Grecka tragedia w trzech aktach – spektakularny upadek chwilowej potęgi


13 października 2015 Grecka tragedia w trzech aktach – spektakularny upadek chwilowej potęgi

4 lipca 2004 roku Grecy w finale mistrzostw Europy pokonali Portugalię, sprawiając jedną z największych niespodzianek w historii europejskiego futbolu. W 12. rocznicę tego spotkania, kiedy Euro 2016 wejdzie w najważniejszą fazę, greccy kibice zasiądą przed telewizorami, oglądając futbol na najwyższym poziomie. Popadną przy tym w zadumę nad dawnymi, wspaniałymi czasami. W końcu w ich głowie zrodzą się kluczowe pytania: Czemu nas tam nie ma? Gdzie popełniliśmy błąd?


Udostępnij na Udostępnij na

Przedstawianie historii upadku reprezentacji Hellady trzeba zacząć od tego, że będzie to opowieść rodem z greckiej tragedii, w której główny bohater, mimo usilnych starań, nie jest w stanie uniknąć swego przeznaczenia. Dla Greków takim przeznaczeniem miały być właśnie porażki z najsłabszymi w europejskiej piłce i brak awansu na najważniejsze imprezy. Ale droga do klęski była niezwykle długa.

Akt I  „Rehakles” i Bogowie Olimpu

Na początku był chaos, a z niego w 2001 roku wyłonił się Otto Rehhagel, zwany w Grecji „Królem Otto”. Zresztą nie bez powodu. To dzięki niemieckiemu szkoleniowcowi reprezentacja Hellady osiągnęła swój największy sukces w historii, czyli mistrzostwo Europy. Sukces, którego pewnie nigdy nie powtórzy.

Rehhagel przed pracą w reprezentacji zdobywał tytuł mistrza Niemiec z grającymi szybko i ofensywnie Wederem Brema i 1.FC Kaiserslautern. Natomiast z Greków zrobił drużynę, dla której obsesją stało się niestracenie bramki. Była to hybryda włoskiego cattenaccio z niemiecką, żelazną dyscypliną.

Mądra, skrojona na miarę potencjału taktyka, w połączeniu z wybitną, jak na warunki tego kraju, generacją zawodników, w której to w skład wchodzili między innymi: Teodoros Zagorakis, Kostas Katsouranis i Georgios Seitaridis, wypaliła i w 2004 roku Grecja uzyskała status najlepszej drużyny w Europie.

Większość piłkarzy tamtej kadry grało w potentatach rodzimej ligi (Panathinaikosie, Olympiakosie i AEK-u Ateny). Nazwy tych drużyn może nie robią na nikim większego wrażenia, ale należy wspomnieć, że w tamtych czasach grecka Super League była 6. w rankingu UEFA, a Panathinaikos w 2002 roku był o krok od awansu do półfinału LM.

http://i59.tinypic.com/2ly4x9u.jpg

Dla pokolenia obecnych 20-latków (w tym i dla mnie), dla których tamto Euro było pierwszym i w pełni świadomie obejrzanym, a także zapamiętanym turniejem, tamten wynik był czymś zadziwiającym. Świat futbolu, w którym sukcesy odnosili nudnie grający Grecy, a nie największe reprezentacje, był czymś jednocześnie intrygującym, ale i przerażającym.

Tyle że dalszy ciąg dominacji reprezentacji Hellady nie nastąpił. Nie znaczy to jednak, że pod wodzą Rehhagela Grecy nie odnosili mniejszych sukcesów. W kolejnych latach udało im się zakwalifikować na Euro 2008 i na mundial w RPA. Oba turnieje kończyli na fazie grupowej.

Jednak Grecja powoli szykowała się na wstrząs, nie tylko w sferze gospodarki, ale i piłki nożnej. To, co na początku XXI wieku przynosiło sukcesy, 10 lat później było czymś przestarzałym i nieprzystającym do obecnych realiów piłki. Dlatego też 1 lipca 2010 roku „Króla Otto” zastąpił Fernando Santos. I tu zadziałała znana wszystkim zasada: „Umarł król, niech żyje król!”

Akt II Król Midas

Kadencja portugalskiego szkoleniowca nie trwała zbyt długo, bo raptem cztery lata. Jednak Santos na wieki został zapisany złotymi zgłoskami w historii greckiej piłki. Dwie wielkie imprezy i dwa wyjścia z fazy grupowej. Dla pogrążonych już wtedy w kryzysie ekonomicznym Greków takie osiągnięcia były czymś wielkim.

Tyle że za tymi sukcesami nie stało nic oprócz szczęścia. Szczęście sprzyjało im w losowaniach, w kluczowych momentach meczów, w najważniejszych spotkaniach rywali i wielu innych zdarzeniach.

Sama gra drużyny nie porywała. Zresztą ciężko było tego wymagać, jeśli jej ofensywa oparta była na… Giorgiosie Samarasie i 35-letnim Salpingindisie. Większość zawodników, tak  jak osiem lat wcześniej, występowała w czołowych greckich klubach, tyle że Super League nie była już tak super jak na początku XXI wieku.

W 2010 roku kryzys zaczął dotykać najmożniejszych ligi, w tym i Panathinaikos. Klub z Aten mimo problemów finansowych wciąż wydawał pieniądze tak, jakby jutra miało już nie być. I nie byłoby z tym problemu, gdyby te pieniądze inwestowane byłyby w akademię, a nie w przeciętnych obcokrajowców.

Pierwszym, który przewidział ogromny kryzys greckiej reprezentacji, był jej szkoleniowiec. W lipcu 2014 roku, wyciskając z wątpliwej jakości materiału absolutne maksimum (1/8 finału mistrzostw świata, pechowa porażka po karnych w meczu z Kostaryką), Santos zrezygnował z pełnienia funkcji selekcjonera, widząc, że o kolejny awans na wielką imprezę może być bardzo trudno.

Akt III – Grecka tragedia

Listopad 2014 roku. Grecja przegrywa 0:1 z Wyspami Owczymi w Pireusie. Cały świat z zaskoczeniem spogląda na wynik tego spotkania, podziwiając dzielnych „Farerów”. Z jeszcze większym na Greków, którzy ledwie pół roku wcześniej byli o krok od ćwierćfinału mistrzostw świata. Jak zwykle pojawiają się pytania typu: Ale jak to jest możliwe? Co się stało z reprezentacją Grecji? Pytania, na które odpowiedzi powinny padać bez zająknięcia, a które bez takowej pozostają.

W greckiej federacji szybko zaczęto szukać winnych tego stanu rzeczy. Najpierw poleciała głowa Claudio Ranieriego, pod którego wodzą drużyna rozpoczęła eliminacje do Euro 2016 w kompromitującym stylu. Tyle że nowy szkoleniowiec, Urugwajczyk Sergio Markarian, również przegrał z Wyspami Owczymi. Tym razem 1:2 w Torshavn i został zwolniony.

http://www.dailymotion.com/video/x2tucu1

W Grecji powoli zaczynali rozumieć, że fatalny bilans w eliminacjach Euro 2016 to nie „zasługa” złej pracy szkoleniowców, ale dużo głębszy problem. Zauważyli też, że mimo 12 lat większych bądź mniejszych sukcesów na międzynarodowej arenie futbol w tym kraju tkwi w głębokim kryzysie. No właśnie, jakie problemy trawią grecką piłkę?

Zacząć należy przede wszystkim od tego, że kłopoty ekonomiczne nie ominęły i piłki nożnej. Jeszcze pięć lat temu Panathinaikos czy Olympiakos były w stanie wydać kilka milionów euro na jednego zawodnika. Teraz wszyscy, z wyjątkiem klubu z Pireusu, który utrzymuje się na powierzchni, oglądają dwukrotnie każdego wydanego eurocenta.

Transfery powyżej miliona euro są rzadkością. Na nie mogą pozwolić sobie jedynie PAOK Saloniki i Olympiakos właśnie. Reszta ligi nie zastanawia się na tym, jak wzmocnić swoje drużyny, ale jak przetrwać kolejne miesiące. Nie udało się to największym z Super League. Aris Saloniki i AEK Ateny z powodu bankructwa musiały zaczynać od zera. To tak, jakby w Polsce w jednej chwili przestały istnieć Wisła Kraków i Lech Poznań.

Liczne problem finansowe sprawiły, że grecka liga z roku na rok staje się coraz słabsza. W sezonie 2004/2005 w Lidze Mistrzów występowały trzy drużyny z tego kraju. 10 lat później jedynym rodzynkiem, liczącym się w Europie, jest Olympiakos. W rankingu UEFA Grecy za 2-3 lata prawdopodobnie będą niżej w tabeli od Polski.

W kraju, w którym ludzie zastanawiają się, czy jutro nie stracą pracy, piłka zeszła na dalszy plan. Idealnie pokazuje to frekwencja na meczach Super League, która wynosi średnio 3,5 tysiąca osób na mecz (znacznie zawyża ją Olympiakos. W Pireusie na meczach ligowych pojawia się około 20 tysięcy osób). Zdarzały się spotkania, w których liczba osób oglądających mecz nie przekroczyła nawet 100 osób.

Problemy piłki klubowej mają swoje odbicie w piłce reprezentacyjnej. Biedne kluby, które ledwo wiążą koniec z końcem, nie promują do kadry młodych, zdolnych Greków, ale stawiają na tanich w utrzymaniu obcokrajowców.

I tutaj dochodzimy do kolejnego powodu kryzysu reprezentacji Hellady. Brak utalentowanych, młodych zawodników. W XXI wieku Grecja jedynie raz zagościła na mistrzostwach Europy lub świata w dwóch koronnych kategoriach – U-21 i U-20.

Obecną gwiazdą greckiej młodzieżówki jest rezerwowy Sunderlandu, Charalampos Mavrias. Resztę kadry tworzą zawodnicy drużyn pokroju Panioniosu czy Verii, których nazwiska nic nikomu nie mówią. Trudno więc uwierzyć, że to pokolenie może zbawić grecki futbol.

Trzecią, być może najważniejszą, chorobą trawiącą piłkę w kraju Sofoklosa i innych wielkich myślicieli jest exodus najbardziej istotnych zawodników do średnich drużyn europejskich. Kiedy w 2004 roku Otto Rehhagel i spółka zadziwili Europę, większość zawodników występowała w silnej greckiej lidze.

Obecni reprezentanci porozrzucani są po całej Europie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że większość z nich siedzi na ławkach europejskich średniaków i nie jest ich wiodącymi postaciami. Obecnie selekcjonerzy na zgrupowaniach reprezentacji Grecji dostają więc grupę piłkarzy, którzy często, bo co pół roku, zmieniają kluby i są nieograni.

Z takiego materiału, może niekoniecznie tak fatalnego, jak pokazują to wyniki, trudno jest stworzyć cokolwiek, co dawałoby nadzieję na sukces.

http://i61.tinypic.com/2lktkci.jpg

 

Epilog

Eliminacje do Euro 2016 reprezentacja Grecji skończyła na ostatnim miejscu w grupie, za Wyspami Owczymi, Finlandią czy Węgrami. To kompromitujący wynik, biorąc pod uwagę fakt, że do Francji pojadą takie reprezentacje jak Albania i Irlandia Północna.

http://i58.tinypic.com/23m97rl.jpg

Przy tych drużynach reprezentacja Grecji wciąż prezentuje się lepiej kadrowo. Nie można zapominać, że biało-niebieskie trykoty przywdziewają tacy piłkarze, jak: Sokratis Papasthatopulos, Kostas Mitroglu czy Panagiotis Kone. To nazwiska może nie z europejskiego topu, ale gwarantujące pewną jakość.

Jedyne zwycięstwo w tym roku Grecy odnieśli w ostatnim spotkaniu, pokonując 4:3 reprezentację Węgier. Ta wygrana znaczy dla nich więcej, niż może się wydawać, gdyż jest jedyną nadzieją na lepsze jutro.

W eliminacjach mistrzostw świata Grecy zagrają w grupie z Belgią, Bośnią, Estonią i wielkim rywalem, Cyprem. Jeśli nie wyjdą z tej grupy, nie pojadą na drugą wielką imprezę z rzędu (pierwszy raz w tym wieku). Wtedy greccy kibice przestaną wspominać sukces, jakim było wygranie Euro 2004, ale wcześniejsze, kiedy to reprezentacja Hellady o wielkich turniejach mogła jedynie pomarzyć.

Patrząc na to, co dzieje się z reprezentacją Grecji w ostatnim roku, można zacytować nie kolejną opowieść z greckich mitów, ale fragment z polskiej klasyki: „Miałeś chamie złoty róg, ostał ci się jeno sznur”.

Bo nie sposób nie odnieść wrażenia, że Grecy po wygranej na Euro 2004 nie zrobili nic, żeby ten sukces przekuć w kolejny. Niejako godząc się ze swoim przeznaczeniem, którym – z wyjątkiem ostatnich lat – jest bycie futbolowym outsiderem, który raz na kilka lat wchodzi na najważniejsze turnieje.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze