Owszem, można stwierdzić, że każdy reprezentant w końcu wysiądzie mentalnie czy też fizycznie i przestanie znaczyć dla kadry to, co w swoich najlepszych dniach. Jednak dodam, że w dziwny sposób, zdarza im się to zdecydowanie szybciej. O kim dywaguję? Otóż o naszych naturalizowanych piłkarzach, którzy po paru błyskach są obiektem kpin i pretensji.
Piszę to wszystko oczywiście z okazji pierwszego występu Ludovica (czy też już Ludwika) Obraniaka w kadrze naszych najświatlejszych asów. Pewnie, że miał debiut marzenie! Nie pamiętam, by kto inny potrafił w debiucie, i to w 45 minut, strzelić dwie bramki i pokazać kilka niekonwencjonalnych zagrań, które na pewno nie mają polskiego rodowodu. W jego grze było widać wyszkolenie, determinację oraz wiedzę, którą tłucze się do głowy każdemu młodemu adeptowi we Francji od kołyski, a która jakimś dziwnym trafem widnieje pod określeniem „tabu” w naszym kraju.
Istnienie problemu
Dowodem na wszystkie moje argumenty, obelgi czy jak to tam nazwać, jest oczywiście druga bramka zawodnika Lille we wspomnianym meczu z Grecją. By znaleźć się w takiej pozycji strzeleckiej, wcale nie trzeba jeść co niedzielę schabowego z kapustą czy też oswajać się z kadrą od latu wielu. Wystarczy być przytomnym na boisku i „ruszyć za akcją”, jak to mawia polska myśl szkoleniowa. Jednak najbardziej chcę się skupić na samym uderzeniu. Czyste, mechaniczne, powtarzane tysiące razy na treningach, wykonane idealnie i bez zastanowienia. Całe to zdanie dla większości polskich zawodników to abstrakcja. Większość z naszych Orłów, szczególnie ktoś taki, jak Jacek Krzynówek, zanieśliby piłkę daleko w trybuny. Nie potrafię tego wyjaśnić, dlatego też tylko stwierdzam istnienie takiego problemu, a w tym odcinku pod lupę chcę wziąć coś zasadniczo innego. Zapytam na wstępie: ile mu dajecie czasu? Do końca Mistrzostw Świata w RPA (oczywiście, jeżeli Reprezentacja jakimś sposobem tam awansuje)? Wiecie, o czym piszę – o tym, ile spotkań Obraniak zagra na najwyższym poziomie, niedoścignionym dla innych, by potem popaść w marazm i coraz większe zapomnienie. Ten syndrom, który dopada tylko i wyłącznie naturalizowanych piłkarzy (i za takiego również uważam Ebiego Smolarka, który po kapitalnym eliminacjach jest teraz cieniem samego siebie) jest obecny już od czasów Emmanuela Olisadebe, który obecnie zarabia na chleb, z powodzeniem zresztą, aż w Chinach. Zatrzymam się przy tym przypadku na chwilę.
Pierwsze objawy
„Oli” przecierał szlaki. Był wynalazkiem Jerzego Engela, gdy ich losy połączyły się w Polonii Warszawa, wówczas świętującej pierwsze od 1946 roku Mistrzostwo Polski. Pomysł z naturalizacją wpadł nagle, przywiązało go razem z zachodnią modą. Sprawa załatwiona z iście PRLowską szybkością i już po paru miesiącach Emmanuel mógł jeść tego wspomnianego schabowego z Kwaśniewskim i swoją żoną, bodajże Beatą. Zaraz potem okazało się, że ten szokujący pomysł dla konserwatywnych Polaków (Murzyn? W Polsce? A umie zaśpiewać „Sokoły”?) okazał się być strzałem w tę przysłowiową dziesiątkę. Oli powiódł naszych wiernych i silnych kopaczy do pierwszego od ponad 20 lat Mundialu. Ba! W samym turnieju strzelił pierwszą i nawet jubileuszową, bo 40. bramkę w historii występów Polaków na Mistrzostwach Świata.
Ale potem słuch o nim stopniowo zdychał. Problemy w klubie, problemy z kolanami, nowi selekcjonerzy, brak powołań i właściwie od czasów Pawła Janasa, ktoś taki, jak Emmanuel Olisadebe w orbicie zainteresowań selekcjonera nie występuje. „Syndrom braku pary” (przepraszam za idiotyczną nazwę, ale musiałem wymyślić chwytliwy tytuł) objawił się po raz pierwszy, ale jeszcze nikt go nie zdiagnozował.
Diagnoza
Futbolowych lekarzy zainteresował ten problem dopiero niedawno, sprawa tak ciepła, że jeszcze aktualna. Tym razem mowa o Rogerze, będącym wynalazkiem innego obcokrajowca – Leo Beenhakkera (który de facto też zaczyna cierpieć na tę chorobę!). Pomysł z Brazylijczykiem był tak oczywisty, co idealny. Świetne sezony w Legii Warszawa, zainteresowanie z poważnych zachodnich klubów i bęc! Mamy domieszkę karnawału z Rio biegającą po zielonej murawie z orzełkiem na piersi. I to również był dotyk świeżości dla naszej kadry. Roger prezentował zagrania tak niekonwencjonalne, że gubili się nie tylko przeciwnicy, ale i nasi kadrowicze. Na Euro, obok Artura Boruca, był jedynym zawodnikiem, na którego nie można było powiedzieć złego słowa. W końcu strzelił jedyną bramkę na turnieju. Tylko, że co teraz się z nim dzieje? Legia po turnieju mogła za niego dostać 5 milionów euro. Teraz modli się o niewiele powyżej jednego, nawet nikt nie chce go kupić za takie śmieszne, wydawałoby się jeszcze rok temu, pieniądze. Guerreiro popadł w marazm i anemię, praktycznie nie biega, wykonuje tylko jedno niekonwencjonalne podanie na mecz, resztę marnuje. W ostatnim spotkaniu z Grecją był niewątpliwie najgorszy na murawie. Jego czas minął? Wszystko na to wskazuje. Chyba że zdoła uciec za granicę i powstać niczym feniks z popiołów. Chciałbym to zobaczyć.
Natomiast, czego bym nie chciał zobaczyć, to tego syndromu u naszego najnowszego nabytku – Ludwiczka rodem z Metz via Poznań. Obraniak ma potencjał, by odrodzić naszą kadrę i zaprowadzić ją nawet i do kompletu zwycięstw w tej decydującej fazie eliminacji. Co najgorsze – może to nic nie dać, bowiem już teraz sytuacja jest dość beznadziejna. „Ludo” jest młody i powinien służyć kadrze na lata, ale już wszyscy widzieliśmy, jak kończą się podobne historie.
Leczenie czy tam profilaktyka
Pozostaje jeszcze pytanie, jak to leczyć? Naturalizując jeszcze więcej grajków, by ci, przebywając we własnym sosie, sami zaczęli wytwarzać przeciwciała? Czy może zmienić mentalność Polaków, mentalność naszego szkolenia i brak naszej determinacji. Pierwsze rozwiązanie jest absurdalne, ale realne. Drugie jeszcze bardziej absurdalne i oczywiście nierealne. Wygląda na to, że pozostaje być tylko dobrej myśli. I pewnie właśnie takie nastroje panują na Miodowej.
Epilog: celowo nie piszę o coraz bardziej rozwijającym się skautingu w naszym kraju, o tym, że wysłannicy związkowi są w regularnych kontaktach ze wszystkimi, którzy mogliby wyrazić chęć grania w naszej kadrze. Bowiem po co pisać, skoro pierwsze żniwa (Obraniak) jeszcze nie okazały się w pełni urodzajne.
niestety uwazam ze zaobserwowane przypadki tracenia
"pary" przez starnierich wynikaja z tej drugiej
rzeczy o ktorej piszesz w ostatnim akapicie... kazdy
normalnie wychowany(zyciowo) i wyszkolony(piłkarsko)
człowiek w koncu zostanie stłamszony przez nasze
polskie tragiczne realia i tragicznie psychicznie
usposobionych rodaków!!! to smutne ale prawdziwe,
niestety tak jak zauwazyles "wyleczenie" tego jest
narazie nierealne... moze za 50 lat... wyginie tamto
pokolenie i cos sie pozmienia... tylko ze i tak
pewnie dalej bedziemy 20 lat za murzynami... oby Ludo
przetrwal jak najdlużej i oby Pan Chorążyk z ekipą
sprowadzali kolejnych wychowanych z dala od Wisły...
pozdrawiam