W Poznaniu można mówić już o kryzysie. „Kolejorz” jest w ewidentnym dołku. W pięciu ostatnich spotkaniach w PKO Ekstraklasie lechici potrafili zdobyć cztery punkty. Konsekwentnie budowana jesienią przewaga stopniała w zaledwie dwa tygodnie, a wczorajsza porażka z Rakowem jest dla poznaniaków szczególnie bolesna pod względem sytuacji w tabeli. Lech rozmienił na drobne swoją pozycję absolutnego faworyta do mistrzostwa, którą wypracował sobie spektakularnymi zwycięstwami z Legią Warszawa czy Jagiellonią Białystok. Casus „Kolejorza” może być o tyle niepokojący, że w spotkaniach z Lechią, jak i Rakowem Lech Poznań nie potrafił być przekonujący. W grze Wielkopolan trudno szukać optymizmu.
Ofensywa „Kolejorza” potrafiła być w tym sezonie wyjątkowo spektakularna. W jesiennych meczach z Pogonią, Jagiellonią i Legią, poznaniacy potrafili być bezwzględnie skuteczni, a jednocześnie wyjątkowo swobodni w kreowaniu sobie kolejnych sytuacji. Czarował Afonso Sousa, Mikael Ishak był najlepszą wersją siebie, bardzo dobre wrażenie robił Patrik Walemark, a budzić zaczynał się Ali Gholizadeh. Lech nie bez przyczyny był wymieniany wśród faworytów do mistrzostwa. Latem i przez większość jesieni „Kolejorz” był najbardziej spektakularną i najskuteczniejszą drużyną w PKO Ekstraklasie.
Ale w ostatnich pięciu meczach forma strzelecka poznaniaków zaczęła budzić coraz więcej wątpliwości. Pod koniec jesieni, z Piastem i Górnikiem, Lech został niemal całkowicie pozbawiony zdolności kreacyjnych. Zamiast efektywności w grze „Kolejorza” coraz częściej pojawiała się bezradność. Mecz z Widzewem na chwilę rozwiał wątpliwości. Wydawało się, że po problemach z końcówki jesieni nie ma już śladu, ale porażki z Lechią Gdańsk i Rakowem były bolesną weryfikacją. Lech był zbyt niedokładny. Nie miał pomysłu na przełamanie defensyw swoich przeciwników. Nie było w tych meczach żadnego sygnału, że poprawa jest tylko kwestią czasu.
Lech Poznań jest w ewidentnym dołku. Niels Frederiksen stoi przed bardzo trudnym zadaniem. Musi nie tylko odbudować formę „Kolejorza”, lecz musi także przywrócić wiarę w zdobycie mistrzowskiego tytułu. Ta w Poznaniu od lat jest bardzo chwiejna.
Nerwy zamieniły spokój
Najbardziej widoczną zmianą w grze Lecha Poznań jest porażająca niedokładność przy wyprowadzeniu piłki. „Kolejorz” w obu poprzednich meczach popełniał zdecydowanie za dużo błędów na własnej połowie. W Gdańsku lechici wyglądali pod pressingiem gospodarzy na bardzo spanikowanych. Gdańszczanie byli w stanie zamknąć Lecha w jego własnym polu karnym. W podobnie zły sposób wyglądało to w spotkaniu z Rakowem. „Kolejorz” kilkukrotnie tworzył „Medalikom” sytuacje bramkowe po niedokładnych podaniach na własnej połowie.
Uległość pod agresywnym pressingiem Lechii Gdańsk mogła być dla piłkarzy Lecha pewnego rodzaju zaskoczeniem, bo wszyscy raczej spodziewali się tego, że walcząca o utrzymanie w PKO Ekstraklasie Lechia cofnie się na własną połowę i będzie szukać kontrataków. Odwaga, z jaką gdańszczanie rozpoczęli grę, była więc na początku paraliżująca. Następnie, mając jednego zawodnika mniej, Lech faktycznie mógł mieć problemy, szczególnie że Lechia Gdańsk była napędzona i z każdą kolejną minutą zyskiwała pewność siebie.
Taktyczna klęska
Natomiast spotkanie z Rakowem można zaliczyć jako błąd Nielsa Frederiksena. Drużyna Marka Papszuna ustawia się i przesuwa w pressingu najlepiej w PKO Ekstraklasie. Lech musiał więc być przygotowany na to, że wyprowadzenie piłki będzie utrudnione. Sztab szkoleniowy „Kolejorza” szukał rozwiązań. Wymyślono między innymi Joela Pereirę na lewej obronie, ale Raków zbyt często wymuszał na defensywie Lecha Poznań błędy. Za dużo było w grze obrońców i defensywnych pomocników niedokładności, a pod koniec pierwszej połowy Raków zdołał w pełni skontrolować to spotkanie.
Niels Frederiksen: „Brawo dla Rakowa – byli od nas lepszym zespołem. Utrudniali nam grę, sami także dobrze wyglądali z piłką przy nodze. Zasłużyli na zwycięstwo.” pic.twitter.com/8vicsd3W5U
— Mateusz Dukat (@DukatMateusz) February 14, 2025
Tej kontroli nie oddał do końcowego gwizdka Szymona Marciniaka i można uznać, że Lech kolejne spotkanie z rzędu przegrał również taktycznie. W drugim spotkaniu z rzędu faworyt do zdobycia mistrzostwa Polski był na boisku drużyną zdecydowanie gorszą. To zarzut w stronę Nielsa Frederiksena – „Kolejorz” nie może załamywać się i tracić wizji na grę od razu, gdy rywal zdecyduje się na wyższy pressing i nie da poznaniakom swobody na wejście w tryb „całkowitego zniszczenia”. PKO Ekstraklasa nauczyła się już pomysłów Duńczyka i wie, że Lechowi nie można pozwolić na swobodę.
Liderów coraz mniej
Zdecydowanie zbyt dużo było w grze „Kolejorza” niedokładności. Z każdą kolejną minutą spotkania z poznaniaków ulatywała wiara w to, że można w tym spotkaniu jeszcze powalczyć o zwycięstwo. Radosław Murawski mówił po spotkaniu, że z każdą minutą Raków zyskiwał pewność siebie, podczas gdy w Lechu coraz mniej było przekonania, że „Medaliki” można w tym spotkaniu pokonać. Trudno się z defensywnym pomocnikiem „Kolejorza” nie zgodzić. Lech był z minuty na minutę coraz bardziej bezradny. Bardzo brakowało Lechowi jakiegoś impulsu, indywidualnej akcji, która przełamałaby szyki obronne Rakowa i wprowadziła w szeregi częstochowian poczucie zagrożenia. Podobnie jak w meczu z Lechią Gdańsk – za mała była w „Kolejorzu” rola boiskowych liderów, których Niels Frederiksen ma w talii co najmniej kilku.
Radosław Murawski:
„Z każdą kolejną akcją Raków zyskiwał pewność siebie, a my ją traciliśmy.”#LPORCZ pic.twitter.com/gyWE9Vw9F1
— Maciej Klaczyński (@mklaczynskii) February 14, 2025
Jesienią największą siłą Lecha Poznań było to, że przebłysku wirtuozerii można było spodziewać się niemal od każdego piłkarza przebywającego wówczas na boisku. Sam nazwałem ekipę Nielsa Frederiksena „Drużyną Cichych Bohaterów”, bo był to zespół, który liderów mógł liczyć na przebłysk geniuszu u naprawdę wielu zawodników. Trudno było szukać gorszego punktu w jedenastce desygnowanej przez duńskiego trenera, bo imponować mogła cała drużyna. Obecnie mamy w Poznaniu do czynienia z całkiem odwrotną sytuacją. Próżno szukać w „Kolejorzu” elementu, który wybijałby się ponad kolektyw. Wszyscy znacząco obniżyli loty. Lechowi w poprzednich meczach bardzo brakowało boiskowego lidera.
Niewidoczny z Rakowem był wracający po urazie Afonso Sousa. Para skrzydłowych – Hakans i Walemark – próbowała wprawdzie szarpać, ale zazwyczaj nie potrafili znaleźć sposobu na oszukanie defensywy „Medalików”. Natomiast gdy już wymusili błąd obrońcy Rakowa i wygrali pojedynek – brakowało im konsekwencji w działaniu i kolejne zagranie było już niedokładne. Lech nie potrafił wykorzystywać pomyłek częstochowian i tworzyć sobie przewagi.
„Kolejorz” uzależnił swoją grę w ofensywie od indywidualnych błysków piłkarzy. To nie może dziwić. Lech ma bowiem naprawdę jakościową kadrę, ale by to dało pozytywny efekt, nie mogą zawodzić wszyscy na raz.
***
W tej kwestii trochę zarzutów można mieć w stronę Alego Gholizadeha. Od Irańczyka można oczekiwać, że po niezłych sygnałach, które pokazywał przede wszystkim w listopadzie 2024 roku, wiosna będzie w jego wykonania naprawdę dobra. Tymczasem Irańczyk wciąż jest tylko rezerwowym, a po jego wejściach z ławki nie widać spektakularnej odmiany w grze „Kolejorza”. A przecież efektowności i efektywności na pewno można od niego oczekiwać. To wciąż jest, obok Patrika Walemarka, najdroższy transfer w historii Lecha Poznań. Trzy gole w sezonie to zdecydowanie zbyt mało.
Żadnego klubu w PKO Ekstraklasie nie stać na razie na to, by piłkarz sprowadzony za 1,8 miliona euro był tylko rezerwowym. Oficjalne potwierdzenie wykupu Walemarka i dobry występ Hakansa z Widzewem powinny być dla Irańczyka impulsem do jeszcze intensywniejszej walki o wyjściowy skład lub chociaż interesujący transferowy kierunek w letnim okienku. Tymczasem Gholizadeh w meczu z Rakowem po prostu dopasował się do poziomu swoich kolegów. Wciąż brakuje konkretów i dokładności.
Kolejną postacią, wokół której krążą moje myśli jest Ali Gholizadeh. W Gdańsku stał się ofiarą czerwonej kartki Douglasa, wydaje mi się, że niesłusznie. Ostatnio wykupiono Walemarka, świetnie z Widzewem zagrał Hakans.
Wydaje mi się, że Irańczyk może czuć, że wyjściowy skład się… pic.twitter.com/aXeQtjxW1a
— Maciej Klaczyński (@mklaczynskii) February 14, 2025
Choć tak naprawdę pozycja Gholizadeha jest i tak dużo wyższa od statusu, który posiada obecnie Dino Hotić. Bośniak notuje najbardziej spektakularny zjazd w tym sezonie. Na początku rozgrywek był liderem ofensywy Lecha, strzelał piękne bramki i czarował swoją grą kibiców. Obecnie jest ostatnim ofensywnym piłkarzem Lecha predestynowanym do wejścia na boisko, a w spotkaniu z Rakowem zabrakło go w kadrze meczowej.
Lech – Raków obnażyło kruchość Kolejorza
Lech ma więc problemy z osobowościami na boisku. Gdy pojawiają się kłopoty, nie ma w zespole „Kolejorza” postaci, która potrafiłaby pociągnąć drużynę za sobą i indywidualnym zrywem odrobić stratę. Nie jest to tylko chwilowy problem, ponieważ na przestrzeni całego sezonu Lech Poznań ani razu nie odrobił strat. Poznaniacy mają wielki problem z zachowaniem się po utracie kontroli i prowadzenia nad meczem. Lech przegrywał w każdym spotkaniu, w którym tracił bramkę jako pierwszy. Nie potrafił podnieść się z Widzewem, Resovią, Puszczą Niepołomice, Górnikiem Zabrze oraz Lechią Gdańsk.
To, w połączeniu z kłopotami po agresywniejszym ataku ze strony przeciwnika, tworzy w drużynie Nielsa Frederiksena bardzo poważny problem natury mentalnej. Zespół z ambicjami nie może tracić wiary we własne siły od razu po stracie bramki. Szczególnie że w większości spotkań, w których Lech Poznań musiał gonić wynik, poznaniacy wcale nie zbliżali się z każdą minutą do sforsowania bramki przeciwnika. Potrafił przeważać pod względem posiadania piłki, ale tak naprawdę ani na chwilę nie odzyskiwał kontroli. W spotkaniu w Gdańsku oraz we wczorajszym meczu z Rakowem przeciwnicy „Kolejorza” ani na moment po stracie bramki nie musieli odczuwać wielkiego zagrożenia i nie bali się, że Lech odzyska prowadzenie.
Lech Nielsa Frederiksena po raz pierwszy rozpoczyna serię porażek. Luty do najlepszych miesięcy dla fanów „Kolejorza” raczej nie należy.
Dwie porażki z rzędu, w kiepskim stylu – bez przekonania, że poprawa jest tylko kwestią czasu.#LPORCZ pic.twitter.com/lbMC1LoeKa
— Maciej Klaczyński (@mklaczynskii) February 14, 2025
Drużyna Nielsa Frederiksena nie miała żadnych argumentów. Może się obecnie wydawać, że pozornie wielowymiarową ofensywę Lecha Poznań dopadła największa zmora drużyn, które chcą dominować – przewidywalność. Duet Frederiksen – Tjelmeland fantastycznie spisywał się, gdy ich drużyna była w sztosie. Teraz stoją jednak przed dużo trudniejszym wyzwaniem. Muszą bowiem zawrócić Lecha Poznań z niepokojącej ścieżki, na którą „Kolejorz” wkroczył remisując po bezbarwnym meczu z Piastem Gliwice.
Fundament
Po zdobyciu czterech punktów w ostatnich pięciu spotkaniach w PKO Ekstraklasie trudno szukać w grze Lecha Poznań pozytywów. Mimo tego trzeba docenić to, jak spisuje się w ostatnich meczach Bartosz Mrozek. „Kolejorz” dysponuje w tej chwili bramkarzem, który nie popełnia wielu błędów przy wyprowadzeniu piłki. Były golkiper Stali Mielec znacząco poprawił się pod tym aspektem. Pokazuje również, że jest naprawdę znakomity w tym, co stanowi kręgosłup bramkarskiego rzemiosła. Gdy Lech Poznań jest w opałach, Bartosz Mrozek potrafi uratować niejedną sytuację. „Kolejorz” ma w tym momencie komfort, w którym może pozwolić sobie na eksperymentowanie w budowaniu akcji czy strukturze obronnej. Dysponuje bowiem bramkarzem, który potrafi wyprowadzić zespół z naprawdę solidnej opresji. Mrozek nie zachował wprawdzie czystego konta w żadnym ze spotkań w 2025 roku, ale pokazał kilka naprawdę spektakularnych interwencji.
I tak długo Mrozek to trzymał. Dawno Raków nie zrobił tyle w ofensywie do przerwy.
— Mateusz Rokuszewski (@mRokuszewski) February 14, 2025
Nowy impuls?
Duże nadzieje poznańscy kibice wiązać mogą również z nowymi transferami do zespołu. W całym 2025 roku obok Mrozka najlepiej spisują się właśnie zawodnicy sprowadzeni do klubu zimą. Rasmus Carstensen na tę chwilę posadził na ławce Joela Pereirę, co jeszcze jesienią wydawałoby się scenariuszem science-fiction. Duńczyk jest pewny w defensywie, w starciu z Rakowem musiał ścigać się z bardzo szybkim Erikiem Otieno. Przede wszystkim w końcówce spotkania to on był inicjatorem większości ofensywnych akcji Lecha. To wiele mówi zarówno o jego formie, jak i o dyspozycji ofensywnych piłkarzy „Kolejorza”.
Bardzo dobre pierwsze wrażenie zrobił również Gisli Thordarson. Islandczyk wprowadza do środka pola Lecha Poznań dużą kulturę gry. W spotkaniu z Rakowem był jednym z niewielu lechitów, którzy próbowali gry kombinacyjnej. Na razie jego wprowadzenie wygląda bardzo obiecująco i scenariusz, w którym zastąpi on w wyjściowym składzie Radosława Murawskiego również nie jest kwestią zupełnie abstrakcyjną.
Lech musi zmienić coś w swojej grze. Trudno mówić o kryzysie, gdy drużyna wciąż jest na pierwszym miejscu w tabeli, ale kryzysy zawsze zaczynają się od załamania. Z takim załamaniem Niels Frederiksen ewidentnie musi się obecnie mierzyć. Natomiast sytuacja w PKO Ekstraklasie jest na tyle dynamiczna, że walka z kryzysem może Lecha Poznań kosztować mistrzostwo Polski. „Kolejorz” musi zareagować.