Angielska herbata: Co się wzniesie, musi upaść. Koniec serii Liverpoolu


Niesamowite serie „The Reds” dobiegły końca. Liverpool został zatrzymany na Vicarage Road, a porażką nie był zdziwiony nawet Jürgen Klopp

3 marca 2020 Angielska herbata: Co się wzniesie, musi upaść. Koniec serii Liverpoolu
pindula.co.zw

Według opinii graczy obecnego lidera Premier League rekordy są dla dziennikarzy, a nie zawodników. Wydarzenia sobotniego popołudnia na Vicarage Road sprawiły jednak, że o poprawie wielu osiągnięć rywali Liverpool może już zapomnieć. Porażka z Watfordem zakończyła wspaniałe serie zespołu z Anfield Road. Zszokowała świat, choć nie powinna. Na niezadowalające rezultaty odnoszone przez podopiecznych Jürgena Kloppa w ostatnich tygodniach zanosiło się przecież od dłuższego czasu.


Udostępnij na Udostępnij na

Niesamowita dyspozycja Liverpoolu w obecnym sezonie sprawiła, że losy mistrzowskiego tytułu według wielu obserwatorów były rozstrzygnięte już w grudniu. Przez zimowy maraton „The Reds” przeszli szturmem, stale powiększając przewagę nad rywalami, która urosła w końcu do monstrualnych rozmiarów. Wszyscy, włącznie ze mną, chwalili zmianę w stylu gry drużyny Jürgena KloppaZespół z czerwonej części Merseyside punktował kolejnych rywali niczym doświadczony pięściarz, nie wdając się w niepotrzebną wymianę ciosów.

Brak emocji w wyścigu o mistrzostwo media zrekompensowały sobie licznymi doniesieniami o kolejnych rekordach w zasięgu zawodników z Anfield Road. I tak Liverpool w drodze po tytuł przebijał kolejne osiągnięcia ustanowione przez rywali, seryjnie wygrywając ligowe spotkania. Z czasem punktowanie przeciwników w ekonomicznym stylu zamieniło się jednak w grę na pół gwizdka.

Mimo tego „The Reds” nadal zwyciężali, a nikt nad słabszą dyspozycją podopiecznych Jürgena Kloppa zbytnio się nie rozwodził. Jakby nie chcąc przypadkiem wywołać wilka z lasu, który, co było tylko kwestią czasu, i tak wyszedł zza drzew.

Policzek wymierzony w Liverpool

Sama porażka z Watfordem nie jest żadną tragedią dla lidera Premier League. Liverpool od dawna trzyma obie ręce na mistrzowskim tytule. Tylko całkowita katastrofa, armagedon, spowodowałyby utratę olbrzymiej przewagi nad drugim w tabeli Manchesterem City. Jednak tym, co może spędzać sen z powiek kibicom oraz sztabowi szkoleniowemu „The Reds”, jest coraz słabsza dyspozycja zespołu z czerwonej części Merseyside.

Liverpool gra ospale, bez zaangażowania, pomysłu i dokładności, irytując szczególnie w pierwszych odsłonach spotkań. Problem pojawił się jednak jeszcze przed historyczną zimową przerwą w Premier League. Powodów słabszej dyspozycji doszukiwano się w zmęczeniu czołowych graczy. Urlop, na który wysłał zawodników Jürgen Klopp, miał na dobre rozwiązać problem. Odpoczynek zamiast zapewnić mocne wejście w najważniejszą część obecnego sezonu sprawił, że jest gorzej, niż było.

Do problemów w ofensywie dołączyły kłopoty w bloku obronnym. Defensywa Liverpoolu padła niczym zburzony mur. Nawet Virgil van Dijk, ostoja zespołu, zaczął seryjnie popełniać błędy. Jednobramkowe zwycięstwa zmieniły się w porażki, a słaba dyspozycja zespołu z Merseyside w obliczu braku wyników wyszła na wierzch. Liverpool oficjalnie potknął się w końcu w Premier League, choć tracił równowagę od dłuższego czasu.

Dlatego, co interesujące, przegrana na Vicarage Road nie zaskoczyła nawet samego Jürgena Kloppa. W starciu z Watfordem podopieczni niemieckiego menedżera byli bezradni, popełniając także kuriozalne błędy w obronie. Balon pompowany kolejnymi rekordami pękł z hukiem, podobnie jak mit zespołu nie do pokonania. Przegrana trzema bramkami w kompromitującym stylu przyszła jednak w idealnym momencie.

Wydarzenia z ostatniej ligowej potyczki powinny okazać się istnym policzkiem dla „The Reds”. Policzkiem otrzeźwiającym, który sprawi, że uśpieni bezpieczną przewagą w lidze podopieczni Jürgena Kloppa wrócą do rzeczywistości. Zimny prysznic zafundowany w sobotę przez zespół Nigela Pearsona może okazać się zbawienny dla Liverpoolu. Tym bardziej że ekipa z Anfield Road nadal ma przecież o co grać. Odpadnięcie z Pucharu Anglii i już na etapie 1/8 finału Ligi Mistrzów mocno zaciemniłoby dokonania klubu z czerwonej części Merseyside, stając się łyżką dziegciu w beczce pełnej miodu. A nikt związany z „The Reds” raczej tego nie chce.

Mniej istotne, ale też ciekawe:

  • Negatywnych emocji po decyzjach podjętych przy pomocy VAR-u ciąg dalszy. Tym razem nerwy puściły Carlo Ancelottiemu. Anulowanie bramki zdobytej w końcowych sekundach meczu sprawiło, że Everton tylko podzielił się punktami z Manchesterem United. Włoski menedżer po ostatnim gwizdku ruszył w stronę Chrisa Kavanagha, by wyjaśnić zaistniałą sytuację. Jak się okazało, w zbyt mocnych słowach, bo arbiter główny uwagi szkoleniowca „nagrodził” czerwoną kartką. VAR daje, VAR zabiera. Dyskusja na temat wad i zalet systemu powtórek wideo na Wyspach nadal będzie trwała w najlepsze.

  • Problemy pozasportowe nie oddziałują negatywnie na zespół Pepa Guardioli. Manchester City po wygranej z Realem Madryt triumfował w Pucharze Ligi Angielskiej. Po raz trzeci z rzędu, przez co przed kolejną edycją łatwo wskazać faworyta do końcowego zwycięstwa. Ekipa z Etihad Stadium złapała ostatnio głębszy oddech. Kto wie, być może w obliczu wykluczenia z Ligi Mistrzów w kolejnych dwóch sezonach „The Citizens” w końcu spełnią marzenia właściciela klubu i wygrają elitarne rozgrywki? Motywacji na pewno nie zabraknie, lecz do triumfu jeszcze daleka droga. Na razie Manchester City wydaje się jednak być już jedną nogą w ćwierćfinale.
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze