FJW: Maracanazo


Mundial w Brazylii zbliża się wielkimi krokami. Jednak my chcemy Was dziś zabrać do przeszłości, a konkretnie do roku 1950. Też będziemy na mistrzostwach świata i przypomnimy sobie chyba najważniejszy mecz w historii futbolu.


Udostępnij na Udostępnij na

Po dwunastu latach przerwy wrócono do rozgrywania mundialu. W 1950 roku Brazylia była gospodarzem finałów mistrzostw świata. Turniej odbywał się wówczas w sześciu miastach, a główną areną była Maracana, która mogła pomieścić 200 tysięcy widzów. Mistrzostwa przeszły do historii z kilku powodów. W fazie grupowej słabiutkie Stany Zjednoczone ograły Anglię (na podstawie tego meczu powstał nawet film). Był to jedyny turniej w historii, w którym nie rozegrano finału, ale ostatni mecz całej imprezy sprawił, że mundial zapadł w pamięci wszystkich.

W turnieju udział wzięło trzynaście drużyn. Wiele z różnych powodów się wycofało, a w grupie D grały tylko dwie reprezentacje, Urugwaj i Boliwia. Do finału awansowali zwycięzcy każdej z czterech grup i utworzyli oni jedną finałową grupę, w której każdy zagrał z każdym. Dlaczego ówczesne władze dokonały takiej rewolucji i odstąpiły od meczu finałowego? Taki system finału miał wyeliminować przypadek. W końcu każdy może mieć słabszy dzień i nawet najlepszym może nie udać się mecz. Jeśli przegrałeś pierwszy pojedynek, mogłeś jeszcze odrobić straty w kolejnych. Jak się później okazało, największego psikusa owa reforma wyrządziła gospodarzom.  

Kandydatami do zwycięstwa w turnieju byli Brazylijczycy oraz Anglicy. Obie reprezentacje zawiodły. Do historii przeszła jedna. Urugwaj nie był faworytem imprezy. Jednak przez większość turnieju los mu sprzyjał. Już na początku podopieczni Juana Lopeza dowiedzieli się, że wycofały się reprezentacje Turcji i Szkocji. W takim wypadku w fazie grupowej do rozegrania był tylko jeden mecz. 2 lipca 1950 roku w Belo Horizonte „Urusi” ograli Boliwię aż 8:0. To był pokaz siły zespołu. Natomiast Brazylijczycy grali w grupie czterozespołowej. Wygrali z Jugosławią oraz Meksykiem i zremisowali ze Szwajcarią. W fazie finałowej znalazły się jeszcze Szwecja i Hiszpania. Mecze finałowe odbywały się w Sao Paulo oraz Rio de Janeiro. Brazylijczycy wygrali ze Szwecją 7:1 i Hiszpanią 6:1. Te wyniki zrobiły na wszystkich wrażenie. Bilans Urugwajczyków na tle „Canarinhos” wyglądał bardzo ubogo, remis z Hiszpanami i wymęczone 3:2 nad Skandynawami nie powalały. Nietrudno było wskazać faworyta ostatniego meczu turnieju.  

Jeszcze raz podkreślmy, w 1950 roku nie rozgrywano finału. Jednak los chciał, aby o tytuł mistrza świata grano podczas ostatniego meczu. 16 lipca 1950 roku odbył się być może najważniejszy mecz w historii futbolu. Brazylia grała z Urugwajem o tytuł najlepszej drużyny globu. Gospodarzom wystarczał remis, goście musieli wygrać.  Wszyscy czekali na to, co nieuniknione. Brazylijczycy po raz pierwszy w historii mieli zostać mistrzami świata.

Ulice Rio nigdy nie wyglądały tak jak wówczas. W każdym oknie, w każdej witrynie sklepowej, na każdej ulicy wisiały brazylijskie flagi. Ręce zacierali sprzedawcy fajerwerków, którzy sprzedali wówczas więcej petard niż przed sylwestrem. Oficjalnie sprzedano 173 850 biletów. Jednak na meczu było ponad 199 tysięcy kibiców. Tak naprawdę nigdy nie zliczono, ilu ludzi zasiadło wówczas na trybunach. Jednak wiadomo, że na żadnym innym spotkaniu piłkarskim nigdy nie było i pewnie jeszcze długo nie będzie tylu kibiców co wówczas. W tej całej atmosferze urugwajscy działacze uciekali do kraju, a fani przyjezdnych niechętnie pokazywali się na ulicach.

Brazylia już przed meczem świętowała. Trener Juan Lopez na spotkanie przygotował jedyną logiczną taktykę. Drużyna miała stać z tyłu i liczyć na nieliczne kontrataki. W tej prostocie tkwił sukces. „Urusi” mieli zostać zdominowani, i początkowo byli. Kiedy w 47. minucie Friaca wbił gola dla Brazylii, wszystko już było praktycznie przesądzone. Urugwaj za sprawą Juana Schiaffino wyrównał w 66. minucie. Jednak remis i tak dawał mistrzostwo „Canarinhos”. W 79. minucie Alcides Ghiggia zdobył bramkę dla gości. Ten gol jest jednym z ważniejszych, jeżeli nie najważniejszym, w historii piłki. W kilka sekund na stadionie zapadła grobowa cisza. Była tak cicho, jakby ktoś umarł. Legendy głoszą, że kilku kibiców rzuciło się z pięter stadionów. Na pewno wiadomo, że kilka osób w całym kraju popełniło samobójstwo.

Całą winą za porażkę obarczono bramkarza Barbose. Musiał on nawet udać się na komisariat, aby złożyć zeznania, że nie puścił gola celowo. Przez pozostałą część swojego życia wszyscy wypominali mu wpuszczone bramki. Termin „maracanazo” wziął się właśnie od tego meczu. Oznacza on drużynę, która jest stuprocentowym faworytem do przegranej. O tym, że historia jest przewrotna, nie trzeba nikomu mówić. Do roku 1950 Brazylijczycy dość często grali ubrani na biało. Od tamtego meczu już nigdy reprezentacja nie włożyła białych strojów, zamieniła je na żółte. Porażka była początkiem „Canarinhos”.  

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze