To była pomyłka, która może okazać się brzemienna w skutkach. Marek Zub przyszedł do Widzewa we wrześniu 2007 roku, aby drużynę grającą o utrzymanie wznieść na wyżyny jej możliwości i powalczyć o górną połówkę ligowej stawki. Zamiast tego, trener z Tomaszowa Lubelskiego łódzki klub wpuścił w piłkarskie czeluści, które w przyszłym sezonie mogą oznaczać nawet trzecią ligę.
Zub to bardzo ciekawa postać w piłkarskim półświatku. Piłkarzem był przeciętnym, ale jako osoba niesamowicie ambitna nie mógł na tym poprzestać. Trenerem musiał być już ze znacznie wyższej półki. Jest jednym z naprawdę niewielu ludzi w Polsce, którzy mają papiery, odbyte kursy i staże, aby prowadzić kluby z europejskiej czołówki. Podobno potrafi się porozumieć w siedmiu językach obcych, ale w jakim stopniu je opanował – trudno powiedzieć.
W pierwszoligowym futbolu pojawił się dopiero u boku Oresta Lenczyka i jako jego asystent mógł świętować niespodziewane mistrzostwo Polski AD 2007 GKS-u BOT Bełchatów. Wielu już wówczas mówiło, że całą brudną robotę na treningach robi właśnie Zub, a mentor jedynie rozmawia z piłkarzami i ustala wyjściową jedenastkę, oczywiście po konsultacji ze swoim asystentem.
W tym samym czasie w stolicy województwa Zbigniew Boniek oraz Wojciech Szymański znaleźli wreszcie godną zaufania osobę, której mogli odsprzedać swój udziały w Widzewie Łódź. Sylwester Cacek był gwarantem płynności finansowej klubu, ale i pomysłów na lepsze jutro. Milioner zdecydował się zatrudnić nowych dyrektorów, którzy zdobyli jego zaufanie podczas pracy przy wcześniejszych projektach. Jednym z nich jest dyrektor ds. sportowych, Grzegorz Bakalarczyk. To w jego głowie rodzi się większość pomysłów transferowych, jak i idea zatrudnienia młodego „fachowca”, który wprowadziłby Widzew na salony. Michał Probierz jako człowiek „poprzedniej ekipy”, namaszczony przez Bońka, długo nie musiał czekać, aż straci poparcie zarządu po słabym początku rozgrywek 2007/08.
Ambitne i iście europejskie kryteria na nowego szkoleniowca spełniało niewielu, w gronie chcących pracować, ale odrzuconych w selekcji był nawet Dariusz Wdowczyk, pardon! Dariusz W., który nie ma wyższego wykształcenia. Zuba od początku do końca pracy w Widzewie cechowało przekonanie o swojej racji oraz swoiste uparcie w podejmowaniu decyzji. Ciężko wymienić jego sukcesy, a do porażek się nie przyznawał. Bramki tracono bądź „po indywidualnych błędach”, bądź niefrasobliwości linii defensywnej. Nie krył krytyki wobec własnych piłkarzy nawet na konferencjach pomeczowych, a konflikty się rodziły i narastały. Opieszałości trenera, który w większości meczów podpierał tylko daszek obok ławki trenerskiej, w końcu nie wytrzymał… Włoch Joseph Dayo Oshadogan, najlepszy wówczas defensor Widzewa. Na początku grudnia 2007 roku, w meczu z beznadziejnie grającym Zagłębiem (1:1), Zub zamiast dobić rywala, pozwolił im wyrównać wynik spotkania, co wywołało wściekłość cudzoziemca. Oshadogan od tamtej pory był jedynie widziany na trybunach Widzewa (a i tak nie na każdym meczu), natomiast łódzki klub stracił 19 goli, tylko w jednym meczu zachowując czyste konto.
Kolejny konflikt także dotyczył Włocha, tym razem Stefano Napoleoniego, który nie dość, że był idolem fanów Widzewa (11 bramek w 40 meczach), to należał do „ludzi Bońka”, podobnie z resztą jak Oshadogan. Zub permanentnie pomijał „Stefanka” w wyjściowej jedenastce. Im więcej było wzmianek o łódzkiej „Dziesiątce” w prasie, tym mniej jego minut na boisku. Absurdem było zostawienie Napoleoniego na ławce w marcowym meczu z osłabioną Legią (0:1). Po wykorzystaniu limitu zmian, Włoch kopnął w ławkę, wziął swój dres i przed końcowym gwizdkiem poszedł do szatni. Jego absencję na boisku Zub tłumaczył na konferencji prasowej „nie pasowaniem do koncepcji”. W jego miejsce wystąpił Łukasz Masłowski, który miał tą przewagę nad Włochem, iż świetnie podobno gra głową. Sęk w tym, że w meczu z warszawską drużyną „Masło” przegrał wszystkie (sic!) pojedynki powietrzne i biegowe.
„Kibice mnie nie zwolnią” – powiedział po pierwszej od 11 lat porażce Widzewa w derbach z ŁKS-em (0:2) – „a z meczu szybko wyciągnę konsekwencje”. Bezbarwny występ w najbardziej prestiżowym meczu w regionie miał dopiero zwiastować żenujący mecz podopiecznych Zuba przeciwko Polonii Bytom (2:4). Ambitny zespół z Bytomia, ponownie prowadzony przez Probierza, nie dał szans gospodarzom, którzy… grali na wyjeździe, ponieważ ich grę wygwizdywali właśni fani. Ich autorytarna chęć sprawowania władzy w Widzewie budzi wiele kontrowersji, a także sprzeciw właściciela i zarządu, którzy musieli powziąć trudne kroki z tego tytułu. W dwóch ostatnich meczach sezonu na stadion przy Alei Marszałka Piłsudskiego będą mięli wstęp tylko posiadacze karnetów oraz młodzież szkolna pod opieką wychowawców.
I żeby na koniec pracy Marka Zuba w Widzewie konfliktów było mało, do ostrych spięć zaczęło dochodzić także w szatni oraz na linii piłkarze-kibice. Obraz nędzy i rozpaczy, a sportowa degradacja zagląda coraz głębiej w oczy. Jeżeli do tego dodamy karę nałożoną na Widzew za udział Wojciecha Szymańskiego w aferze korupcyjnej, może się okazać, iż łódzkie derby w następnym sezonie odbędą się w trzeciej lidze, a rywalem będą… nastolatki z UKS SMS Łódź!
Krajobraz przy Alei Piłsudskiego jest jak po bitwie. A ta jeszcze się nie rozegrała, bowiem przed Widzewem jeszcze cztery ważne mecze, które zaważą na jego przyszłości w kilku następnych latach. To jednak już zmartwienie Janusza Wójcika, który ma uratować łódzki klub przed drugą w okresie pięciu lat degradacją.