Kaca po pucharach nie było. Ławka Lecha wygrywa w Krakowie


Zmiennicy wywalczyli poznaniakom trzy punkty

6 sierpnia 2017 Kaca po pucharach nie było. Ławka Lecha wygrywa w Krakowie

Jak co roku lipiec i sierpień to czas smutnego zderzenia naszych ligowych przedstawicieli z Europą. Smutnego, bo od co najmniej kilku lat nie kończy się ono w większości przypadków niczym dobrym. Znacie ten schemat – najpierw oczekiwania i ślepa wiara w duże możliwości, a potem bęcki od klubów reprezentujących anonimowe dla polskiego kibica ligi. Niektórzy z nas szukają sposobów odreagowania od pucharowej klęski, omijając piłkę szerokim łukiem. Inni po chwilowym zwątpieniu wracają do ekstraklasy jak do toksycznego związku. Niedzielnego popołudnia wybraliśmy drugą opcję, zwłaszcza że byliśmy ciekawi potwierdzenia naszej corocznej teorii, tzw. syndromu kaca po odpadnięciu z Europy.


Udostępnij na Udostępnij na

Myśliwy i dzika zwierzyna

Zauważyliśmy, że od kilku lat polskie kluby po klęsce w pucharach zmagają się z wyraźna obniżką formy. Pierwsze mecze w lidze przypominają męczarnie, zawodnicy wyglądają na poirytowanych obowiązkiem gry w „tej śmiesznej lidze”. Rola psychiki jest tutaj absolutnie niepodważalna, trudno w końcu od razu wyczyścić głowę, koncentrując się tylko na ekstraklasie. Tymczasem liga mknie dalej i nie ma zamiaru na nikogo czekać. Trenerzy zaś muszą jak najszybciej walczyć z chorobą, w przeciwnym przypadku przeobrazi się ona w coś dużo poważniejszego, z konsekwencjami dla samego szkoleniowca włącznie.

Zastanawiało nas, jak w tym wszystkim odnajdzie się Lech, którego klęska w dwumeczu z Utrechtem nie podlegała żadnej dyskusji. Jasne, Nenad Bjelica deklarował dumę z poczynań swoich zawodników. Jednak niespecjalnie byliśmy pewni, czy uda mu się do niej przekonać swoich zawodników.

Naprzeciwko zaś stawała Cracovia. Cracovia z trenerem Probierzem, który już przed meczem nie powstrzymał się z wbiciem szpilki w zagranicznego szkoleniowca. Chociaż zaczął od deklaracji szacunku wobec trenera Lecha Poznań, chwilę później dodał, że gdyby to on odpadł z europejskich pucharów, zajął 3. miejsce w lidze i przegrał finał Pucharu Polski, zostałby „powieszony za jaja”. Lepszej okazji do dobicia rywala nie mógł sobie zatem wyobrazić. Zwolennicy większych teorii spiskowych mogli tu również bez trudu dodać kontekst zemsty za ostatni mecz poprzedniego sezonu.

Zbierając to wszystko do kupy, jakby to powiedział Tomasz Hajto, „Cracovia była przed tym meczem myśliwym, zaś Lech ranną zwierzyną, która jednak może ugryźć.”

Pierwsza połowa do zapomnienia

Bjelica rzucił na plac gry przede wszystkim swoje rezerwy. Na boisku od pierwszych minut pojawili się chociażby Radut, Rakels czy Bille Nielsen. Na ławce usiedli zaś Majewski, Gytkjaer oraz Makuszewski. W Cracovii również dokonano kilku zmian w składzie w porównaniu z poprzednim spotkaniem w Kielcach. Widać, że Michał Probierz w dalszym ciągu szuka zestawienia odpowiedniego składu linii defensywnej. Dziś postawił na czwórkę: Wójcicki, Malarczyk, Dytiatiev, Pestka. Szansę również otrzymał od pierwszych minut dawno niewidziany Vestenicky.

Ku naszemu zdziwieniu, gospodarze wcale nie ruszyli z kopyta na rywala. Można nawet odnieść wrażenie, że to Lechowi w pierwszej odsłonie zależało na zdobyciu bramki. Problem jednak leżał w kreacji, mimo optycznej przewagi podopieczni Bjelicy nie potrafili znaleźć sposobu na sforsowanie defensywy rywali. Próbował strzałów Gajos, niezłe przebłyski miewał również dziś ustawiony na lewej obronie Situm, ale nie przynosiło to wymiernych efektów. Cracovia zaś ograniczała się do oczekiwania na kontrataki. Robiła to jednak dość nieudolnie, z trudem mogliśmy wyszukać poważniejszej sytuacji pod bramką Buricia. Na domiar złego, w pierwszej połowie plac gry musiał jeszcze opuścić Miroslav Covilo, który doznał urazu. Generalnie, jeśli ktoś spodziewał się fajerwerków, zwłaszcza ze strony „Pasów” (zaliczaliśmy się do tego grona), to do przerwy mógł w zasadzie powoli szukać innego pomysłu na spędzenie dalszej części popołudnia. Lech natomiast wyglądał dokładnie tak samo, jak w poprzednich spotkaniach. Optycznie nieźle, lecz bez argumentów.

Trzy kluczowe decyzje

Pozornie druga część spotkania przypominała zmagania sprzed przerwy. To wciąż Lech częściej utrzymywał się przy piłce, a Cracovia czekała na swoje szanse. Różnica polegała jednak na tym, że zawodnicy Probierza tym razem nie zamierzali już chować się na własnej połowie. Po godzinie gry to oni byli bliżej strzelenia bramki, głównie za sprawą Krzysztofa Piątka. Piłka po jego strzale trafiła jednak w słupek. Bjelica widząc niepokojący trend na boisku, postanowił szukać impulsu w zmianach. Kompletnie bezproduktywnych dzisiaj Rakelsa, Billego Nielsena i Barkrotha zastąpił Makuszewskim, Gytkjaerem oraz Jóźwiakiem. I trzeba to sobie powiedzieć, że trafił ze zmianami, bo to właśnie ta trójka dodała impulsu drużynie. Zgoda, obraz gry może nie zmienił się radykalnie, wizualnie to Cracovia w dalszym ciągu się rozkręcała. Mogła nawet kompletnie odwrócić sytuację na boisku gdyby w kapitalnej sytuacji nie pogubił się strzelający głową Zeniov. „Kolejorz” jednak dorzucił w końcu do swojej gry brakujące ogniwo w postaci celnych ciosów. Najpierw po nieudanej akcji „Pasów” „Kolejorz” wyprowadził szybką kontrę zakończoną precyzyjnym strzałem Jóźwiaka sprzed pola karnego. Kilka minut później goście dorzucili jeszcze podręcznikową akcję ze skrzydła, zwieńczoną zabójczym strzałem Gytkjaera.

2:0 i było pozamiatane.

Lech zrobił dokładnie to, czego nie był w stanie dokonać w czwartek. Mając lepszych piłkarzy, większą kulturę gry oraz bardziej konkretny pomysł na ofensywę, zdołał zadać rywalowi decydujące ciosy. Oczywiście, mimo optycznej kontroli pojawiały się momenty niepokoju w jego szeregach. Cracovia wcale nie była dzisiaj bez szans. Wydawało się nawet, że w drugiej połowie to ona wygląda na bliższą zdobycia bramki. Kluczowe jednak okazały się zmiany w Bjelicy. Wygląda więc na to, że szkoleniowiec powinien przestać się bawić w rotacje i stawianie na takich piłkarzy jak Bille Nielsen czy Rakels. Zwyczajnie, nie zdawali i nie zdają dalej egzaminu. Makuszewski zaś pokazał, że dziś to najlepszy zawodnik zespołu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze