Reprezentacja Szkocji pokonuje na Stadionie Narodowym reprezentację Polski pod wodzą Michała Probierza. Był to dziwny mecz. Przez 90 minut wydawało się, że gra naszej drużyny narodowej zmierza w pożądanym przez wszystkich kierunku. Frustrowała nieskuteczność, ale Polska grała efektownie. Potrafiła tworzyć sobie sytuacje. W doliczonym czasie gry wszystko legło w gruzach. Reprezentacja Polski dalej błąka się bez celu i eliminacje do mundialu będzie rozpoczynać z wieloma wątpliwościami.
Stawka meczu ze Szkocją była ogromna. Na pierwszy plan wysuwała się oczywiście bezpośrednia walka o utrzymanie w Dywizji A Ligi Narodów, ale dużo większe znaczenie w kontekście reprezentacji Polski miało to, że ostatni mecz na Stadionie Narodowym w tym roku miał zdefiniować i podsumować dotychczasową pracę Michała Probierza jako selekcjonera. Gdyby zdołał zakończyć Ligę Narodów efektownym zwycięstwem, narracja wokół naszej drużyny narodowej byłaby dużo lepsza. Natomiast porażka oznaczałaby lawinę dywagacji i szukanie kozłów ofiarnych wśród naszych reprezentantów.
W związku z tym mecz ze Szkotami, na tak trudnym terenie, jakim stał się Stadion Narodowy, niósł ze sobą ogromny ciężar gatunkowy. Gra toczyła się bowiem nie tylko o przedłużenie szans na utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywek Ligi Narodów, lecz przede wszystkim o pozytywną atmosferę wokół naszej drużyny. Wykorzystam słowa rapera Łony z albumu „Taxi”. Reprezentacja Polski Michała Probierza zaczynała w punkcie A, ale zamiast zrobić progres i znaleźć się w punkcie B, nasza kadra narodowa zatrzymała się gdzieś w okolicach „Ą”.
Poniedziałkowe starcie na Stadionie Narodowym miało więc zdecydować, w którą stronę podąży drużyna Michała Probierza. Zawróci w kierunku punktu wyjścia, pełnego kryzysów i negatywnej atmosfery, czy spróbuje wreszcie zrobić krok naprzód.
Aktywnie, niezłomnie, lecz nieodpowiedzialnie
Od początku meczu było widać w „Biało-czerwonych”, że bardzo chcą to spotkanie wygrać. Aktywny był Sebastian Szymański, który bliski był wyjścia sam na sam z golkiperem Szkotów. Jak zwykle na lewej stronie szarpał Nicola Zalewski. W rolę mobilnego napastnika wszedł Karol Świderski, który szukał sobie wolnych przestrzeni, a jednocześnie tworzył sytuacje swoim kolegom z zespołu. W pierwszych minutach indywidualnych akcji szukał Jakub Kamiński, wychowanek Lecha brał ciężar gry na siebie i grał bardzo odważnie na połowie przeciwnika.
Niewiele to jednak znaczy, gdy Szkotom wystarczyła tylko jedna akcja, by wyjść na prowadzenie. Polska defensywa przyzwyczaiła nas do tego, że niemal w każdym meczu ma swoje problemy. Tak również było i tym razem. John McGinn znalazł się przed polem karnym bez opieki. Za daleko był Jakub Moder, a zbiegający z prawej strony Kamiński nie mógł zablokować tego strzału. Polska atakowała, Polska kontrolowała grę, ale Polska po raz kolejny wykazała się chaosem i dezorganizacją w defensywie. Szkotom to wystarczyło i od samego początku drużyna Michała Probierza musiała gonić wynik.
Mimo wyniku naszą reprezentację mogliśmy w pierwszej fazie meczu chwalić za niezłomność. W Porto po pierwszej bramce Portugalczyków polscy piłkarze zupełnie się posypali. Na Stadionie Narodowym w Warszawie reprezentacja Michała Probierza po stracie gola wciąż atakowała. Fantastyczną rolę w kreacji odgrywał Nicola Zalewski, na którym opierała się nasza ofensywa. Asystował mu w tym zadaniu bardzo aktywny Jakub Kamiński, ale ogromne problemy ze skutecznością miał Karol Świderski. Bardzo dobrze poruszał się po boisku, potrafił urwać się obrońcom z Wysp Brytyjskich, ale nie potrafił zamienić swoich szans na bramkę.
Ja, gdy Karol Świderski marnuje kolejną okazję. To się zemści na 100%. Taka jest piłka. #POLSCO pic.twitter.com/OMcwBO39dZ
— Maciej Klaczyński (@mklaczynskii) November 18, 2024
Dobre nastawienie, ale co z tego?
Reprezentacja Polski grała w pierwszej połowie naprawdę nieźle. Na wyżyny swoich możliwości wznosił się Nicola Zalewski. Nasza ofensywa była oparta na wahadłowych, których wspomagali czasami Sebastian Szymański i Piotr Zieliński. Dochodziliśmy do sytuacji strzeleckich, ofensywa reprezentacji Polski wyglądała naprawdę dobrze. Nie mieliśmy problemu z ominięciem szkockich defensorów. Problem w tym, że ten mecz przebiegał w pierwszej połowie pod znakiem wręcz niewiarygodnej nieskuteczności polskich piłkarzy. Karol Świderski i Adam Buksa po prostu nie potrafili wpakować futbolówki do siatki.
A Szkotom taka gra ewidentnie pasowała. Czuli się bardzo swobodnie w kontratakach, szczególnie że słowem, które najlepiej opisywało postawę polskiej defensywy w pierwszej połowie, jest „panika”. Szkoci z łatwością tworzyli sobie klarowne okazje do strzału. Dwukrotnie obijali obramowanie bramki Łukasza Skorupskiego, a bramkarz Bolonii kilkukrotnie musiał interweniować. Odnosiło się wrażenie, że Szkoci bawią się pod naszą bramką.
Ale to Polacy tworzyli w pierwszej połowie więcej okazji. To reprezentacja Polski miała w swoich szeregach dwie najjaśniejsze postacie tego starcia – Zalewskiego oraz Kamińskiego. Szkoci byli jednak wyrachowani, grali odpowiedzialnie, a John McGinn był w stanie pokonać Łukasza Skorupskiego. W drugiej połowie ponownie to goście potrafili dostosować się do tempa gry narzuconego przez Polaków. Doskonale czuli się w grze kontratakiem. Polacy grali ofensywnie i goście chcieli to wykorzystywać.
Te same problemy i kilka nowych
Reprezentacja Polski frustrowała. Obrona w pierwszej połowie była zagubiona i bezradna. Fatalnie wyglądał Jakub Moder. Niemal w każdej akcji był spóźniony w kryciu i naturalna wydawała się zmiana już w przerwie tego spotkania. Za Modera wszedł Bartosz Slisz, ale piłkarz Brighton nie był jedynym problemem polskiej formacji defensywnej. Regularnie ogrywany był Jakub Kiwior, z którym Ben Doak bawił się niemal w każdej akcji. Na tle Szkotów polska formacja obronna wyglądała jak drużyna złożona z juniorów. Brakowało agresywnego doskoku i szybkości. Przed gorszym wynikiem Polaków ratowały poprzeczka, słupek i Łukasz Skorupski.
Smutny widok tak spóźnionego w reakcji Jakuba Modera. Jeśli ma rywala obok siebie, to daje radę (przykład pod polem karnym Szkotów). Jak jednak idzie akcja środkiem pola, to zagubiony i nie idzie w tempo. #POLSCO
— Tomek Hatta (@Fyordung) November 18, 2024
Mimo to Polska przegrywała to spotkanie swoją postawą w ofensywie. Podopieczni Michała Probierza tworzyli taką liczbę sytuacji, która powinna zneutralizować błędy naszej obrony. Do błędów pod naszym polem karnym kibice reprezentacji Polski są po prostu przyzwyczajeni. Ale taka nieskuteczność była dla reprezentacji czymś zupełnie nowym. Polacy mogli być sfrustrowani taką postawą swojej drużyny narodowej. Gdy na początku drugiej połowy kiks przytrafił się nawet Nicoli Zalewskiemu, przez Stadion Narodowy w Warszawie mogła przetoczyć się fala zwątpienia. To przecież piłkarz AS Roma był w ostatnich spotkaniach kimś, kto potrafił odmienić losy meczów reprezentacji.
W poniedziałek 18 listopada 2024 roku Stadion Narodowy miał jednak zupełnie innego, nieoczywistego bohatera. Polacy nie potrafili pokonać Gordona z bliska. Nie potrafili trafić do siatki z klarownych sytuacji, więc sprawy w swoje ręce wziął Kamil Piątkowski. Po kolejnym nieudanym dośrodkowaniu piłkę wycofał do niego Piotr Zieliński, a piłkarz Salzburga huknął w samo okienko. Stadion Narodowy zdecydowanie Piątkowskiemu służy. To jego drugie spotkanie na tej arenie i w obu zaprezentował się bardzo dobrze. W październiku zastąpił fatalnego Dawidowicza, a w spotkaniu ze Szkotami zanotował premierowe trafienie w narodowych barwach.
Piątkowski dokonał niemożliwego. Ożywił Stadion Narodowy, a Polska pokazała, że potrafi grać pięknie i skutecznie zarazem.
Dobry kierunek, ale silnik zgasł
Przez cały mecz wydawało się, że Michał Probierz wprowadził meczem ze Szkocją odpowiedni azymut. Reprezentacja Polski grała ofensywnie, fantastycznie wyglądał Nicola Zalewski, ale o pięknej i efektownej twarzy naszej drużyny narodowej zaczął stanowić również Jakub Kamiński. Wydawało się, że w końcówce Polacy będą w stanie pokazać odpowiedzialność za wynik. Doskonale spisywał się Łukasz Skorupski. Swoimi interwencjami asekurował błędy obrońców.
To jest TEN Jakub Kamiński. Musieliśmy czekać na niego 2 lata, ale czekaliśmy właśnie na niego. #POLSCO pic.twitter.com/LQLEGEMtoi
— Maciej Klaczyński (@mklaczynskii) November 18, 2024
Do 93. minuty spotkania kibice reprezentacji Polski mogli być przekonani o tym, że selekcjoner wrzucił w reprezentacji Polski kierunkowskaz w odpowiednią stronę. Sytuacje tworzone w meczu ze Szkocją miały pokazać, że eliminacje do mundialu reprezentacja Polski rozpocznie, podążając w dobrym, ofensywnym kierunku.
Ale w 93. minucie silnik drużyny Michała Probierza przestał pracować. Andy Robertson zaskoczył przesuniętego na prawą stronę boiska Nicolę Zalewskiego i strzelając bramkę, wyrzucił reprezentację Polski z najwyższego szczebla Ligi Narodów. Reprezentacja Polski zatrzymała się na środku ruchliwego skrzyżowania, reprezentacja Polski dalej nie wie, w którą stronę ma podążać. Błędy w obronie i nieskuteczność napastników sprawiły, że w naszą drużynę narodową ponownie można zwątpić. Euro 2024 dało kibicom nadzieję, że pod Michałem Probierzem reprezentacja Polski może się rozwinąć. Obecnie do kadry wracają stare demony.
Mecz ze Szkocją powinien być również dla polskich kibiców sygnałem alarmowym. Porażka jest przede wszystkim wynikiem nieskuteczności snajperów. Opinia publiczna lubi narzekać na Roberta Lewandowskiego, ale w poniedziałek na Stadionie Narodowym boleśnie odczuliśmy jego brak. Pojawia się więc pytanie: co będzie z naszą kadrą, gdy Robert Lewandowski zakończy karierę?
Mecz symbol… Przez 3/4 Ligi Narodów to właśnie w 75 % Zalewski ratował tyłek i nam i Probierzowi. Dziś ten sam Zalewski i Pana Michała i nas pogrążył. Czy można mieć pretensje do Nicoli ? Jak najbardziej , tak po piłkarsku. Ale większe należą się trenerowi. W 95 % meczów nawet ślepy widział że Zalewski ni hu hu nie umie bronić. Że pomijając małe próbki umie tylko w atak a tym samym nie nadaje się na wahadło. Ale Pan Selekcjoner na chama cisnął koncepcję JAKOŚ TO BĘDZIE ! I jest... Prędzej jak później to się musiało tak skończyć. Zresztą cały mecz był średni ale końcówka to apogeum. Bronienie żałosnego remisu , olanie Marczuka , pominięcie Bogusza , ustawienie słaniającego się na nogach Nicoli do obrony i to na nie swoją stronę a tym samym odebranie mu największego atutu - jedynego gracza który jakkolwiek choć też kulawo ale stara się Zalewskiego asekurować czyli Kiwiora. I cóż… Mamy co mamy. Spadkiem z LN- dywizji A się nie przejmuję bo my i tak tam pasowaliśmy jak pięść do nosa. Gorzej że idą Eliminacje do Mundialu a budowa kadry jest w powijakach a my zatraciliśmy zdolność ogrywania nawet tych kadr które za Nawałki , Brzęczka i Michniewicza ogrywaliśmy z palcem 😔
Zalewskiego faktycznie można ganić za to, że dał się wyprzedzić w ostatniej akcji meczu. Ale ganić też trzeba całą drużynę. Piłkarz Romy daje nam tak dużo w ofensywie, że reszta naszej kadry powinna go bardziej asekurować. Takiej właśnie odpowiedzialności nam brakuje.
Bardzo dobry artykuł 👌
Dziękuję!