Grzegorz Fonfara: Zawsze mam w głowie chęć zwycięstwa (WYWIAD)


O przebiegu kariery, największych wspomnieniach oraz planowanych celach opowiada były gracz dwóch słynnych GKS-ów, Grzegorz Fonfara

20 lipca 2020 Grzegorz Fonfara: Zawsze mam w głowie chęć zwycięstwa (WYWIAD)
Łukasz Laskowski/Pressfocus

Nie ulega wątpliwości, że 37-letni piłkarz Górnika Mysłowice Grzegorz Fonfara był niegdyś jedną z największych perełek ekstraklasy. W czasie siedmioletniej przygody z GKS-em Bełchatów zdobył zaskakujące dla wielu wicemistrzostwo Polski, będąc jednym z kluczowych graczy zespołu. Na jego konto należy również zapisać trzecią lokatę w najlepszych polskich rozgrywkach, którą wywalczył w czasie gry dla GKS-u Katowice.


Udostępnij na Udostępnij na

Wychowanek katowickiej drużyny wielokrotnie udowadniał swoją boiskową przydatność, a jego wysokie umiejętności i ogromne zaangażowanie dawały sporo powodów do radości. Na szczególną uwagę zasługuje jego pozycyjna wszechstronność, którą od przeszło piętnastu lat prezentował na kilku ligowych szczeblach. Obecnie reprezentuje barwy grającego w klasie okręgowej Górnika Mysłowice oraz jest agentem prestiżowej menedżerskiej agencji BMG Sport.

Występował Pan na boiskach ekstraklasy, pierwszej ligi, jak również w niższych klasach rozgrywkowych. Patrząc z perspektywy formy oraz z przebiegu lat, w których rozgrywkach grało się Panu najlepiej?

Wiadomo, że najlepiej grało się w rozgrywkach ekstraklasy, później była pierwsza liga z dużymi nadziejami na awans. Na tym poziomie centralnym to wiadomo – tak akurat się potoczyło. Na poziomie drugiej ligi też pograłem. A wszystko, co było później grane, już tak nie spełniało mocno tych ambicji sportowych. Bardziej było już to podyktowane przyjemnością i chęcią gry, zresztą tak jak teraz – żeby jeszcze grać, żeby się poruszać. To jest po prostu taki nawyk, przyjemność dla mnie, więc dopóki zdrowie pozwala, to gram.

Ale to jest tak, jak mówię – czy te ambicje, czy takie największe oczekiwania to wszystko było tak naprawdę w ekstraklasie. Wszystko, co jest później, co było poniżej, to jednak było jakby szczebel niżej, po prostu. Granie w piłkę najlepiej smakuje oczywiście na najwyższym szczeblu, znaczy smakowało najlepiej na najwyższym szczeblu tutaj u nas w Polsce. Aczkolwiek grając w wielu innych klubach, przeżyłem wiele fajnych chwil, wiele fajnych szatni i jak najbardziej to też był bardzo fajny czas dla mnie. Ale jeśli mówimy o takim sportowym spełnieniu czy zadowoleniu i największej adrenalinie, o takim największym wyzwaniu, to oczywiście były mecze na poziomie ekstraklasy.

Chciałbym poruszyć temat Pana pozycji, bo jak wiadomo, może Pan grać jako defensywny pomocnik oraz prawy defensor. Chciałbym zapytać, na której pozycji grało się Panu najlepiej, bo większość kariery spędził Pan, występując na prawej obronie?

Na poziomie ekstraklasy więcej meczów zagrałem na prawej obronie niż w środku pomocy. Później jednak – jak już odszedłem z Bełchatowa – praktycznie cały czas grałem w środku pola. Pozycja w środku pola bardziej mi odpowiada, gdyż więcej ode mnie zależy, więcej jestem pod grą i oczywiście ta pozycja jest przyjemniejsza w moim odczuciu. Jak odpowiadam na to pytanie, to zdecydowanie środek pola, ale też wiele fajnych chwil i momentów było, grając na prawej obronie. Oczywiście tam też było przyjemnie.

To jest oczywiście zaleta, że można grać na jednej czy na drugiej pozycji, ale łatwiej jest być profilowanym pod jedną pozycję i na niej grać od początku do końca. W moim wypadku było trochę inaczej, ale z tego względu nie narzekam. Uważam, że gra w środku pola jest o tyle fajniejsza, że więcej ode mnie zależy i więcej jestem przy piłce, więcej jest kreowania i to jest, myślę, fajniejsze.

Tak, dokładnie, zwłaszcza że czy to na prawego obrońcę, czy defensywnego pomocnika ma Pan niezwykle dobrą technikę strzału wraz z jego wykończeniem. Nie da się ukryć, że na polskich boiskach, jeśli chodzi o piłkarzy z tych pozycji, nie zdarza się to dość często.

Dziękuję bardzo. Rzeczywiście nie zdarza się, ale ja cały okres juniorski grałem w pomocy, czy to na środku, czy na jej boku. Technikę strzału czy podania tam wytrenowałem. To, że grałem na boku obrony, to można powiedzieć, że byłem ofensywnym obrońcą. Tak ta pozycja została sprofilowana, że mając dobrą drużynę, dobry środek pola, ci boczni zawodnicy (boczni obrońcy) grali bardzo wysoko tzn. bardzo ofensywnie, przez ta technika użytkowa się przydawała.

A co do tych strzałów – jak jest możliwość, to jak najbardziej korzystam z tego, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że teraz to nie ma o czym mówić. Gram amatorsko bardziej dla przyjemności, ale na pewno podczas przygody z piłką można było częściej z tego korzystać, tak po prostu.

Fonfara: Nie będziemy padać na kolana

Przez cztery lata był Pan kluczową postacią GKS-u Katowice, do którego, jak wiadomo, trafiał Pan dwukrotnie. Najpierw w ekstraklasie, a następnie w pierwszej lidze. Jaka była różnica między tymi dwoma okresami i który z nich zapadł Panu bardziej w pamięć?

Ja jestem wychowankiem GKS-u, więc ten pierwszy okres w Katowicach to było naturalne przejście z wieku juniora do seniora. Wydaje mi się, że jednak ten okres bardziej zapadł mi w pamięć – więcej w nim doświadczyłem. Po pierwsze – debiut i wejście w piłkę trenerską, po drugie – grając na poziomie ekstraklasy, po trzecie – zrobiliśmy trzecie miejsce w Polsce. W tamtych okolicznościach wręcz wiązało się to z superwynikiem, bo w kwestiach organizacyjnych naprawdę wiele rzeczy było do zarzucenia i słabo to wyglądało pod tym względem. Sportowo jednak zrobiliśmy fajny wynik i z tego najbardziej należy się cieszyć.

W drugim okresie bardzo wierzyłem w to, że uda się awansować i że uda się wrócić z GKS-em do ekstraklasy. Dużą część sezonu byliśmy niedaleko, było blisko, ale niestety się nie udało, więc taka gorycz porażki, rozczarowanie przyszło po sezonie. Ale tak jak mówię – jestem wychowankiem, jestem z Katowic, więc cały czas ten GKS mam w sercu. Chodzę, oglądam, jestem na bieżąco z informacjami w klubie, więc wiem co i jak. Wiadomo, że z innej perspektywy, bo moje granie zawodowe się już skończyło.

A jeśli chodzi o inną perspektywę – nie klubu, a klasy rozgrywkowej. Jaką dostrzegał Pan różnicę z perspektywy boiska między ekstraklasą a pierwszą ligą? Nie od dzisiaj bowiem wiadomo, że między tymi rozgrywkami istnieje naprawdę spora przepaść.

Jest różnica, oczywiście, myślę, że i kultura gry, i wyszkolenie techniczne. Powiem inaczej – jedno z drugim się wiąże. Żeby była kultura gry, aby ta gra była szybsza, tak jak jest na wyższym poziomie, czyli w ekstraklasie, oraz żeby decyzyjność i myślenie było szybsze, do tego potrzeba umiejętności na odpowiednim poziomie, aby móc to realizować. Polska ekstraklasa względem pierwszej ligi to były i są większe oczekiwania względem zawodnika. Ekstraklasa jest na świeczniku, jest bardziej medialna i to jest kolejny aspekt, z którym zawodnik musi się zmierzyć, czyli taką otoczką medialną i większym zainteresowaniem.

W sumie to powinien być tak naprawdę atut, ale zdajemy sobie sprawę, że w niektórych przypadkach nie pozwala to zawodnikowi do końca rozwinąć swoich skrzydeł. Musi się to tego zaadaptować, żeby móc w pełni swoje umiejętności pokazać. Tak samo jest, jeśli mówimy o szybkości i kulturze gry – zawodnik przechodząc z pierwszej ligi do ekstraklasy, nie zawsze jest na to gotowy. Musi chwilę pobyć wśród tych piłkarzy, żeby to załapać i żeby się tego nauczyć.

Myślę że to są, według mnie, takie główne aspekty, jeśli chodzi o różnice. Wiadomo, że jak ktoś ogląda ekstraklasę i obserwuje pierwszą ligę, widzi, jak ekstraklasa jest ładnie opakowana i prezentowana. Jest to najwyższy poziom rozgrywkowy w Polsce, stadiony mamy coraz piękniejsze i jak przyjdzie trochę kibiców, to zupełnie inaczej wygląda i inny jest przekaz niż na poziomie pierwszej ligi. Chociaż zdarzają się zespoły, zazwyczaj te czołowe w pierwszej lidze, które naprawdę prezentują fajny poziom, całkiem nieźle to wygląda i przyjemnie się te zespoły ogląda.

A teraz patrząc przez pryzmat GKS-u Katowice – czy Pana zdaniem ta drużyna ma szansę włączyć się do walki o zaplecze polskiej ekstraklasy?

Oni są cały czas w walce i jak najbardziej mają duże szanse, aby wskoczyć do pierwszej ligi. Są całkiem blisko i do końca będą grali albo o bezpośredni awans, albo o grę w barażach i wejście poprzez nie do pierwszej ligi. Pozostańmy przez chwilę przy barażach.

Jakby Pan ocenił niedawno wprowadzoną reformę (baraże) i w jakim stopniu wpłynie ona na przyszłość rozgrywek? Czy Pana zdaniem jest to dobre rozwiązanie czy też złe i co można będzie dzięki temu zyskać oraz stracić?

Trudno ocenić, co zyskamy, a co stracimy – to tak naprawdę pokaże czas. Na pewno niewątpliwie atrakcyjność rozgrywek czy to pierwszej, czy drugiej ligi wzrosła, bo szanse na awans ma wiele zespołów. Wiele z nich do końca jest zaangażowanych. Jeśli chodzi o baraże, na pewno podnoszą atrakcyjność tych rozgrywek dla postronnego kibica. Zawodnicy inaczej są zmotywowani, bo cały czas mają szanse w grze o awans.

Tak naprawdę, spoglądając teraz na rozgrywki pierwszej ligi (o drugiej już nawet nie mówię), gdzie cała masa zespołów (są tak małe różnice), nawet tych ze strefy spadkowej, ma realne szanse, żeby nawet zagrać w barażach. Dla samych zawodników taka rywalizacja, gdzie do końca mogą być w grze, na pewno jest z korzyścią. Pytanie, jaki będzie wynik tych drużyn, które awansują i poprzez ten baraż dostaną się do pierwszej klasy rozgrywkowej. Ile one tam tak naprawdę wniosą, na ile będą mocne organizacyjnie i jak będą mocne sportowo, żeby w tej lidze wyżej zafunkcjonować. Same baraże to już wiemy – to jest tylko jeden mecz, nie ma rewanżu i tak naprawdę w tym jednym meczu różnie się to może potoczyć.

Wracając do Pana kariery – nie da się pominąć, jak wiele zrobił Pan dla innego znanego GKS-u, tego z Bełchatowa. Grał Pan tam siedem lat, czy w czasie tej siedmioletniej przygody udało się Panu zrealizować wszystkie zamierzone cele? Co było w niej dobrego, a co przytrafiło się złego – jak Pan ją wspomina?

Tamten czas minął mi bardzo dobrze, wręcz rewelacyjnie. To było świetne miejsce i do grania w piłkę, i do rozwijania się, a także do życia. Tak naprawdę wszystko to, czego sportowiec i piłkarz potrzebował do grania w piłkę – na tamtą chwilę wszystko tam było. Trafiłem do bardzo fajnego miejsca, dlatego tak długo trwała moja przygoda z tym klubem. Zrobiliśmy tam wicemistrzostwo Polski, co było najlepszym wynikiem w historii klubu, co jest fajne.

Aczkolwiek można było pokusić się o coś więcej. Każdy ma swoje osobiste cele i też zdaję sobie sprawę, że można było ciut więcej z tego wyciągnąć. Z drugiej strony te wszystkie emocje, przygody i znajomości, całe to życie piłkarskie spędzone w Bełchatowie oceniam jak najbardziej na plus. Tak naprawdę każdemu życzyłbym, żeby w takie fajne miejsce trafił i mógł tam grać, funkcjonować i rozwijać się. Szkoda teraz, jak się patrzy na problemy Bełchatowa.

Mam nadzieję i trzymam za nich kciuki, wierzę, że wszystko się tam powyjaśnia, wyprostuje i będą mogli znowu normalnie funkcjonować i dalej się rozwijać jako klub. Ze złych rzeczy przychodzi mi do głowy tylko kontuzja kolana, której się nabawiłem i która mocno pokrzyżowała moje plany i cele. Byliśmy jako drużna i ja osobiście na fali wznoszącej, a ta kontuzja i w sumie trzy operacje, długa rehabilitacja mocno wyhamowały mój rozwój.

Też tak myślę, bo tak naprawdę rozegrał pan tam ponad 100 spotkań na najwyższym szczeblu, w ekstraklasie, zdobywając dzięki temu ogromną sympatię miejscowych fanów. Chciałbym zapytać Pana, w jakim stopniu ułatwiło to Panu grę w zespole popularnych „Brunatnych”? Jaka jest rola kibiców dla takiego piłkarza jak Pan?

Czy ułatwiło mi to grę? Tego tak naprawdę nie wiem. Powiedziałbym bardziej, że poprzez grę zyskałem tę sympatię „Brunatnych”, a nie odwrotnie. Myślę, że tak to jest w życiu piłkarza. Czy sympatię kibiców, czy ewentualnie rozwój w karierze, czy też korzyści z grania czysto takie piłkarskie zdobywa się dzięki swoim występom na boisku. Dzięki temu, jak się na tym boisku wygląda, jak się człowiek prezentuje w meczach.

Wracając do sympatii kibiców, bardzo mi miło, ale ja sobie ją zaskarbiłem swoją grą, zaangażowaniem i występami w zespole, a nie odwrotnie. Nie było najpierw sympatii, a potem dobrej gry, tylko najpierw była dobra gra, a potem sympatia. Niewątpliwie ważne jest też to, że osiągnęliśmy dobry sportowy wynik i kibice dosyć licznie przychodzili na mecze. Tak też zyskiwaliśmy ich sympatię i przychylność.

A odnośnie do ówczesnego Bełchatowa. Młodsi kibice nie pamiętają zespołu z sezonu 2006/2007, a była to drużyna, którą tworzyli wraz z Panem naprawdę bardzo doświadczeni ligowcy. Mam na myśli takich graczy jak m.in. pamiętani z Wisły Kraków Rafał Boguski i Łukasz Garguła czy też obecny gracz Zagłębia Lubin – Jakub Tosik. Jaką rolę odgrywali oni wówczas w tym zespole?

Tak jak powiedziałem wcześniej – to wszystko, gdzie ci zawodnicy byli później, wszystko zaczęło się w Bełchatowie. Tak jak jest w piłce – najpierw pokażesz się na boisku, udowodnisz swoją wartość i stawiasz kolejne kroki do przodu. Łukasz Garguła trafił do Wisły Kraków z Bełchatowa właśnie po tych dobrych sezonach, Rafał Boguski też trafił stamtąd. Radek Matusiak wyjechał za granicę, a wielu chłopaków poszło do innych klubów ekstraklasy. Jakub Tosik był wtedy młodym zawodnikiem, dopiero wchodził do zespołu, ale łapał doświadczenie.

Każdy miał określoną rolę w zespole, fajnie to funkcjonowało jako drużyna – graliśmy i skutecznie, i widowiskowo. Na tamtą chwilę mieliśmy bardzo dobry skład i dobrego trenera, który to wszystko scalił i odpowiednio prowadził. Okres bardzo fajny. To wszystko się tak dalej potoczyło i tak wyglądało, drużyna sobie na to zapracowała codziennymi treningami i dobrymi występami na ligowych boiskach.

Jak najbardziej, warto wspomnieć, że prowadził Was naprawdę dobry szkoleniowiec, Orest Lenczyk, który, jak wiadomo, zdobył później mistrzostwo Polski ze Śląskiem Wrocław (dla przypomnienia w sezonie 2011/2012). Jak ocenia Pan jego pracę w tej drużynie i jak Panu samemu grało się pod jego wodzą?

Ja tylko mogę w samych superlatywach wypowiedzieć się o trenerze Oreście Lenczyku. Pod jego wodzą miałem swój najlepszy okres w karierze i czułem się świetnie fizycznie i piłkarsko. Dzięki temu dobremu samopoczuciu fizycznemu łatwiej było pokazać swoje umiejętności piłkarskie – atmosfera w zespole była naprawdę świetna. Wiadomo, że napędzały to też wyniki, ale ona stworzyła się trochę wcześniej. Trener Orest Lenczyk stawiał na mnie, mieliśmy ze sobą bardzo dobre relacje.

Jedyne, czego mogę żałować w tamtym okresie, to właśnie tej kontuzji więzadeł krzyżowych, która się przytrafiła. Zahamowała moją przygodę, karierę i w nie najlepszym momencie się przytrafiła, ale na to nie miałem wpływu. Trochę czasu spędziłem potem na rehabilitacji i leczeniu – miałem w sumie trzy operacje i ponad półtora roku przerwy. To jest bardzo długo i tak naprawdę to jest jedyna w tej beczce miodu taka łyżka dziegciu. Na ten cały okres w Bełchatowie właśnie to przeszkodziło w wielu sprawach, jeśli chodzi o mój rozwój indywidualny i moją karierę.

To oczywiste, ale gdy spojrzymy dalej na przebieg Pana kariery, miał Pan też okazję występować w barwach chociażby pierwszoligowego Zagłębia Sosnowiec. Tutaj mam pytanie nieco przewrotne. Czy lokalne śląsko- zagłębiowskie antypatie miały wpływ na Pana aklimatyzację w tym zespole?

Nie, nie miały, choć też się ich obawiałem, bo wiadomo – jestem ze Śląska i wiem, jak to wygląda. Absolutnie nie – zespół super mnie przyjął, wszyscy bardzo fajnie mnie przyjęli. Od samego początku czułem się tam bardzo dobrze i tylko mogłem jeszcze raz podziękować za takie przyjęcie. Oczywiście odwdzięczyłem się, jak mogłem, swoją grą na boisku, było tam parę fajnych chwil.

Przychodziłem przede wszystkim, gdy klub był jeszcze na poziomie drugiej ligi, ale udało się awansować i występować potem na poziomie pierwszej ligi. Jak najbardziej na plus, zresztą mieliśmy tam bardzo fajną szatnię i atmosferę. Byli tam chłopacy ze Śląska, więc to nie była taka typowa zagłębiowska szatnia, ale sama atmosfera w klubie była bardzo dobra.

Jeśli chodzi o ten pierwszoligowy okres w Zagłębiu, zdołał Pan tam strzelić pięć bramek. Dwie z nich były wyjątkowej urody i jak pamiętam, kandydowały nawet do miana gola sezonu. Czy pamięta Pan, które to były bramki, komu Pan strzelił i w jakich okolicznościach udało się je zdobyć?

Oczywiście, pewnie, że pamiętam, zresztą w tamtym sezonie ligowym (2015/2016) grałem bardzo dużo meczów na pozycji nr 10 (ofensywnego pomocnika). Kolejna pozycja już mocniej ofensywna, ale wynik pięciu bramek jest całkiem niezłym wynikiem, jeśli chodzi o pomocnika. Bramki same stricte oczywiście pamiętam – w jednym meczu strzeliłem dwie naprawdę efektowne bramki. To było w spotkaniu ze Stomilem Olsztyn.

Byliśmy wysoko w tabeli, sezon chyba zakończyliśmy wtedy na trzecim miejscu. Bramki te, nie będę oszukiwał, to jedne z najładniejszych, jakie udało mi się zdobyć na pierwszoligowych boiskach. W Zagłębiu był to taki okres, że i na treningach takie bramki się trafiały. Miałem więc pewność, że nie wzięły się z niczego, tylko po prostu, w żargonie piłkarskim, dobrze się działo.

Jak najbardziej, tak dla przypomnienia – był to wygrany przez Zagłębie mecz ze Stomilem Olsztyn (2:1) rozegrany w maju 2016 roku, było to domowe spotkanie na Stadionie Ludowym.

Dokładnie, tam nawet w dziesiątkę graliśmy w drugiej połowie. Pamiętam ten mecz, trudno go zapomnieć.

Tak, tak. Mecz Pan pamięta, a czy także pierwsze odczucia i reakcję kibiców po tych trafieniach? Bo takie bramki, które Pan tam strzelił (byłem na tym meczu osobiście), niezwykle rzadko zdarzają się na polskich boiskach.

Rzadko, dokładnie. Dokładnie rzadko zdarza się strzelić jedną taką bramkę, a tu tak się złożyło, że w jednym meczu padły takie dwie. Co do reakcji – pewnie, że ją pamiętam, była to głównie radość i tak też to odbierałem. Cieszę się, bo piłka nożna jest po to, by dawać przyjemność i emocje. Myślę, że w tym meczu na pewno one były – to też jest element rozrywki dla kibiców.

A czemu Pana zdaniem przygoda z Zagłębiem Sosnowiec trwała tak krótko? Tylko półtora roku grał Pan w barwach sosnowiczan.

Takie były decyzje dyrektora, nie chciałbym do tego wracać. Było trochę zamieszania z tym moim odejściem. Tak naprawdę nie chciałbym rozdrapywać starych ran. Pożegnaliśmy się, podaliśmy sobie rękę i każdy poszedł w swoją stronę. Kończył mi się kontrakt, klub jak najbardziej mógł go nie przedłużać, tak też postanowił i tyle.

Gdy spojrzymy na kilka ostatnich lat – reprezentował Pan barwy kilku lokalnych klubów ze swoich rodzimych stron. Grał Pan m.in. w drugiej lidze dla Rozwoju Katowice, w trzeciej w Gwarku Tarnowskie Góry, czy też w Szczakowiance Jaworzno na poziomie okręgowym. Czy występy poza szczeblem centralnym sprawiały Panu satysfakcję, czy też z tyłu głowy myślał Pan o powrocie do najlepszych polskich rozgrywek (ekstraklasy, pierwszej ligi)?

Kiedy zacząłem grać poza szczeblem centralnym, traktowałem to w kategoriach przyjemności. Nie spełniało to moich ambicji, ale cały czas granie dawało mi ogromną przyjemność. W wielu z tych klubów była fajna atmosfera. Czy to w Rozwoju, czy Gwarku była bardzo fajna rodzinna atmosfera i tak też się tam czułem. Było to dla mnie takie półzawodowe granie i bardziej spełniało się przyjemność i możliwość grania, jak zdrowie pozwalało.

Spełnienie tych ambicji i adrenalina były na poziomie centralnym, a przede wszystkim na poziomie ekstraklasy. W każdym zespole później, poniżej, oczywiście z przyjemnością chodziłem na treningi i mecze. Gen rywalizacji jest mocno u mnie zakotwiczony i jak grałem mecz czy jakąkolwiek gierkę na treningu, chciałem ją wygrać, będąc zaangażowany na sto procent. Nigdy nie było mowy, żebym sobie podszedł tak na luzie, tylko zawsze jak już gram, to oczekuję jak najlepszego wyniku i oczywiście zwycięstwa i to się nigdy nie zmieni.

Kocham grać w piłkę, lubię rywalizację i dopóki zdrowie pozwala, chcę występować czy zaliczyć mecz w weekend. Ale dla mnie najważniejszą sprawą jest, żeby ten mecz wygrać, tak po prostu. Przez te wszystkie lata tak to wyglądało i nie da się w moim wypadku teraz inaczej funkcjonować. Czy to jest szczebel centralny, czy tak jak teraz gram amatorsko oczywiście dla przyjemności, ale zawsze jednak mam w głowie chęć zwycięstwa i do tego dążę.

Jak najbardziej, zwłaszcza że w ostatnim sezonie grał Pan w barwach Szczakowianki, z którą wywalczyliście awans na poziom IV ligi. Był Pan w tym zespole szczególnie ważną postacią. Jak Pan ocenia to boiskowe przedsięwzięcie, którym był klubowy awans i co takiego pamięta Pan z tamtego okresu?

Było to całkiem niedawno, więc wszystko pamiętam. Stworzyliśmy tam fajną drużynę, na zasadzie tego, że znaliśmy się z boiska z lat wcześniejszych. Z Bartkiem Chwalibogowskim pograłem dużo wcześniej (w Bełchatowie), grałem też wiele z Mateuszem Śliwką. Pomysł ten mi pasował, więc rok pograliśmy wspólnie w Szczakowej. Ja już teraz inne rzeczy w życiu robię, ale dodatkowo w wolnym czasie pasowało mi tam zupełnie na luzie amatorsko pograć, a mając wokół fajnych dobrych zawodników, ta przyjemność z gry jest większa.

Przełożyło się to na wyniki – praktycznie wygrywaliśmy oprócz jednego czy dwóch meczów wszystko, od początku do końca. To, co mówiłem, fajnie zagrać mecze w sobotę, a jeszcze lepiej czy najlepiej, żeby je wygrywać. Tak też było w Szczakowiance, dużo tych meczów wygrywaliśmy, więc było bardzo przyjemnie.

Kończąc już wątek Szczakowianki – czemu odszedł Pan z niej już po sezonie, aby przenieść się ponownie do klasy okręgowej i grać dla Górnika Mysłowice? W mediach jest naprawdę niewiele informacji na ten temat.

Odszedłem tak naprawdę przez parę względów, które na tym zaważyły. Parę rzeczy na to miało wpływ, przede wszystkim, jak już powiedziałem – to ma być przyjemność. Wszystkie klasy rozgrywkowe poniżej to jest dla mnie przyjemność z grania. Ja tam po to gram, żeby jak najwięcej jej czerpać. A tutaj? Jeśli chodzi o Szczakowiankę, pewne rzeczy potoczyły się tak, a nie inaczej i ja już tej przyjemności bym takiej nie miał. Dlatego rozstaliśmy się, nie chciałem już tam zostać.

Poszedłem do Górnika Mysłowice, bardzo fajny projekt się tam szykuje, jest bardzo fajna drużyna i bardzo podoba mi się jej charakter. To dla mnie zawsze na niższych poziomach rozgrywkowych jest takie budujące, za co bardzo cenię tych chłopaków, zawodników. Każdy z nich pracuje, a mimo wszystko przychodzi trzy razy w tygodniu na trening plus mecz w weekend. Poświęca swój wolny czas, żeby zagrać, a mógłby robić zupełnie coś innego. A jednak ta chęć gry w piłkę, sprawdzenia się i rywalizacji jest tak duża, że ci chłopacy przychodzą, trenują, grają. Na tych niższych poziomach bardzo to cenię i mam duży szacunek dla tych zawodników i trenera.

Za to, że realizują swoje marzenia i pasje, swoje hobby, co jest bardzo fajne. Wydaje mi się też, że ta chęć i możliwość zmierzenia się z przeciwnikiem w jakichś rozgrywkach daje im dużo przyjemności i satysfakcji. Tak to wygląda i ja też tak do tego podchodzę. W Górniku Mysłowice powstaje bardzo fajny projekt akademii piłkarskiej. Włodarze klubu chcą rozwinąć nie tylko ją, ale także infrastrukturę klubu, więc pomysł jest bardzo fajny. Cieszę się, że na tym etapie mogę w tym klubie jeszcze powystępować. Z racji tego, że w piłce jestem już bardzo długo, mogę też wspomóc klub swoim doświadczeniem i wskazówkami w tym wszystkim.

A jak długo będzie Pan czerpał przyjemność z piłki nożnej? Chodzi o to, ile czasu jeszcze pozostanie Pan aktywnym graczem?

Ja się zajmuję czymś innym – jestem agentem sportowym i na tym się głównie koncentruję, a tu gram z czystej przyjemności. Dopóki zdrowie pozwala, to jeszcze gram, ale na pewno to długo nie potrwa. Przez te lata gry w piłkę zawodową organizm jest dosyć mocno wyeksploatowany. Teraz wszelkiego rodzaju dochodzenie do siebie po dużym wysiłku trwa trochę dużej i ta regeneracja jest trochę słabsza.

Trudno mi powiedzieć, bo chęci jeszcze są, ta chęć rywalizacji i satysfakcji jest duża, więc jeszcze gram. Ale jak długo to potrwa, to naprawdę trudno mi powiedzieć. Cieszę się przede wszystkim z tego, że zdrowie mi pozwala. To jest najważniejsze, ale ile to wszystko potrwa, to nie jestem w stanie przewidzieć.

W pełni zgadzam się, że zdrowie jest najważniejsze w życiu.

Najważniejsze, dokładnie. Ja i tak przy piłce jestem cały czas, bo pracuję jako agent sportowy. Jak najbardziej cały czas się obracam i tym swoim doświadczeniem mogę się w jakikolwiek sposób realizować i pomagać kolejnym zawodnikom. Tutaj gra w piłkę to czysta przyjemność, teraz to już tylko taki dodatek, ale który niewątpliwie daje dużo satysfakcji. Dopóki jeszcze mogę, to gram, a chciałbym to jeszcze raz podkreślić – w Górniku naprawdę fajny projekt się szykuje.

Oprócz pierwszej drużyny i infrastruktury, którą tam modernizują i mają fajny pomysł, powstaje bardzo fajna akademia. Myślę, że jest to ważny projekt, jeśli chodzi o Mysłowice, dzieci mogą rozwijać się fizycznie, piłkarsko, a do tego sport, piłka nożna świetnie kształtuje charakter, wychowuje. Cieszę się, że przy tym wszystkim mogę jeszcze w takich sprawach uczestniczyć. To jest na samym początku drogi, ale perspektywa jest fajna i bardzo pozytywna.

Jak najbardziej. Grunt to łączyć przyjemne z pożytecznym. I już ostatnie pytanie – czego zatem życzyć Panu na przyszłość? Czego Pan by sobie życzył?

Przede wszystkim zdrowia, w domu i rodzinie oraz sukcesów i rozwoju osobistego w tym, czym się teraz zajmuję. Czyli w życiu zawodowym – agenta sportowego – to jest coś, w czym czuję, że się spełniam. Zawsze człowiek dążył poprzez sport do sukcesu, do osiągania swoich celów, tak samo jest, jeśli chodzi o życie zawodowe. Ja też mam swoje cele, plany i do nich dążę. Chcę dalej się rozwijać i czerpać z tego przyjemność i satysfakcję, tego bym sobie życzył.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze