trafieniu podbiegł do najwierniejszych kibiców ŁKS, którzy zjawili się w Stalowej Woli i razem z nimi fetował objęcie prowadzenia.
Biało – czerwono – biali nie wyciągnęli jednak wniosków z wcześniejszej lekcji, której udzieliła im ekipa Janusza Białka w pierwszej połowie. Znów oddali inicjatywę rywalowi i szybko stracili bramkę. W 66 minucie po stałym fragmencie gry najsprytniejszy w polu karnym ŁKS-u okazał się Krystian Lebioda i na wysłużonej tablicy wyników znów widniał remis, tym razem 2:2.
Rozochocona sukcesem Stal ruszyła do ataków, ale zapomniała o obronie i o tym, że na ŁKS trzeba uważać przez całe 90 minut. Jedna z niewielu dziś składnych akcji przeprowadzona z rozmysłem od samego początku do końca dała łodzianom trzecią bramkę, a jak się miało potem okazać – drugie wyjazdowe zwycięstwo w tym sezonie. Doskonale zachował się po raz kolejny Mączyński, który dostrzegł wychodzącego na czystą pozycję Łukasza Gikiewicza, zagrał mu w tempo prostopadłą piłkę, a napastnik łódzkiej drużyny pewnym strzałem pokonał Wiertechę. I choć gospodarze ambitnie dążyli do zmiany rezultatu, to jak w kilku poprzednich spotkaniach ligowych, zabrakło i umiejętności, i nieco szczęścia.
Po emocjonującym spotkaniu, które jednak ze względu na fatalny stan murawy nie stało na najwyższym poziomie, dość jednak zasłużenie wygrali łodzianie. Udowodnili tym samym, że mogą włączyć się do walki o Ekstraklasę, a przede wszystkim, iż są zespołem ludzi o wielkim charakterze.