Inauguracja przy Bułgarskiej. „Gramy o majstra!”


Blisko 20 tysięcy kibiców jak podaje oficjalne strona klubu oglądało, pomimo deszczu sobotni mecz Lecha z Zagłębiem Sosnowiec. Popularność Kolejorza w Wielkopolsce stale rośnie, pomału można mówić o „modzie na Lecha”. Gospodarze planowo zdobyli trzy punkty, choć nie wystrzegli się błędów w obronie z poprzedniego sezonu. Czy w takiej formie Lechici mają szansę na mistrzostwo?


Udostępnij na Udostępnij na

Czy może Zagłębie i Bełchatów walczyć o mistrzostwo a my nie? Gramy o majstra! I nie będzie litości! Drużynę będziemy wzmacniać ale sensownie. Będziemy chcieli mieć zawodników lepszych niż tych, których mamy, a Ci których mamy mają ogromny potencjał. Tylko muszą walczyć. Muszą walczyć o swoje miejsce w drużynie. Czasem im się chce grać jak w  dwóch ostatnich meczach z Odrą i Arką. (Lech stracił wtedy cenne punkty – dop. red.) Jak tak będą grać to będą inni, nowi zawodnicy.” – tak na przedsezonowej gali w jednym z poznańskich kin grzmiał właściciel drużyny Jacek Rutkowski. Kibice przyjęli z dużym entuzjazmem te słowa, będące pierwszą tak odważną deklaracją walki o najwyższe laury w tym sezonie.

Dwa dni później, to boisko miało zweryfikować czy Lech to drużyna gotowa już walczyć o „majstra”. Organizacyjnie bowiem poznański klub to już krajowa czołówka. Rywalem Kolejorza było borykające się z kłopotami Zagłębie Sosnowiec. „Jest ciężko. Najpierw sprawa licencji, później korupcji. Musimy się dostosować do zaistniałej sytuacji” – mówił o swojej drużynie w Poznaniu trener Jerzy Kowalik. Zawodnicy Lecha nie zlekceważyli rywala, wychodząc nie boisko mocno skoncentrowani.

Pierwsza połowa obfitowała w sytuacje bramkowe, znacznie więcej dogodnych okazji mieli gospodarze. Wielokrotnie próbowali uderzać z dystansu, wykorzystując atut mokrej, śliskiej murawy. Brakowało trochę szczęścia, które sprzyjało niepewnie interweniującemu bramkarzowi przyjezdnych Szymonowi Gąsińskiemu. Gdy wydawało się, że bramki muszą w końcu paść, sędzia odgwizdał przerwę.

Drugie 45 minut to prawdziwa uczta dla kibiców, którzy mogli obejrzeć aż 6 goli. W rozdrażnionym Lechu rządził i dzielił Henry Quinteros, który precyzyjnymi piłkami obsługiwał kolegów. Zanim Zagłębie zdążyło się przebudzić było już 3:0. Pierwszą bramkę dla Kolejorza zdobył Rafał Murawski, który piekielnie mocnym uderzeniem, po zbyt krótkim wybiciu piłki przez obrońcę nie dał szans Gąsińskiemu. Dwa kolejne trafienia to popis szybkości Marcina Zająca, którego najpierw kapitalnie obsłużył Piotr Reiss, a następnie Quinteros.

Gdy wydawało się, że jest już po meczu, a kibice Lecha szykowali się na pogrom, Zagłębie niespodziewanie strzeliło dwie bramki. Szczególnie korzystnie zaprezentował się wprowadzony po przerwie Grzegorz Kmiecik, z którego bez wątpienia trener Kowalik będzie miał dużą pociechę. Druga bramka to zasługa doświadczonego Jacka Berensztajna, który dał się sfaulować w polu karnym, po czym pewnie zamienił jedenastkę na bramkę.

Przy Bułgarskiej znów powiało horrorem, ale na kłopoty trener Smuda ma niezawodnego Reissa. Kapitan Kolejorza idealnie wykorzystał podanie debiutującego Rengifo, uderzając mocno i precyzyjnie pod poprzeczkę. „Niestety Lech ma takich piłkarzy jak Piotr Reiss, który umie wszystko” komplementował po meczu „Rejsika” Jerzy Kowalik.

Lech wygrał 4:2 pokazując, że faktycznie będzie walczyć o najwyższe cele. Szczególnie imponująco prezentuje się druga linia z Quinterosem, Murawskim i Zającem na czele. Zadowolony był Franciszek Smuda, który miał jednak trochę uwag do swoich graczy. „Boli mnie to, że mając przewagę 3:0 nie potrafimy rywala postawić pod ścianą” – mówił. Niewątpliwe najgorzej zaprezentowała się linia obrony, które nie wystrzegła się błędów. W meczu z silniejszym rywalem niż Zagłębie, taki pomyłki mogą kosztować utratę punktów. „Lech pokazał dobry futbol, ale wierze, że będzie grał jeszcze lepiej” obiecał środkowy obrońca Lecha, Marcin Dymkowski.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze