Choć wszystkie możliwe rekordy wydaje się bić Bayern, jednego już nie uda mu się poprawić. Jedyną drużyną, która od początku istnienia Bundesligi gra w najwyższej klasie rozgrywkowej, jest Hamburger SV. Być może wkrótce van der Vaart i reszta zgrai zmienią to z efektownym hukiem.
Po raz kolejny jest już jasne, że w Bundeslidze największych emocji doświadczymy w walce o utrzymanie, w którą będzie zaangażowane pewnie z pięć zespołów. Mało istotna ciekawostka: Bayern ostatnim zwycięstwem zapewnił sobie ligowy byt na następny sezon.
Dobra, teraz już poważnie. HSV to według Wikipedii wirus opryszczki. Dla mnie, jako fana Bundesligi, bardziej choroba psychiczna. W Hamburgu wszystko jest odwrócone do góry nogami. W sierpniu, po przegranej 1:5 z Hoffenheim, Aogo z Rinconem postanowili polecieć sobie na Mallorcę. W przerwie zimowej wypożyczono Rudnevsa, a gdy kontuzji doznał Lasogga, okazało się, że… HSV nie ma już żadnego klasycznego napastnika. Z kolei Łotysz ustrzelił już dwie bramki dla Hannoveru. Na jaw wyszła też nieprawidłowość przy kontrakcie Jonatana Taha, który podpisał czteroletni kontrakt, kiedy przepisy FIFA na to nie pozwalają (piłkarze przed 18. rokiem życia mogą podpisywać kontrakt tylko na trzy lata). Po ostatniej porażce „Bert” van Marwijk na dwa dni wyjechał do Holandii. W sumie nie ma co mu się dziwić – praca w Hamburgu raczej do łatwych nie należy i wydaje się, że wszyscy się tam ze sobą męczą.
Piłkarze opowiadają, że grają katastrofalnie, ale nie należy obciążać za to trenera, któremu poparcia udziela również rząd. Dziennikarze niemieckiego „Bilda” postanowili zbadać całą sytuację i udali się na trening HSV. Wniosek: zawodnicy są leniwi, a van Marwijk nic z tym nie robi. Groteskowo w tym momencie brzmi wypowiedź van der Vaarta, który po ostatnim meczu zarzekał się, że daje z siebie wszystko i ma już dość całej tej sytuacji. Dodajmy, że kapitan HSV wykonał w spotkaniu z Hoffenheim zatrważającą liczbę sprintów – osiem.
W ogóle wszelkie liczby z ostatniego meczu hamburczyków nie stawiają ich w dobrym świetle. Goście przebiegli zaledwie 114 kilometrów, przy 122 piłkarzy Hoffenheim. Nie to jednak było kluczowe, bo podobną odległość przebiegli piłkarze Bayernu w meczu z Frankfurtem. Również w posiadaniu piłki i liczbie podań można znaleźć analogię pomiędzy monachijczykami i HSV. Najważniejsza różnica (oprócz wyniku) to sprinty: 217 Bayernu było bardzo widoczne przy 185 Eintrachtu, tak samo jak 172 (sic!) HSV, które ostatecznie przegrało z biegającym więcej i szybciej (227 sprintów) Hoffenheim.
Recepta na poprawę wyników? Trudno powiedzieć. Chciałoby się napisać, że należałoby po prostu wziąć wszystkich za pyski i zagnać do roboty. Ale nie w tym rzecz. „Bert” van Marwijk ma twardy orzech do zgryzienia. Przed nim bardzo ważne mecze: z Herthą i Brunszwikiem. Potem przyjdzie jeszcze spotkanie z Borussią Dortmund. Zero punktów w tych trzech pojedynkach będzie oznaczało, że „Bundesliga-Dino” będą blisko pierwszego spadku w historii swojej 50-letniej gry w Bundeslidze. Holenderski szkoleniowiec powinien przede wszystkim zadbać, żeby w najwyższej formie fizycznej i psychicznej znajdował się Rafael van der Vaart. Jeśli on i Rene Adler zagrają na miarę swoich umiejętności, powinni pociągnąć swój zespół i uratować Bundesligę dla Hamburga.
***
Inna drużyna walcząca o utrzymanie wyraźnie odbiła się od dna. Wiele osób już przed rundą wróżyło FC Nürnberg szybki awans w górę, bo jesienią w ich grze dało się dostrzec poprawę. Często brakowało szczęścia – piłkarze z Norymbergi najczęściej w lidze obijali obramowanie bramki – które teraz do nich wróciło: w dwóch ostatnich meczach Drmić dobijał piłkę po tym, jak trafiła w słupek.
Właśnie na Drmicia warto zwrócić uwagę w drużynie Verbeeka. Szwajcar ma na swoim koncie już dziesięć bramek, a należy pamiętać, że jest skrzydłowym. Zapewne już latem odejdzie do lepszego klubu, tym bardziej że tę właśnie pozycję będą chciały wzmocnić m.in. Wolfsburg czy Stuttgart. W tej chwili Drmić prezentuje się zdecydowanie lepiej niż jego rodak, Shaqiri. Skrzydłowy Bayernu po raz trzeci z rzędu wystąpił w pierwszym składzie i po raz trzeci zawiódł. Muszę przyznać, że zakładałem, iż pod ręką Guardioli 22-latek mocno się rozwinie. Tymczasem wygląda na to, że to dla niego za wysokie progi.
***
Bayern przewija się w dzisiejszym Komentarzu do Bundesligi już drugi raz, i czy chcecie, czy nie, muszę o nim wspomnieć. Rekord Thiago (185 kontaktów z piłką) mówi właściwie wszystko o tym meczu. Przewaga monachijczyków była bezdyskusyjna, choć należy pamiętać, że Frankfurt poddał się już przed meczem, kiedy to Armin Veh zapowiedział, że nie wystawi Andersona i Rodego, ponieważ… ewentualne żółte kartki wykluczą ich z kolejnego meczu. Tak nastawiony rywal był jak worek treningowy, który Bayern bezlitośnie okładał.
Muszę się też odnieść do tego, co usłyszałem podczas tego meczu od panów Borka i Gilewicza, którzy przez 90 minut dyskredytowali i pomniejszali wartość Mandżukicia. Nie wiem, czy to celowe zagranie, mające na celu przygotowanie gruntu dla Lewandowskiego (wiecie, zły Jugol jest be, ewentualnie wygrana przez niego walka o miejsce w pierwszym składzie byłaby niewytłumaczalna), czy po prostu ja prezentuję inne pojmowanie futbolu. Komentatorzy Eurosportu chyba nie zauważyli, że Mandżukić dwukrotnie mógłby z czystym sumieniem zejść z boiska, ale tego nie zrobił. Nie zauważają, że Mandżukić jako napastnik często pojawia się na lewej obronie. Twierdzą, że w innym klubie Chorwat strzelałby tylko po 10 bramek, a jego wielkością jest klub, w którym gra, jakby zapominając o tym, że nasz rodak w Borussii strzela jak na zawołanie, by w reprezentacji móc pokonać tylko bramkarza San Marino.
Oczywiście nie twierdzę, że Mandżukić to najlepszy napastnik w historii futbolu. Może rzeczywiście nie do końca pasuje do stylu Guardioli ze względu na brak techniki na poziomie Götzego czy Thiago. Jednak uważam, że mając taki potencjał kreatywności w drugiej linii, potrzebny jest ktoś, kogo będzie można poszukać w polu karnym. A Chorwat jest właśnie takim piłkarzem. Oczywiście można grać z „fałszywym” napastnikiem, ale wtedy czasami zaczyna się uprawiać sztukę dla sztuki. Po prostu są momenty, kiedy taki czołg na szpicy, w postaci Mandżukicia, który będzie walczył na łokcie (pięści, korki) z obrońcami, jest potrzebny. Nawet w takiej drużynie jak Bayern.
Mandzukic zagrał mega spotkanie.