Ligowy Bigos #27: Z wroga publicznego numer 1 do szanowanego trenera


Podsumowujemy rok pracy "Vuko" na stanowisku pierwszego trenera Legii

24 kwietnia 2020 Ligowy Bigos #27: Z wroga publicznego numer 1 do szanowanego trenera
Piotr Matusewicz / PressFocus

Niemal od początku swojej pracy, Aleksandar Vuković musiał zmagać się z dużą presją. W mediach opisywany był jako szaleniec, który doprowadzi (i tak już podniszczoną) Legię do upadku, a kibice z niecierpliwością oczekiwali komunikatu o zwolnieniu Serba z posady szkoleniowca stołecznej drużyny. Dziś można ze świecą szukać jakichkolwiek słów krytyki w jego stronę, a drużyna z Łazienkowskiej, dzięki konsekwencji w swoich działaniach jej trenera, dawno nie miała takiej przewagi nad resztą ligi na tym etapie rozgrywek. Wzięliśmy pod lupę najpopularniejsze zarzuty kierowane w stronę Vukovicia z początku jego pracy jako pierwszego trenera Legii i to, jak bardzo zmieniał się jego obraz w oczach mediów z biegiem czasu.


Udostępnij na Udostępnij na

– Mogę obiecać, że niezależnie od tego, jak długo tu będę, coś dla tego klubu zrobię. Obalę kilka mitów. Zrobię też pewne oczyszczenie, którego potrzebuje ten klub – tak dla portalu Legia.Net wypowiadał się Aleksandar Vukovic niedługo po przejęciu sterów. Trzeba przyznać, że w odróżnieniu od swoich poprzedników, piękne przemowy na konferencjach, czy wywiadach umiał przeobrazić w realne działania.

Od samego początku pod ogromną presją

Serb z polskim paszportem miał za zadanie ugasić pożar wywołany ciągiem fatalnych decyzji jego poprzedników. Powierzono mu rolę strażaka, który miał zbyt wiele nie namieszać, naprawić relacje w szatni, dokończyć sezon, a jak się uda to z mistrzostwem Polski. Potem miał przyjść „prawdziwy” trener, który przywróci Warszawski klub na Europejskie salony. Co prawda, zakończenie ligi na pierwszym miejscu jest dla klubu pokroju Legii Warszawa celem na każdy sezon, z tą różnicą, że Ricardo Sa Pinto zostawił po sobie 5 punktów straty do ówczesnego lidera, Lechii Gdańsk, porażkę z 1-ligowym wtedy Rakowem Częstochowa w Pucharze Polski, i chaos w szatni.

Ostatecznie Legioniści musieli zadowolić się drugim miejscem w tabeli za Piastem Gliwice. Już wtedy zaczęto domagać się zmiany trenera, bo poza porażką, stylu gry Warszawiaków także nie można było pochwalić. Wtedy właśnie nadszedł czas na gruntowne zmiany w kadrze, a Vukovic nie przybierał w słowach: Zostaną tu legioniści, których ocenię na legionistów, którzy zapie*dalają, a nie ci, którzy tylko robią wiele rzeczy na pokaz. Szczerze mówiąc, mam ciut większy ogląd sytuacji od kibica, który to ocenia.

Jak powiedział, tak zrobił, co jeszcze bardziej zagotowało opinią publiczną. Z klubu odeszły takie filary jak Miroslav Radovic, Arkadiusz Malarz czy Kasper Hamalainen. Zawodnicy w zaawansowanym jak na piłkarza wieku, którzy byli świadomi, że prawdopodobnie w Legii czeka ich ławka rezerwowych, a nie byli jeszcze gotowi zakończyć karierę. Prawdziwą burzę wywołało jednak wyrzucenie Michała Kucharczyka, ruch którego nikt się nie spodziewał, wydawałoby się legionista z krwi i kości, o jakich wspominał Vuko. Sam zawodnik nie krył zaskoczenia decyzją trenera co jeszcze bardziej dolało oliwy do ognia, zaczęto z Vukovica robić szaleńca.

Mało kto zwrócił uwagę, że jednocześnie szeregi Warszawiaków zasilili Luqinhias, lub Valeriane Gvilia którzy obecnie na stałe zadomowili się w wyjściowej jedenastce „Wojskowych” do tego z rezerw ściągnięto niejakiego Macieja Rosołka który kilka miesięcy później strzelił zwycięskiego gola w derbach z Lechem Poznań. Trochę większą uwagę w mediach przykuły transfery Igora Lewczuka, Pawła Wszołka czy Cafu, na chwilę obecną graczy niezastąpionych przy Łazienkowskiej, ale i tak na głównych stronach gazet był konflikt Kucharczyka z Vukoviciem.

Następnie przyszedł czas na Europejskie puchary, wtedy właśnie hejt na Serba sięgnął swoje apogeum. Po głowie dostało się Vukovicowi już w pierwszym oficjalnym meczu sezonu, który zremisował bezbramkowo z giblatarskim zespołem Europa FC. Okej, tutaj nie można w żaden sposób bronić Legii, jednak już w rewanżowym meczu pewnie pokonali rywala 3:0. W drugiej rundzie trafili na fińskie KuPs Kuopio, które w dwumeczu przegrało z Polskim zespołem 0:1, gdzie gra była bezbarwna, toporna, nudna, lecz zakończona awansem, a w futbolu, jak wiemy, nie ma punktów za styl. Wynik poszedł w świat, a w Warszawie mogli przygotowywać się do kolejnego rywala.

Kłody pod nogi

Od trzeciej rundy można było mówić o pewnym przełomie, bowiem w dwumeczu z greckim Atromitosem, Legia Warszawa była drużyną wyraźnie lepszą pod niemal każdym względem i choć w pierwszym meczu u siebie zabrakło goli (0:0) to na wyjeździe grecy ulegli drużynie Vukovicia 0:2. Do fazy Play-Off „Wojskowi” przystępowali bez starty ani jednego gola i choć mnożyły się artykuły na temat niskiej efektowności w ataku, tak defensywie nie można było niczego zarzucić. Mimo wszystko w roli zdecydowanego faworyta w pojedynku z Glasgow Rangers stawiano szkotów. W pierwszym meczu podopieczni Vukovicia postawili się wyżej notowanemu rywalowi, stwarzali swoje okazje,a obrona też zagrała na dotychczasowym wysokim poziomie. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, co przed rewanżem w trochę lepszej sytuacji stawiało polaków.

Jednak na okładkach gazet był tylko i wyłącznie konflikt Carlitosa z Aleksandarem Vukoviciem. Media też wręcz wymieszały z błotem młodego Sandro Kulenovicia, który nie mógł się przełamać i trafić do siatki w ważnych meczach. Drugi, wyjazdowy mecz wyglądał bardzo podobnie do tego rozegranego przy Łazienkowskiej, okazje z obu stron, znakomita dyspozycja defensywy Warszawiaków, nieustające gwizdy z trybun w stronę Kulenovicia… Decydujący gol, na wagę awansu szkotów, padł w doliczonym czasie gry, gdzie widoczne było już zmęczenie intensywnością meczu, co poskutkowało jedynym poważnym błędem obrony w całych eliminacjach do Ligi Europy. Media były pewne, że to koniec Serbskiego trenera za sterami Legii, pojawiły się nawet „wycieki” informacji jakoby władze Legii miały już kandydata na objęcie tego stanowiska. Wróżono, że Legię czeka bankructwo po 3 latach bez awansu do europejskich pucharów… Dziś jednak już wiemy, że cierpliwość i zaufanie jakie dostał Vuković od prezesa Mioduskiego się opłaciło.

W międzyczasie wciąż wszelkie serwisy internetowe żyły kłótnią Carlitosa z jego trenerem, który to konsekwentnie zaczął wygaszać jego rolę w drużynie, na rzecz Sandro Kulenovicia. Pozytywne wrażenie po dwumeczu z Atromitosem i pierwszym meczu z Rangers zostało szybko wymazane z mediów kosztem owego konfliktu. Po raz kolejny Vuko był przedstawiany w roli wariata, który nie docenia hiszpańskiego snajpera, a na siłę gra młodym Chorwatem. W efekcie obaj opuścili klub jeszcze w tym samym okienku transferowym, a do Legijnej skarbonki wpadło za nich łącznie 3,6mln (!) euro.

Jak się dziś mają? Carlitos po krótkim epizodzie w Emiratach Arabskich, gdzie szybko pokłócił się z włodarzami klubu Al-Wahada był zmuszony przenieść się do greckiego Panathinakosu Ateny, w którym ciągle czeka na debiut. Sandro Kulenović natomiast niedługo po wylocie z Warszawy nabawił się kontuzji, przez co pauzował kilka miesięcy, a przed zawieszeniem rozgrywek dostawał po kilka minut w meczu. Także jak widać ani jeden, ani drugi dotychczas nie przynieśli wymiernych korzyści dla nowych klubów, a Legia dostała za nich całkiem duże sumy.  Z perspektywy czasu biznes niemal idealny.

Eksplozja jakości

27.10.2019 r. – tę datę na długo będzie pamiętać każdy kibic stołecznej drużyny. W tym dniu bowiem padła historyczna wygrana nad odwiecznym rywalem, Wisłą Kraków wynikiem aż 7:0. Był to swego rodzaju rewanż, za porażkę z poprzedniego sezonu (4:0 dla Wisły) odniesioną za czasów, gdy na ławce trenerskiej rządził Ricardo Sa Pinto. Postrzeganie Legii w oczach opinii publicznej obróciło się niemal o 180 stopni.

Tydzień wcześniej klub z Warszawy pokonał w „polskim el classico” Lecha Poznań (2:1), a teraz rozbicie drugiego rywala, który budzi w kibicach „Wojskowych” nie mniej emocji. Nagle dostrzeżono zmiany jakie przeprowadził Vuković w kadrze, chwalony był też Dariusz Mioduski, że wreszcie wytrzymał ciśnienie, nie zwalniając trenera przy pierwszym jego potknięciu. Kibice, którzy jeszcze 2 miesiące wcześniej najchętniej wykopaliby Serba jak najdalej od ich klubu, teraz czuli dumę po upokorzeniu historycznego rywala.

Po tych wydarzeniach nie trzeba było długo czekać na kolejne świetne wyniki drużyny prowadzonej przez Aleksandara Vukovicia. 2 tygodnie później rozbili 5:1 Górnika Zabrze! Wówczas już nikt nie pamiętał jak to wyszydzano „Vuko” w mediach za konsekwentne podążanie własną wizją budowy składu Legii. Przed przerwą zimową Warszawiacy zdążyli się jeszcze rozprawić z Koroną Kielce 4:0 i zaczęto mówić o najlepszej Legii od czasów jej gry w Lidze Mistrzów.

Następnie przyszedł czas na okienko transferowe, do którego włodarze Legii podeszli bardzo poważnie, a co chyba najważniejsze, zachowując zdrowy rozsądek. Udało się wynegocjować 3.6 mln euro za Jarosława Niezgodę, a do tego pobić rekord transferowy ekstraklasy, oddając za 7 mln euro Radosława Majeckiego do AS Monaco z opcją „wypożyczenia” go do siebie do zakończenia sezonu. Pozyskano młodego, perspektywicznego Bartosza Slisza z Zagłębia Lubin, oraz doświadczonego, 19-krotnego reprezentanta Czech, Thomasa Pekharta. Zewsząd leciały pochwały, iż pomimo braku awansu 3 rok z rzędu do europejskich pucharów Warszawianie wreszcie nie kupują kota w worku w postaci gwiazdeczek egzotycznych lig, lub zawodników z nadwagą czy grubo powyżej 30-tki na karku. Tymczasem udało się zgarnąć ze sprzedaży swoich dwóch gwiazd ponad 10 mln euro i dokupić obiecującego Polaka i bardziej doświadczonego kompana z bagażem występów w solidnej reprezentacji Czech. Rzecz od dawna nie spotykana przy Łazienkowskiej 3.

Na dzisiaj Legia ma 8 punktów przewagi nad drugim w tabeli Piastem Gliwice i jeśli Ekstraklasa zostanie wznowiona nic nie zapowiada się na to, by ktokolwiek do końca sezonu był w stanie realnie zagrozić klubowi z Warszawy. Wojskowi włączyli piąty bieg w drodze po mistrzostwo kraju, gromiąc chociażby Jagiellonię Białystok 4:0. Jak widać, warto było zaryzykować i po tym, jak wytrzymano falę hejtu, okraszoną domaganiami o zmianę na stanowisku trenera napływającą z każdej możliwej strony, latem i na jesieni kibice mogą cieszyć oko, oglądając podopiecznych Vukovicia rozjeżdżających efektownie kolejnych przeciwników. Należą się także pochwały w stronę „Vuko”, który także się nie złamał pod naciskiem mediów i kibiców i konsekwentnie kreował własną wizję budowy klubu, czego nie można powiedzieć o jego poprzednikach.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze