Kazimierz Kmiecik – legenda „Białej Gwiazdy”


Wspominamy legendarnego goleadora krakowskiej Wisły

2 maja 2020 Kazimierz Kmiecik – legenda „Białej Gwiazdy”
Krzysztof Porebski / PressFocus

Wisła Kraków już wkrótce wraca do treningów. Wraz z zawodnikami do ośrodka w Myślenicach przyjedzie Kazimierz Kmiecik – trener, a niegdyś legendarny snajper. Jego dorobek strzelecki jest inspiracją dla podopiecznych. W tym Pawła Brożka, którego niejako namaścił na swojego następcę i pomaga mu pobić własny rekord.


Udostępnij na Udostępnij na

153 ligowe gole w 304 rozegranych meczach. Wynik, którego nie udało się pobić cenionemu Tomaszowi Frankowskiemu, legendarnego Henryka Reymana przeskoczył o blisko 40 trafień. Inny świetny napastnik Wisły, Maciej Żurawski, musiałby zagrać przy Reymonta jeszcze dwa sezony i utrzymać swoją najlepszą formę, aby zbliżyć się do tego rezultatu. Teraz najbliżej jest, wcześniej wspomniany, Paweł Brożek ze swoimi 136 golami. Mimo niedużego dystansu przed 37-letnim zawodnikiem trudne zadanie.

Po obu stronach Błoń

Co dzisiaj niespotykane, historia Kazimierza Kmiecika zaczęła się w barwach odwiecznego rywala – Cracovii. Przez ponad dwa lata w drużynach juniorskich „Pasów” stawiał on pierwsze kroki w profesjonalnym futbolu. Został odkryty tak jak niemal wszystkie talenty w tamtym czasie, rozgrywając turniej „dzikich”, zebranych ad hoc drużyn. Jego talent zaczął wypływać na szersze wody wraz z powołaniami do juniorskich reprezentacji.

Kilkadziesiąt lat temu pomiędzy „Białą Gwiazdą” a „Pasami” nie unosił się taki cień jak dziś. Zatem przeprowadzanie transferów czy też wymian pomiędzy rywalizującymi klubami nie było wydarzeniem wywołującym tak skrajne emocje, jak mogłoby się to dziać dziś. Wówczas piłkarze decydujący się na taki ruch nie byli poddawani ostracyzmowi przez żadną ze stron.

W tamtym czasie na czele znajdowała się Wisła i gra w tym zespole pozwalała na szybszy rozwój i walkę o najwyższe cele. Nic więc dziwnego, że kolegom już przywdziewającym czerwono-biało-niebieskie barwy udało się namówić na przenosiny talent z drugiej strony Błoń. Krzysztof Obrzanowski przekonał sztab szkoleniowy do ściągnięcia nowego rekruta na Reymonta i w ten sposób pomógł otworzyć nowy, bardzo ważny rozdział w karierze Kazimierza Kmiecika. Był rok 1968. Nowy nabytek Wisły nie ukończył jeszcze siedemnastu lat.

W tym samym sezonie zaczęto go włączać do treningów z pierwszą drużyną i otrzymał swoją szansę w ostatnim meczu rozgrywek 1968/1969. Wprowadzenie wówczas na boisko tak młodego zawodnika przez inną legendę, Mieczysława Gracza, może wydać się posunięciem ryzykownym. Na murawie decydował się byt „Białej Gwiazdy” w ekstraklasie. Debiutantowi co prawda nie udało się zaliczyć trafienia, lecz jego zespół wygrał mecz na trudnym terenie 2:0 i w związku z korzystnymi rozwiązaniami na innych stadionach pozostał w elicie.

Dopiero w kolejnym sezonie Kmiecik otrzymał więcej szans na grę. Jak podawało przed tamtym sezonem „Echo Krakowa”, jego obiecujące występy w spotkaniach sparingowych zaowocowały włączeniem na stałe do pierwszej drużyny. Podobne wyróżnienie spotkało też między innymi Krzysztofa Obrzanowskiego. Wisła po nieudanym poprzednim sezonie została przemodelowana, postanowiono skupić się na rozwijaniu utalentowanych wychowanków i w oparciu o nich budować przyszłość zespołu. Mocny fundament już istniał. Nie tylko Kmiecik, ale też Obrzanowski i Szymanowski byli regularnie zapraszani na zgrupowania kadr juniorskich.

W trakcie rozgrywek nowym opiekunem zespołu został Węgier, Gyula Teleky, i to pod jego skrzydłami Kazimierz Kmiecik zaliczył debiutanckie trafienie przeciwko swojemu poprzedniemu klubowi, Cracovii.

Dla klubu i dla kadry

Pozycja młodego napastnika w klubie rosła z każdym sezonem. Zwłaszcza że każdy kolejny rok przynosił coraz okazalszy dorobek bramek i asyst. Oprócz rozgrywek ligowych jego trafienia pozwalały również na osiąganie dobrych wyników w europejskich pucharach. Już w swoim pierwszym sezonie w Pucharze Intertoto zaliczył pięć goli, walnie przyczyniając się do dobrego rezultatu drużyny. Jednak czas dużych wyzwań i trudnych sprawdzianów miał dopiero nadejść.

W 1972 roku otrzymał zaproszenie od Kazimierza Górskiego do reprezentacji olimpijskiej. U boku takich postaci jak Kazimierz Deyna, Grzegorz Lato i Włodzimierz Lubański zawiesił na swojej szyi złoty medal. Zespół „Biało-czerwonych” nie poniósł wówczas żadnej porażki i choć pierwsze skrzypce zdecydowanie grała legendarna „dziesiątka” Legii Warszawa, to wciąż nieotrzaskany z pierwszą reprezentacją wiślak dołożył jedno trafienie w półfinale.

Bardzo dobra dyspozycja w klubie i cegiełka dołożona do złota w Monachium znalazły przełożenie na kolejne powołania. Do mundialu w 1974 roku rozegrał on w barwach narodowych dziewięć spotkań, zaliczając dwa trafienia. Jako, już wtedy, czołowy napastnik ligi wyleciał z „Orłami Górskiego” do RFN. Spędził na murawie łącznie niespełna 40 minut w dwóch meczach. Zważywszy na ogromną konkurencję panującą w przednich formacjach tej drużyny, wciąż należy ten wynik traktować w kategoriach sukcesu, choć doprawionego odrobiną niedosytu.

Każdy pamięta, że wtedy Grzegorz Lato odebrał nagrodę dla króla strzelców turnieju, a przecież w tej klasyfikacji za jego plecami uplasowali się Andrzej Szarmach i Kazimierz Deyna. Selekcjoner wykorzystywał też zgranie zawodników w poszczególnych formacjach, co nie miało korzystnego przełożenia na ofensywnego „jedynaka”.
Dwa lata po zdobyciu trzeciego miejsca na świecie Kazimierz Kmiecik dołożył kolejny, tym razem srebrny medal olimpijski w Montraealu. Rozegrał trzy spotkania w turnieju, w tym przegrany 1:3 finał przeciwko NRD

W tym samym roku, w ogromnej mierze dzięki jego skuteczności, Wisła uzyskała możliwość gry w Pucharze UEFA. Już pierwszy dwumecz w tych rozgrywkach urósł po latach do rangi mitycznego pojedynku. Zresztą w oczach współczesnych była to trochę walka Dawida z Goliatem. Celtic Glasgow, którego wylosowała Wisła, jeszcze niedawno triumfował w Pucharze Europy i do rywalizacji stawał jako świadomy swojej siły faworyt. Ku zdumieniu obserwatorów pewni siebie Szkoci rzutem na taśmę uratowali remis 2:2 w meczu domowym.

W rewanżu „The Bhoys” musieli stawić czoła nie tylko świetnie dysponowanym krakowianom, ale też rekordowej przy Reymonta, 45-tysięcznej widowni. Prawdziwym katem okazał się Kazimierz Kmiecik, który po bezbramkowej pierwszej połowie ustrzelił dublet. Ostatnie 45 minut spotkania w Krakowie było zwieńczeniem całego dwumeczu, który jest prawdopodobnie jednym najlepszych indywidualnych popisów Kmiecika. Już wtedy multimedalista i jeden z liderów drużyny nie „pękał” w starciach z wysoko notowanymi rywalami, a brytyjskie media nadały mu przydomek „polski Cryuff”.

W kolejnej rundzie przyszła kolej na RWD Molenbeek. „Biała Gwiazda” po dwóch remisach musiała uznać wyższość Belgów w konkursie „jedenastek”. Nie był to wymarzony start w europejskich pucharach, choć okraszony prestiżowym zwycięstwem w pierwszej rundzie. Pokazał jednak tak kibicom, jak i zawodnikom, że w przyszłości stać ich na dużo więcej.

Okazja ku temu przyszła dopiero w sezonie 1978/1979. Głęboki rajd w Pucharze Europy do tej pory jest wspominany w Krakowie z mieszanką radości i zawodu. Świeżo upieczeni mistrzowie Polski pod batutą Oresta Lenczyka wyeliminowali najpierw KV Brugge, a później po dwóch remisach Zbrojovkę Brno. W obu dwumeczach istotną rolę pełnił Kmiecik, strzelając ważne gole – na 1:0 w rewanżu z Belgami i na 1:0 w pierwszym spotkaniu z Czechami.

Wisła znalazła się w ćwierćfinale najbardziej elitarnych rozgrywek w Europie i wszyscy mieli apetyt na więcej. Pierwsze spotkanie z Malmo FF te oczekiwana podsyciło. Decydującą o wyniku spotkania bramkę strzelił w końcówce nasz bohater. Dwa tygodnie później na terenie Szwedów otworzył wynik. To, co stało się w ostatnich 23 minutach, będzie już zawsze przywoływane jako koszmar. Prowadząca w dwumeczu 3:1 Wisła straciła cztery gole i ostatecznie pożegnała się z rozgrywkami. Na kolejne występy pod europejską egidą trzeba było czekać całą epokę.

Wyjazdy i powroty

Kazimierz Kmiecik z Wisłą pożegnał się po raz pierwszy w 1981 roku, zaraz po zdobyciu wicemistrzostwa kraju. W tym czasie uzbierał pokaźny dorobek nagród indywidualnych, zdobywając łącznie cztery tytuły króla strzelców za lata 1976, 1978, 1979 i 1980. Po ukończeniu 30 lat przepisy związkowe umożliwiły mu zagraniczny transfer. Przeniósł się do Charleroi SC, podpisał z klubem trzyletni kontrakt.

Niestety pierwsza zagraniczna przygoda nie trwała długo. Belgijski zespół borykał się z problemami finansowymi, które po roku skończyły się plajtą. Kmiecik zdecydował się na powrót do Krakowa, gdzie trzeba było pomóc słabo punktującej w tamtym czasie Wiśle. Trwało to pół roku. Jego ostatni mecz to spotkanie z GKS Katowice, w którym oczywiście strzelił gola.

Kolejnym przystankiem w jego karierze okazała się Grecja. Tam spędził dwa lata, przywdziewając koszulkę AE Larisa. Po sezonie, w którym zespół prowadzony przez Andrzeja Strejlaua zdobył Puchar Grecji, zmienił klub na niemiecki Stuttgarter Kickers. Tam był blisko zdobycia trofeum, jednak w finałowym meczu pucharu jego zespół okazał się słabszy od HSV Hamburg, wtedy jednej z czołowych drużyn w Niemczech. Ten wynik, wraz ze zdobytym w następnym sezonie awansem do Bundesligi, pozostają do dziś jednymi z największych sukcesów drużyny ze stolicy Badenii-Wirtembergii. Zresztą po tym sezonie Polak postanowił ustąpić pola młodszym zawodnikom i przeniósł się do OFV Offenburg, gdzie w 1989 roku zakończył swoją karierę piłkarską.

Życie po życiu

Kiedy buty piłkarskie znalazły się na kołku, popularny „Suchy” od razu złapał za walizkę i wrócił do Krakowa. Tym razem nie jako zawodnik. W „Białej Gwieździe” pracuje w roli członka sztabu szkoleniowego do dzisiaj, choć ten związek również był przerywany wyjazdami do innych klubów. Jako trener bądź asystent znalazł się również w Dalinie Myślenice, Widzewie Łódź, Piotrcovii Piotrków Trybunalski, Garbarni Kraków, a także w AE Larisa, gdzie wciąż jest doskonale pamiętany.

Dzisiaj Kazimierz Kmiecik odpowiada za szkolenie swoich następców. Treningi z nim miało bardzo wielu zawodników – od młodych talentów wchodzących dopiero w świat dużej piłki do już dawno okrzepłych, doświadczonych snajperów.

Nie można ukrywać, że czasy się zmieniły. W pewnym sensie świat, a wraz z nim piłka poszedł do przodu. Obecni nastolatkowie swoje ulubione rozrywki znajdują z reguły na ekranie komputera albo telefonu. Mało kto już biega po krakowskich Błoniach i kopie piłkę. Aby trafić na turniej dzikich drużyn, należy naprawdę się napracować. Ten świat już odszedł i ustąpił miejsca swego rodzaju profesjonalizmowi, który potrafi zbudować wielkiego zawodnika od trampkarza, ale równie dobrze może odrzeć go z prostej radości, jaką daje ganianie za futbolówką. Nieco kolokwialnie nazywa się to mental.

Charaktery dziś buduje się inaczej i tym ważniejsze są osoby, które potrafią zainspirować swoją przeszłością. Piękna wizja z ekranu albo setki stron analiz, pomimo swojej wagi, nie oznaczają więcej niż doświadczenie przekazywane przez legendę. Bramki, gra, świadomość swojego talentu i ciężka praca, by go doskonalić, a w końcu sukcesy klubowe i reprezentacyjne – dla młodego zawodnika bycie Kazimierzem Kmiecikiem powinno być celem samym w sobie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze