Są takie spotkania piłkarskie, które na zawsze pozostają w pamięci ich świadków. Każdy fan futbolu ma w swej pamięci mecz, na którego wspomnienie przechodzą go dreszcze. Wielu ekspertów twierdzi, że najlepszy pojedynek XX wieku odbył się na mistrzostwach świata w Meksyku.
Niemcy są świetną drużyną turniejową. Przynajmniej do półfinałów. W 1970 łatwo rozprawili się ze swoimi rywalami: dwie bramki zapakowali Maroko, pięć Bułgarii i trzy Peru. Sami stracili trzy i z pierwszego miejsca wyszli ze swojej grupy. Była to jedna z wielkich generacji niemieckich piłkarzy, z takimi legendami jak Sepp Maier, Franz Beckenbauer, Uwe Seeler czy Gerd Müller. W fazie pucharowej już w pierwszym meczu trafili na odwiecznego rywala: Anglię i rozegrali z nią słynny mecz, po którym Alf Ramsey pożałował, że po raz pierwszy na mistrzostwach świata można było dokonywać zmian. Trener Anglików przy prowadzeniu 2:1 zdjął z boiska Bobby’ego Charltona, który skutecznie uniemożliwiał grę Beckenbauerowi. Ostatecznie po dogrywce to RFN wygrało 3:2.
W półfinale podopieczni Helmuta Schöna zmierzyli się z innym przeciwnikiem, z którym los kojarzył ich wyjątkowo często: Włochami, ówczesnymi mistrzami Europy, mających w składzie chociażby najlepszego piłkarza w Europie w 1969 roku, Gianniego Riverę. Przeżywające swe ostatnie lata świetności włoskie „catenaccio” okazało się niezwykle skuteczne: „Makaroniarze” strzelili w fazie grupowej jedną (!) bramkę, ale nie stracili żadnej i bez porażki zajęli pierwsze miejsce w swojej grupie. Gola w ćwierćfinale zdołał strzelić im Meksyk, ale cóż z tego, skoro bramkarz gospodarzy turnieju został pokonany czterokrotnie.
Ten mecz musiał być wspaniały. Jakże miałoby być inaczej, skoro był rozgrywany na legendarnym Estadio Azteca w obecności ponad 102 tysięcy ludzi? Jeśli dodamy do tego siedem goli, z czego pięć w dogrywce… ale po kolei.
17 lipca 1970 roku, godzina 16. Nad murawą Estadio Azteca unosi się delikatna mgiełka, na murawie są już ustawieni piłkarze w białych i niebieskich strojach. Zaczęli. Szybko doszło do pierwszego ostrzejszego starcia, nikt nie zamierza tu kogokolwiek oszczędzać. Już w 8. minucie wynik spotkania otworzył Roberto Boninsegna. Piłka dość przypadkowo znalazła się pod nogami ówczesnego piłkarza Interu, który bardzo mocnym strzałem z dwudziestu metrów pokonał Maiera. To oznaczało, że Włosi będą grali swój ulubiony futbol. Cofnęli się głęboko, z przodu zostawiając osamotnionego Luigiego Rivę. Niemcy rozpoczęli z kolei skomasowaną ofensywę i raz po raz zagrażali bramce strzeżonej przez Enrico Albertosiego. Golkiper Milanu popisał się przede wszystkim po główce Seelera, efektownie wybijając strzał Niemca zmierzający w okienko bramki. Interweniował jednak nie tylko bramkarz. Uderzenie Beckenbauera wślizgiem zatrzymał Giacinto Facchetti, kapitan Włochów. Kolejne próby Seelera, „Cesarza” czy Müllera również nie przynosiły skutki. Co i rusz „Makaroniarze” gdzieś w ostatnim momencie wstawiali nogę, lub świetnie interweniował bramkarz. W końcówce pierwszej połowy Włosi mogli podwyższyć prowadzenie, ale świetnej okazji nie wykorzystał Sandro Mazzola, który w sytuacji sam na sam posłał piłkę w okolice dziesiątego piętra.
W drugiej połowie narodziła się jedna z legend mistrzostw świata. Pomiędzy kolejnymi atakami Niemców, którzy bili głową w mur, kontuzji doznał Beckenbauer. „Cesarz” po starciu z Pierlugim Cerą upadł tak nieszczęśliwie, że złamał obojczyk. Helmut Schön wykorzystał jednak wszystkie możliwe zmiany, więc gwiazdor Bayernu zdecydował się dograć spotkanie z ręką na temblaku. Beckenbauer pokazał, że ten mecz był dla niego oraz wszystkich na boisku czymś więcej, niż tylko sportem. Dla tych mężczyzn była to okazja do reprezentowania swojego kraju i byli gotowi poświęcić swoje zdrowie, by zrobić to jak najlepiej.
Nawet to osłabienie nie wpłynęło na grę RFN, któremu ciągle brakowało centymetrów, gdy chociażby z linii bramkowej piłkę wybijał Roberto Rosato. Gdy wydawało się, że Włosi zrobili już wszystko co trzeba, by awansować do finału mistrzostw świata, w 90. minucie po wyrzucie z autu z piłką zabrał się Jürgen Grabowski, dośrodkował w pole karne i znalazł zupełnie niepilnowanego Karla-Heinza Schnellingera. Co ciekawe, ten lewy obrońca reprezentował wówczas barwy Milanu, więc ten gol musiał mieć dla niego szczególne znaczenie. Choć Niemcy rzucili się na strzelca, jakby ten zapewnił im Złotą Nike, a Włosi wyglądali na zrozpaczonych niczym po przegranym finale, to wcale nie był koniec. Nie, nie, to był dopiero początek…
Przez kilka minut antybohaterem „Azzurri” został wprowadzony na początku dogrywki Fabrizio Poletti. Po rzucie rożnym wykonywanym przez rywali piłkę głową zagrał Seeler. Wydawało się, że zagrożenie zostało zneutralizowane przez Polettiego, do którego trafiła piłka. Ten jednak w niewytłumaczalny sposób dał wygarnąć piłkę niezawodnemu Müllerowi, który dosłownie wcisnął ją do bramki. Włosi, którzy kilka minut wcześniej byli bliscy ekstazy, teraz znajdowali się w futbolowym piekle. Pokazali jednak niesamowity charakter, a także, iż ich siłą była nie tylko gra obronna. Po czterech minutach odpowiedzieli na trafienie rywali. Polettiemu odwdzięczył się inny rezerwowy, Siegferd Held. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego zagrał piłkę idealnie pod nogi Tarcisio Burgnicha, który nie miał problemów z pokonaniem Meiera. Podopieczni Ferrucio Valcareggiego poszli za ciosem. W 104. minucie Riva świetnie ograł w polu karnym Schnellingera i strzałem w kierunku dalszego słupka dał swojej reprezentacji prowadzenie. Nie cieszyli się nim jednak zbyt długo. Sześć minut później, po krótko rozegranym rzucie rożnym przyszło dośrodkowanie. Seeler wygrał pojedynek w powietrzu, a z najbliższej odległości piłkę głową do siatki wpakował Müller. Ledwie zdążyły skończyć się powtórki, a Włosi przeprowadzili akcje bramkową na wagę awansu do finału. Świetnie skrzydłem pomknął Boninsegna, wystawił piłkę Gianni Riverze, a ten precyzyjnym strzałem umieścił ją w bramce.
W finale zmęczeni Włosi przegrali 4:1 z Brazylią, która tym samym za trzecie zwycięstwo w mistrzostwach świata zgarnęła na własność Złotą Nike. Dla kraju na półwyspie Apenińskim nie było to jednak najważniejsze. Zachwyceni zwycięstwem nad Niemcami Włosi wyszli na ulice, radowali się i wywieszali flagi narodowe. Było to bardzo ważne, biorąc pod uwagę kryzys polityczny i napięte nastroje. Ten jeden mecz połączył wszystkich Włochów. Poczuli oni swoją narodowość. Po raz kolejny futbol wpłynął na historię. Dla nas pojedynek Italii z RFN pozostanie jednym z najlepszych w historii futbolu.