Gromy „Kanonierów” i „Diabłów”


W sobotnich spotkaniach trzeciej kolejki angielskiej Premiership obyło się bez niespodzianek. Arsenal Londyn po raz kolejny odprawił przeciwnika z bagażem kilku bramek, drugie zwycięstwo odniósł Manchester City. Trzy punkty zgarnął także klub „zza miedzy”, mistrzowie Anglii wywieźli z Wigan wynik 5:0.


Udostępnij na Udostępnij na


Arsene Wenger tchnął nowego ducha w młody skład Arsenalu. Mimo pozbycia się Kolo Toure i Emmaneula Adebayora – jednych z najbardziej doświadczonych zawodników –- „Kanonierzy” grają z jeszcze większym polotem i determinacją aniżeli w ubiegłym sezonie. Nie było po nich widać zmęczenia po meczu eliminacji do Ligi Mistrzów z Celticiem Glasgow, a ich kolejną ofiarą padła drużyna Portsmouth, która przy Ashburton Grove została rozgromiona aż 4:1.

Co ciekawe, żadne trafienie nie jest dziełem napastnika. Jak widać, Arsene Wenger zamiast zakupić na rynku transferowym następce następcę wspomnianego Adebayora, wynalazł inny sposób, by jego drużyna strzelała bramki. Pierwsze dwa trafienia są dziełem Abou Diaby’ego, który w dwóch pierwszych spotkaniach nowego sezonu nie figurował w podstawowym składzie. Do siatki trafił odpowiednio w 18. i 21. minucie gry. Zadziwiająca jest także forma strzelecka stopera gospodarzy, Williama Gallasa, który w trzech pierwszych spotkaniach sezonu zdobył trzy bramki (abstrahując od tego, że jego trafienia często są dziełem przypadku). Ostatni gol był autorstwa młodego Aarona Ramseya, który w tym roku ma otrzymywać znacznie więcej szans na grę. Arsenal co najmniej do jutra będzie liderem tabeli.

Odrodzenie „Diabłów”, odrodzenie Owena

Manchester United rzadko kiedy notuje świetny start nowego sezonu i sir Alex Ferguson doskonale o tym wiedząc, zachowuje spokój na ławce trenerskiej. Opłaciło się to w stu procentach, bowiem sobotniego popołudnia „Czerwone Diabły” wręcz zdemolowały Wigan, pokazując przy tym, że porażka z Burnley w środku tygodnia była czystym przypadkiem.

Jednakże na bramki trzeba było czekać dopiero do drugiej połowy, bowiem w pierwszej odsłonie goście, a w szczególności duet napastników, razili nieskutecznością. Potem jednak w niespełna dziesięć minut Man Utd użądlił aż trzy razy, a wszystkie trafienia były dziełem duetu Berbatov – Rooney. „Czerwone Diabły” przycisnęły jeszcze raz w końcówce, a konkretnie Portugalczyk Nani. Najpierw świetnie wyłożył piłkę Owenowi, który mógł cieszyć się z pierwszego oficjalnego trafienia w nowych barwach, a potem sam, już w doliczonym czasie gry, wpisał się na listę strzelców świetnie egzekwując rzut wolny. Tak więc Ferguson po raz kolejny uruchamia swoją machinę, która do optymalnej formy dojdzie najprawdopodobniej wcześniej, niż on sam myślał.

W innym spotkaniu Hull zdobyło pierwsze punkty, minimalnie pokonując przed własną publicznością Bolton Wanderers. W pierwszej połowie wyraźnie lepsi byli jednak goście, którzy tylko sobie znanym sposobem nie potrafili strzelić bramki. Druga odsłona całkowicie odmieniła losy meczu. Wszystko za sprawą rezerwowego Josmera Altidore’a, który napędzał ataki „Tygrysów”, a także asystował przy decydującym trafieniu Ghilasa. Nie udało się sprowadzić z Realu Madryt Alvaro Negredo, ale młody Amerykanin może być tak samo użyteczny w szeregach Phila Browna.

Adebayor nie odpuszcza

Manchester City znowu zgarnia trzy punkty, po raz kolejny nie tracąc przy tym nawet bramki. Kolejny raz na listę strzelców wpisał się Emmaneul Adebayor, który nie ma najmniejszych problemów z aklimatyzacją w nowym otoczeniu. Tym razem ofiarą drużyny Marka Hughesa padł beniaminek z Wolverhampton. Kolejne zwycięstwo „Citizens” mogłoby świadczyć, że gra wszystkich nowych piłkarzy się zazębia i faktycznie City będzie figurowało w gronie faworytów do rozerwania „Wielkiej Czwórki”. Nic bardziej mylnego, gospodarze grali dzisiaj fatalny futbol, szczególnie w drugiej połowie, który być może wystarczał na słabiutkie Wolves, ale w spotkaniach z najlepszymi drużynami ligi o punkty będzie już bardzo ciężko.

W trochę lepszym stylu swoją wygraną odniósł Sunderland, który pokonał na Stadium of Light Blackburn 2:1. Obie bramki dla gospodarzy zdobył niezawodny Kenwyne Jones. Goście przez większość czasu próbowali utrzymać swoje jednobramkowe prowadzenie, ale napastnik rodem z Trynidadu i Tobago dwukrotnie znalazł sposób na pokonanie Paula Robinsona.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze