Futbol jest wielki: Fernando Redondo


Dzisiejszy tekst w ramach cyklu „Futbol jest wielki” będzie poświęcony jednemu z najwybitniejszych piłkarzy poprzedniego dziesięciolecia, świetnemu pomocnikowi i liderowi. Mowa tu o Fernando Redondo, jednej z najjaśniejszych gwiazd Realu Madryt przełomu stuleci.


Udostępnij na Udostępnij na

Przed Madrytem, czyli dobre początki

Fernando Carlos Redondo Neri przyszedł na świat 6 lipca 1969 roku w Buenos Aires. Od dziecka miał tylko jeden cel – zostać profesjonalnym piłkarzem. Jego marzeniem była gra w słynnym Independiente. Tego marzenia, niestety, nigdy nie zrealizował. Trafił do szkółki Teleres Remedios, a następnie Argentinos Juniors, tej samej, z której wywodzi się wielki Diego Maradona. W międzyczasie grywał w reprezentacji Argentyny U-17, z którą sięgnął po mistrzostwo kontynentu. Świetne warunki fizyczne (Fernando ma 186 cm wzrostu) oraz wielka inteligencja na boisku sprawiły, że Redondo grywał głównie na środku pomocy, coraz częściej pełniąc funkcję pivota.

W ojczyźnie piłkarz grał przez pięć lat, by 1990 roku, w wieku 21 lat, trafić do Hiszpanii. Stało się tak za sprawą Jorge Solariego, byłego świetnego piłkarza, a od niemal 40 lat trenera. Związki Redondo z rodziną Solari są bardzo mocne, z tej familii pochodzi także jego żona, nasz bohater jest szwagrem Santiago Solariego, innego znakomitego piłkarza argentyńskiego. Wspomniany Jorge, zostając trenerem Tenerife, postanowił ściągnąć do Europy świetnie zapowiadającego się młodzieńca. Fernando z miejsca stał się ważnym ogniwem drużyny, zaczęło się o nim robić głośno w całej Hiszpanii, był obserwowany przez wysłanników wielu czołowych klubów. Po odejściu Solariego trenerem drużyny z Estadio Heliodoro Rodriguez Lopez został inny Argentyńczyk – Jorge Valdano – niegdyś wybitny piłkarz Realu Madryt. Właśnie dwa sezony pod wodzą „Filozofa” były punktem zwrotnym kariery Redondo. Dwa razy z rzędu Teneryfa odbierała Realowi Madryt tytuł mistrza Hiszpanii, wygrywając odpowiednio 3:2 oraz 2:0. Nie od dziś wiadomo, że mieszkańcy wyspy nie są sympatykami „Królewskich”, znacznie większym szacunkiem darzą Barcelonę. Dzięki tym dwóm wygranym to właśnie „Duma Katalonii” pod wodzą legendarnego Johana Cruyffa mogła się cieszyć z tytułu mistrza Hiszpanii. Chociaż Fernando nie strzelił gola w żadnym z tych spotkań, to jest powszechnie uważany za głównego architekta tego sukcesu. To właśnie z nim na boisku Tenerife osiągnęła największy sukces w historii klubu, uzyskując prawo gry w Pucharze UEFA. W 1994 roku Valdano dostał propozycję powrotu do Madrytu, tym razem w roli trenera. Argentyńczyk się nie wahał. Wracał przecież do swojego piłkarskiego domu. Nie zapomniał jednak o swoim najlepszym piłkarzu, szybko załatwiając transfer naszego bohatera do stołecznego klubu. W klubie z Wysp Kanaryjskich Redondo rozegrał 103 mecze, strzelił osiem goli.

Madryt, czyli centrum piłkarskiego świata

W 1994 roku Real Madryt przechodził trudny okres, klub opuszczali wielcy piłkarze z Quinta del Buitre, dwa lata wcześniej odszedł jeden z największych goleadorów w historii – Hugo Sanchez. W dodatku w kraju niepodzielnie panował barceloński „Dream Team”. Z drugiej strony, w 1994 roku w białych barwach zadebiutował Raul Gonzalez, a rok później Jose Maria Gutierrez „Guti”. Działacze „Królewskich” nie mieli złudzeń – potrzeba transferów. Wielkim sukcesem prestiżowym był transfer Michaela Laudrupa, wszakże to piłkarz Barcelony, który rok wcześniej miał udział w jednej z największych klęsk Realu w historii. Klasyczna manita w Gran Derbi spędzała sen z powiek kibicom Realu. Jednak sezon 1994/1995 miał być inny, i taki był. Valdano przerwał hiszpańską hegemonię Barcelony, a w najważniejszym meczu sezonu po raz kolejny tablica wyników pokazała 5:0, tym razem dla „Los Blancos”.
Wróćmy jednak do naszego bohatera. Gdzie jest w tym momencie Fernando? Na boisku oczywiście. Argentyńczyk ma pewne miejsce w składzie, jego inteligencja i kultura sprawiają, że szybko zdobywa sobie autorytet i przyjaźń w mocno przecież zhierarchizowanej szatni Realu. W kolejnych sezonach Redondo gra coraz lepiej, zna go cały świat. W sezonie 1996/1997 „Los Merengues” zdobywają kolejny tytuł mistrzowski, tym razem już pod wodzą Fabio Capello. Real przystąpił do rozgrywek Ligi Mistrzów wyjątkowo zmotywowany. Miał najlepszy skład od wielu lat. Jak się potem okazało, wielkie oczekiwania nie były przesadzone. Real dotarł do finału, gdzie niespodziewanie pokonał Juventus 1:0. Mecz był pojedynkiem dwóch największych środkowych pomocników tamtego okresu. Zinedine Zidane musiał ustąpić Fernando Redondo, który rozgrywał kolejny wielki mecz.

Dies mirabilis

Warto teraz przeskoczyć o dwa lata do przodu, do wydarzenia, które zapewniło Redondo nieśmiertelną sławę. Ćwierćfinał Ligi Mistrzów, mecz z obrońcą trofeum, Manchesterem United, mającym najlepszy skład od kilkudziesięciu lat. Real wygrywa 3:2, wspaniały wynik, jednak nie o tym pisała prasa na całym świcie. Pisała o Argentyńczyku, który niemal w pojedynkę wygrał ten mecz. Redondo był wszędzie, odbierał piłkę, rozgrywał, podawał. Robił wszystko. Ukoronowaniem tego niezwykłego widowiska była akcja, po której padł gol na 3:2. Przenieśmy się do Manchesteru.  Podanie na lewym skrzydle dostaje nasz bohater. Zrywa się do biegu, obok niego jest trzech rywali, mija ich jednym zagraniem, zagraniem, które przeszło do historii futbolu. Fernando na pełnym biegu posłał piłkę piętą pomiędzy nogami Henninga  Berga, dopadł jej przy linii końcowej, stając twarzą w twarz z innym wybitnym graczem, Royem Keanem. Argentyńczyk pewnie posłał idealną piłkę do wbiegającego środkiem Raula, któremu nie pozostało nic innego, tylko wbić piłkę do pustej bramki. Najbardziej znamiennym faktem jest to, że Fernando skupił na sobie uwagę całej obrony United, Raul spokojnie wbiegł w pole karne, jego obecność została zauważona, gdy miał już piłkę przy nodze. O poziomie, jaki prezentował wówczas Redondo bardzo dobrze świadczą słowa Fergusona:  – Co ten gracz ma w butach? Magnes? Pamiętajmy, że sir Alex bardzo rzadko decyduje się na komplementy pod adresem piłkarzy innych zespołów.

Real wygrał w tym roku Ligę Mistrzów, w pierwszym jednonarodowościowym finale w historii, pokonując Valencią w stosunku 3:0. Kolejne bardzo ważne wydarzenie miało miejsce w czasie dekoracji zwycięzców. Jak wiadomo, puchar w górę wznosi zawsze kapitan, a kapitanem był Redondo. Argentyńczyk zrzekł się tego przywileju na rzecz Manuela Sanchisa, żywej legendy klubu, grającej w nim od niemal 20 lat. Hiszpan wznosił w górę puchar ze łzami w oczach. Iluż współczesnych piłkarzy stać by było na taki gest? Przecież możliwość wzniesienia pucharu Ligi Mistrzów to zaszczyt, którego dostępuje tylko garstka wybrańców. Kibice Realu kochali Fernando, a Fernando kochał ich, ale…

Po Madrycie, czyli powolny koniec

Ale kilka miesięcy później Argentyńczyka nie było już w klubie. Cios w samo serce Ultras Sur zadał Florentino Perez, pozbywając się piłkarza, który otwarcie popierał jego rywala w walce o fotel prezydenta klubu, Lorenzo Sanza. Tego transferu kibice nigdy nie wybaczyli, Fernando był i nadal jest wielkim madridistą, a wielkich madridistas się tak nie traktuje. Redondo przeszedł do Milanu, gdzie grał przez dwa sezony, chociaż słowo „grał” jest użyte nieco nad wyrost. Argentyńczyk wybiegł na boisko tylko 16 razy. Przez cały okres gry we Włoszech walczył z kontuzjami. Jednym z pierwszych spotkań, w którym zagrał, było wyjazdowe starcie z Realem w ramach Ligi Mistrzów. Fernando został przywitany długimi owacjami na stojąco.
W Milanie Redondo po raz kolejny pokazał klasę. Nie zgodził się przyjmować wynagrodzenia. Argumentował to faktem, że jeśli nie gra, to nie ma prawa do pobierania z tego tytułu pieniędzy. Usilnie starał się też zrzec przekazanego mu przez klub mieszkania i samochodu, tu jednak nic nie wskórał.
W roku 2004 Fernando Redondo zakończył karierę piłkarską. Miał wtedy 34 lata, gdyby nie niemal permanentna kontuzja kolana, mógłby grać jeszcze przez dwa – trzy sezony.

Wyboista droga reprezentacyjna

O ile kariera klubowa Fernando było względnie udana, to reprezentacyjna nie była już taka dobra. Jak na piłkarza tego formatu, rozegrał mało spotkań w drużynie „Albicelestes” – 29. Strzelił tylko jedną bramkę. Większość z tych występów przypadała na lata 1992-1994, gdy trenerem Argentyńczyków był Alfio „Coco” Basile, trener – legenda rodzimego futbolu.  Wcześniej Fernando nie dostawał zbyt wielu szans na grę, będąc skłóconym z trenerem Carlosem Bilardo. Nasz bohater odmówił wyjazdu na mistrzostwa świata w 1990 roku, argumentując to chęcią dokończenia studiów prawniczych. Inna wersja wydarzeń mówi o braku akceptacji bardzo defensywnego stylu gry reprezentacji. Na mundialu w 1994 roku Redondo był już najważniejszym ogniwem drużyny, jednak kontrowersje związane z pozytywnym wynikiem testu dopingowego Diego Maradony sprawiły, że cały zespół stracił chęć i motywację do gry, odpadając z turnieju po spotkaniu z Rumunami. Jak się okazało, był to ostatni czempionat globu, na którym mieliśmy przyjemność oglądać Redondo. Do Francji nie pojechał, gdyż – jak donoszą media – nie zgodził się na ścięcie swoich długich włosów. Jednak zdrowy rozsądek każe wierzyć trenerowi Passarelli, który przyznał, że odmowa Redondo wiązała się z faktem, że pomocnik nie chciał grać na boku boiska, widząc się tylko w jego centralnej części.

Życie po piłkarskim życiu

Już po zakończeniu kariery Fernando wielokrotnie grywał w meczach charytatywnych i spotkaniach pożegnalnych swoich kolegów z boiska. Regularnie wybierany był do reprezentacji gwiazd światowego futbolu. Grywał z takimi zawodnikami, jak Ruud Gullit, Frank Rijkaard czy Franco Baresi. Mimo uzasadnionej niechęci do Pereza, Redondo zawsze deklarował się jako zagorzały madridista. Niedawno pojawiły się nawet informacje o możliwości objęcia przez niego funkcji dyrektora sportowego, jednak sam zainteresowany zdementował te plotki.
Zapewne każdy zna kibicowski zwyczaj obwoływania futbolowych talentów mianem nowego Maradony/Pelego/Beckenbauera etc. Tak samo sprawy mają się z argentyńskimi defensywnymi pomocnikami. Każdy chce być, a jeśli jest wystarczająco dobry, to jest nowym Redondo. W ostatnim czasie najczęściej porównywanym piłkarzem jest Fernando Gago. Presję powiększa fakt, że Gago również gra w Realu Madryt. Obecnie staje się już jednak jasne, że drugiego Redondo z niego nie będzie.

Piłkarz kompletny

Na koniec przychodzi czas na charakterystykę gry naszego bohatera. W poprzednich częściach kilkakrotnie wspominałem o przymiotach Fernando, ale warto je podsumować.
Zacznijmy od jakże wymownej opinii byłego trenera Realu, Fabio Capello. „Piłkarz taktycznie idealny” to dobry opis umiejętności Fernando. Od Argentyńczyka rozpoczynała się znakomita większość akcji „Królewskich”. Znakomita większość akcji rywali się na nim kończyła. Królestwem Redondo był środek pola, nie widział się i nie miał zamiaru grać w innych rejonach boiska. Miał on niesamowitą, bardzo rzadką umiejętność kontroli tempa i sposobu przeprowadzania akcji. Umiejętność, którą w dzisiejszym futbolu ma chyba tylko Xavi Hernandez, a i tak potrzebuje do tego lepszego dnia. Fernando widział wszystko, piłkę rozprowadzał raczej krótkimi podaniami, często niespodziewanymi i wydawałoby się, że niewykonywalnymi. Dysponował świetną, nienaganną techniką, która przywodzi na myśl wyczyny „Boskiego Zizou”, zero niepotrzebnych ruchów, wszystko obliczone na skuteczność. Jak niemal wszyscy wielcy piłkarze „Los Blancos”, Fernando grał bardzo czysto, był boiskowym dżentelmenem, cieszył się szacunkiem piłkarzy i kibiców Realu, a trzeba pamiętać, że nie każdy w tamtym czasie potrafił wpasować się do składu „Los Merengues”. Na koniec warto zadać sobie pytanie, jak wyglądałaby gra Realu, gdyby sprowadzony w 2001 roku Zidane miał za plecami Redondo? Dwaj królowie środka pola w jednej ekipie…

Komentarze
~ekoku (gość) - 14 lat temu

Wielki gracz, prawdziwy wzór środkowego pomocnika !

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze