Limit szczęścia wykorzystany…


Liverpool Football Club – najbardziej utytułowany zespół w Anglii. Wielka historia, wspaniałe Anfield Road, Bill Shankly… Powiązań z tym klubem jest wiele. Ale dziś raczej o teraźniejszości, o kilku ostatnich spotkaniach i wielkim szczęściu Liverpoolu


Udostępnij na Udostępnij na

Przedsezonowe przygotowania

Nie ma co brać na poważnie każdych przedsezonowych spotkań. W większości trenerzy sprawdzają młodzież czy graczy z rezerw. A nawet jeśli grają zawodnicy podstawowi to jednak na wynik także nie ma co patrzeć. Na pewno zaangażowaniem gracze wyjściowej jedenastki nie grzeszą. Można co prawda jakieś wnioski wysuwać, ale rzadko kiedy pokryją się one później z prawdą. I w tym przypadku się to sprawdza. Liverpool prezentował się nie najgorzej w przedsezonowych ‘meczach o pietruszkę’. Wyniki także bywały niezłe bo pokonanie 4-0 Glasgow Rangers może zadowalać. Jednak tak złej gry jaką na początku sezonu raczą nas zawodnicy Liverpoolu nie śmiał chyba nikt przewidzieć. Tym bardziej, że klub postanowił poważnie zainwestować w swój atak kupując za blisko dwadzieścia milionów funtów Robbiego Keane’a.

Teoretycznie łatwy początek

Liverpool dysponuje składem nie byle jakim. Carragher, Reina, Gerrard, Alonso, Keane czy Torres to klasa światowa. Tak więc można oczekiwać od drużyny Rafy Beniteza wiele. Terminarz Premiership w dwóch pierwszych kolejkach na Liverpool zesłał Sunderland oraz Midlesborough. Przeciwnicy ze środka tabeli angielskiej Premier League. Każdy o zwycięstwie klubu z Anfield był niemalże przekonany. Do czasu pierwszego gwizdka podczas meczu z Sunderlandem. Liverpool grał chaotycznie, niedokładnie, fatalnie w obronie. Gracze Roy’a Keane’a grali jak równy z równym. Na bramkę kibice Liverpoolu czekali do 83. minuty. Jeszcze gorzej było z Boro. Znowu fatalna gra Liverpoolu i w końcu w 76. minucie Mido pakuje piłkę do bramki Reiny. Ale Liverpool znowu ma szczęście i w 86. minucie piłka po strzale, czy też wrzutce Carraghera odbija się od Pogateza i wlatuje do bramki Turnbull’a. Ostatecznie Liverpool zwyciężył po bramce Gerrarda w ostatnich sekundach spotkania

‘Dobre dla nas losowanie’

Gdy podczas losowania par 3. rundy eliminacji do elitarnej Ligi Mistrzów okazało się, że Liverpool za przeciwnika będzie miał mistrza Belgii – Standard Liege – większość fanów angielskiego klubu była zadowolona. Nikt nie przewidywał takiej męczarni. Liverpool grając w Belgii tylko zremisował i to bezbramkowo z tamtejszym Standardem. Żeby to jeszcze Belgowie się tak dobrze bronili… A to Liverpool grał tak niesfornie. Na Anfield wszyscy szykowali się na grad bramek ze strony „The Reds”. A na jedyną jak się później okazało bramkę kibice zgromadzeni na stadionie i przed telewizorami musieli czekać aż 116 minut. I podobnie jak w Belgii tak na Anfield mecz nie wyglądał jak ‘obrona Częstochowy’ ze strony Standardu.

Kto winien?

Mając w zespole takie gwiazdy nie można pozwolić sobie na taką grę. Nawet jeśli ma się słabą ławkę rezerwowych bo niewątpliwie ta w Liverpoolu wygląda blado. Póki co Liverpool może dziękować niebiosom za awans do Champions League i za komplet punktów w Premiership. Jednak limit szczęścia dla „The Reds” mógł się już wykorzystać. Włodarze klubu z Anfield muszą jak najszybciej znaleźć przyczynę słabej postawy klubu i poczynić jakieś kroki by nie doprowadzać swoich kibiców do stanu kryzysu nerwowego.

Jednak o ile dobrze pamiętam w tamtym sezonie Manchester United też wygrywał sporo meczy strzelając bramki w ostatnich sekundach. A mistrzostwo zdobył…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze