Futbol odKANTowany: Solidarność


17 kwietnia 2010 Futbol odKANTowany: Solidarność

Gdy zaczął się wrzesień, nadszedł czas walki o najbardziej prestiżowe trofeum świata. Tak, wtedy ruszyła Liga Mistrzów UEFA. Nikt nie ma wątpliwości, że są to najatrakcyjniejsze rozgrywki klubowe na ziemi (poza mną, wolę Copa Libertadores). Jak zawsze obowiązuje hasło: „Bij mistrza!”. Bój się, Barcelono, Anglia nadchodzi! Specjalnie na tę okazję zespoły futbolowe z  Wysp przygotowały dla Katalończyków coś specjalnego. Bezczelni ośmielili się przed rokiem zabrać graczom ze Zjednoczonego Królestwa trofeum. No to zaczęła się walka o rewanż.


Udostępnij na Udostępnij na

Zdecydowanie najlepiej do rywalizacji z „Blaugraną” przygotował się Liverpool. Nic w tym dziwnego, gdyż fani „The Reds” bardzo się zdenerwowali na swoich pupili. Fajnie tak było, kiedy zawodnicy Rafela Beniteza z ogromną regularnością co dwa lata uczestniczyli w finale tych prestiżowych rozgrywek. Z równym zacięciem przegrywali walkę o tytuł najlepszego zespołu na własnym podwórku. Dlatego przed rokiem zafundowali swoim sympatykom małą odmianę i odpadli w półfinale. No co? Czy życie bez takich rzeczy nie byłoby nudne (widać fani z Anfield Road to uwielbiają)? Dlatego tym razem kibice mieli dostać to, co kochają najbardziej. Z Premiership udało się to już po kilku kolejkach. Liverpool już dawno wykonał scenariusz przeznaczony na ligę i przegrał ją. Jego postawa jest godna podziwu, gdyż nie tylko rywalizuje o niebycie mistrzem, ale też o odpadnięcie z rywalizacji o puchary, do czego jest na dobrej drodze. Gorzej z Champions League. Tu znowu sprawił niespodziankę. Takiego hitu fani w Liverpoolu dawno nie mieli. Ich drużyna nie tylko nie weszła do finału, ale odpadła po fazie grupowej. No cóż, nie odmówić im można jednego – zagrali na swoim poziomie.

W tym roku wszyscy wzięli przykład z Liverpoolu
W tym roku wszyscy wzięli przykład z Liverpoolu (fot. Skysports.com)

Gdzie „The Reds” nie mogą, tam „The Blues” poślą. Zawodnicy Chelsea mieli pomścić swoich liverpoolskich braci. No i rzeczywiście im się to udało. Fazę grupową przeszli, jak przeszli. Co tam przy nich w końcu znaczą jakieś Atletico czy Porto? Problemem stał się dopiero następny konkurent – Inter Mediolan. A co to za przeciwnik? Jaki to problem w końcu wygrać ligę bez rywali? Jednak chyba chęć dorównania Benitezowi i spółce wzięła górę. Zarówno w pierwszym, jak i w drugim starciu zawodnicy Carlo Ancelottiego zagrali bardzo dobrze. Szkoda tylko, że ich gra była mniej popisem sportowym, a bardziej aktorskim. Wręcz idealnie Didierowi Drogbie i spółce wychodziło naśladowanie kolegów z miasta The Beatles. Sam Iworyjczyk aż za bardzo wczuł się w rolę. Aktorstwo tak mu się spodobało, że nie stronił od improwizacji. Szkoda, że zamiast Dirka Kuyta zagrał Rocky’ego Balboę. Sędzie chyba się na tym nie znał, bo wyrzucił go z boiska. Cel jednak został osiągnięty w 100%, Chelsea zsolidaryzowała się Liverpoolem i odpadła.

Barcelonie z dobrej strony mógł pokazać się Arsenal. Oczywiście w znaczeniu dosłownym, gdyż „Kanonierzy” ze zwycięzcami poprzedniej edycji zmierzyli się osobiście. Trener Arsene Wenger przed obydwoma meczami nie musiał zbyt wiele instruować swoich piłkarzy. Wystarczy w końcu głównie pilnować Lionela Messiego. To na nim miała się skupić uwaga całej drużyny. W przyrodzie nigdy nic nie ginie, a nauka w las nie idzie. Na Argentyńczyku skupiła się uwaga nie tylko defensorów z Londynu, ale też całego piłkarskiego świata. Obrońcy tak bardzo się na nim skupili, że nie mogli wyjść z podziwu dla jego niebotycznych umiejętności. A w rewanżu strzelona przez niego bramka zrobiła na nich takie wrażenie, że pozwolili mu na to jeszcze trzykrotnie. Szkoda tylko, że musieli zachować poprawność polityczną i nie mogli bić mu brawo. Przynajmniej dołożyli swoją cegiełkę do jego kolejnego sukcesu.

Kto mógłby w najlepszy z możliwych sposób pomścić Anglików (choć Anglików w tych drużynach, co kot napłakał)? No jak to kto? Manchester United! „Czerwone Diabły” dały w ćwierćfinale prawdziwy pokaz solidarności. Choć przegrały pierwsze starcie z Bayernem, były faworytami rewanżu i całej konfrontacji. Już prawie miały rywali na widelcu, gdy do głowy wpadł im znakomity pomysł. Skoro tamci się nie spocili, to po co się męczyć. Mister Muscle nas wyręczy! I słowo ciałem się stało. Zawodnicy sir Aleksa Fergusona wcale nie musieli walczyć o odpadnięcie. Rolę słynnego płynu do mycia naczyń zagrał Arjen Robben, eliminując MU. Jednak pretensje do piłkarzy z Manchesteru United są mało uzasadnione. W końcu jego nazwa w języku polskim znaczy Manchester Zjednoczony i, jak ona sama wskazuje, nakazuje solidarność.

Kiedy Polska wychodziła z niewoli komunistycznej, symbolem naszej walki o niepodległość stało się sformułowanie „Nie ma wolności bez solidarności”. Obecnie w Anglii widać, że kluby piłkarskie są tak ze sobą zżyte, że w celu pokazania w pełni znaczenia tego słowa bardzo się jednoczą. Widać to bardzo dobrze w poprzednich latach, kiedy solidarnie mieliśmy po trzy drużyny z Wysp. To jednak za bardzo nudziło, więc w tym roku, kibice, proszę, macie odmianę. A po co rywalizować z Barceloną? Tym razem wszyscy odpadliśmy. A co za rok? A za rok, to zobaczycie!

Komentarze
~Albicelestes (gość) - 13 lat temu

Dla mnie Puchar Wyzwolicieli także jest lepszy od
Ligi Mistrzów. Panie Łukaszu ,nie jesteś jedyny.

Odpowiedz
Michał Borowy (gość) - 13 lat temu

Popieram przedmówców. To najlepsze i najbardziej
nieobliczalne rozgrywki na świecie. Nie jesteś
Łukaszu aż tak jedyny. Chyba zapomniałeś o mnie
wspominając o tym ;)

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze