Piłka nożna nie jest w czwartym największym państwie świata sportem popularnym. Słowo „futbol” kojarzy się przede wszystkim z futbolem amerykańskim oraz meczem o Super Bowl, będącym nieoficjalnym świętem narodowym w USA. Większym uznaniem za Wielką Wodą cieszą się również koszykówka, hokej na lodzie i baseball. Piłka nożna jednak walczy o swoje, a na jej korzyść może zadziałać dobra forma graczy zza oceanu na mundialu w RPA.
Pierwsze mistrzostwa świata, organizowane przez przedstawiciela „Czarnego Lądu”, będą już dziewiątymi, na których zabrzmi „Pieśń o gwieździstym sztandarze” – hymn Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Ich debiut, na najważniejszej piłkarskiej imprezie świata, miał miejsce już w ich pierwszej edycji, której gospodarzem w 1930 roku był Urugwaj. „Jankesi” trafili wtedy do grupy D, razem z Belgią i Paragwajem. Obie te drużyny udało im się pokonać po 3:0. Szczególnie w tym drugim starciu popisał się największy gwiazdor przedwojennej amerykańskiej piłki, Bertram Patenaude. Udało mu się w sumie trafić do bramki rywali w zmaganiach o punkty czterokrotnie, a w potyczce z „Czerwonymi Diabłami” popisał się hat-trickiem. Idących jak burza graczy ze Stanów, dopiero w półfinale zatrzymali żywiołowi Argentyńczycy, aplikując im sześć goli, tracąc jednego. Jako że nie rozegrano wtedy meczu o trzecie miejsce, „Gwiazdy i Pasy” sklasyfikowano jako zdobywców brązowego medalu razem z Jugosłowianami. Do dziś wynik uzyskany w Urugwaju pozostaje największym w historii osiągnięciem reprezentacji USA w mistrzostwach świata.
W kolejnych lata nie wiodło im się już dobrze. Odpadali w fazie grupowej, jeżeli udało im się do turnieju zakwalifikować. Między 1954 a 1986 rokiem wszystkie mundiale odbyły się bez udziały drużyny ze Stanów Zjednoczonych. Przebudzenie przyszło dopiero podczas imprezy organizowanej przez Włochy. Większego sukcesu spodziewano się w roku 1994, kiedy to właśnie USA było gospodarzem turnieju o tytuł najlepszej drużyny świata. W grupie nie poszło im jednak za dobrze. Udało im się zremisować 1:1 ze Szwajcarią, pokonać 2:1 Kolumbię i przegrać 0:1 z Rumunią. Do 1/8 finału „Jankesi” dostali się jako szczęśliwcy z trzecich miejsc. W fazie pucharowej musieli jednak uznać wyższość późniejszych triumfatorów turnieju, Brazylijczyków.
Miło również nie zakończył się dla Amerykanów poprzedni mundial, organizowany przez Republikę Federalną Niemiec. Trafili oni do ciężkiej grupy z Włochami, Czechami i Ghaną. Tylko z późniejszymi mistrzami globu zremisowali, polegając w pozostałych starciach.
„The Stars and Stripes” w ostatnim czasie stali się monopolistami w zdobywaniu najważniejszego trofeum piłkarskiej strefy Ameryki Północnej, Środkowej i Karaibów – Złotego Pucharu Concacaf oraz specami od kwalifikowania się do mistrzostw świata. Również i tym razem nie mieli z tym żądnego problemu. W pierwszej rundzie grupowej, w której rywalizowali z Gwatemalą, Kubą oraz Trynindadem i Tobago, w sześciu meczach odnieśli pięć zwycięstw, zaliczając tylko jedną wpadkę z byłymi podopiecznymi Leo Beenhakkera. Dało im to awans do rundy finałowej, gdzie również okazali się najlepsi. Po raz kolejny wyprzedzili faworyzowany Meksyk, który jeszcze w poprzednim stuleciu wygrywał dziesięć na dziesięć spotkań. Gorsze od „Gwiazd i Pasów” okazały się również Honduras i Kostaryka.
Choć w Europie nie do końca docenia się reprezentację Stanów Zjednoczonych, jest to drużyna, która stale rośnie w siłę. Jej gracze są coraz bardziej znani, coraz więcej z nich – z różnym skutkiem – prezentuje się w klubach europejskich. Pojawia się w niej również sporo młodych i utalentowanych graczy pokroju: Charliego Daviesa, Michaela Bradleya, Jose Francisco Torresa, Freddy’ego Adu i Josmera Altidore’a. Spośród obecnych graczy „Jankesów”, za największą gwiazdę i prawdopodobnego lidera drużyny na turnieju w RPA należy uznać Tima Howarda. Grający na pozycji bramkarza zawodnik urodził się 6 marca 1979 w North Brunswick w stanie New Jersey. Jego profesjonalna kariera rozpoczęła się w roku 1997, kiedy stał się graczem występującego w niższej lidze amerykańskiej North Jersey Imperials. Zaledwie 365 dni później strzegł już bramki jednego z najbardziej znanych miejscowych klubów, NewYork/New Jersey MetroStars. Nie potrzebował wiele czasu, by na stałe stać się pierwszym golkiperem teamu z Nowego Jorku. Jego dobra postawa została dostrzeżona i doceniona. Po pięciu latach, spędzonych na Giants Stadium, upomniał się o niego sam sir Alex Ferguson. W swoim debiucie w barwach „Czerwonych Diabłów”, wydatnie przyczynił się do zdobycia zwycięstwa przez podopiecznych słynnego Szkota Tarczy Wspólnoty. Obronił dwie jedenastki w konkursie rzutów karnych w starciu z Arsenalem. Z czasem jednak jego pozycja na Old Trafford zaczęła słabnąć, jego miejsce zajął najpierw Roy Carroll, a potem Edwin van der Sar. Howard, któremu zależało na regularnych występach, zdecydował się najpierw na wypożyczenie, a potem transfer definitywny do Evertonu Liverpool. W barwach „The Toffees” wyraźnie odżył, co pomogło mu stać się jednym z najlepszych golkiperów w całej Premiership. Prawdziwy pokaz swoich umiejętności dał podczas ostatniego Pucharu Konfederacji, kiedy obronną ręką wychodził z nieprawdopodobnych sytuacji.
Nie ulega wątpliwości, że jedną z osób, która zrobiła najwięcej dla soccera (nazwa piłki nożnej za oceanem) był Bruce Arena. Wprowadził on „Jankesów” do mundiali w Korei Południowej i Japonii oraz Niemczech. Rozstał się z kadrą po odpadnięciu z tych ostatnich, już w fazie grupowej. Jednak doczekał się godnego następcy. Od 2006 roku kadrę USA prowadzi jego długoletni asystent i uczeń, Bob Bradley. Swoją pracę szkoleniową zaczynał od bycia asystentem menedżera zespołów uniwersyteckich. Na dobre wkręcił się w zawód trenera w 1996, kiedy powierzono mu samodzielne prowadzenie Chicago Fire. Już w pierwszym sezonie swojej pracy doprowadził „Strażaków” do mistrzostwa kraju. W „wietrznym mieście” spędził cztery lata, by następnie przejąć New York/New Jersey MetroStars. Jednak ani z tym, ani ze swoją następną ekipą, C.D. Chivas USA, nie osiągnął znaczących sukcesów. Po rocznym stażu, jako opiekun amerykańskiej młodzieżówki, przejął pierwszą reprezentację. Ma już na koncie parę osiągnięć jako selekcjoner „Gwiazd i Pasów”. Dostał się z nimi dwukrotnie do finału Golden Cup Concacaf, zwyciężając w 2007, a w 2009 ulegając w ostatecznym starciu Meksykowi. Za największy sukces jego pracy z kadrą należy uznać, przyjęte za sporą niespodziankę, drugie miejsce Stanów Zjednoczonych podczas ostatniego Pucharu Konfederacji. Wtedy to Tim Howard i spółka w półfinale sprawili psikusa Hiszpanom, pokonując ich 2:0, a w finale utarli nosa samej Brazylii, przegrywając z nią 2:3, chociaż prowadzili 2:0 do przerwy.
USA, zdaniem większości kibiców w Europie, zajmuje wysokie miejsce w rankingu FIFA raczej niezasłużenie. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy i stwierdzić, że za oceanem rośnie w siłę bardzo przyzwoita drużyna, która już potrafi – jak równy z równym – rywalizować z najlepszymi globu. Jest to zespół nieprzewidywalny, potrafiący zagrać wyśmienite spotkanie, chociaż nieco wcześniej biegali za rywalami, jak niedoświadczeni trampkarze. Znając upór Amerykanów, można domniemywać, że kiedyś w końcu spełnią swoją obietnicę i zostaną mistrzami świata. Jednak podczas turnieju w RPA raczej nie będzie miało to miejsca. Przy dobrej postawie „Jankesi” są w stanie powtórzyć swój wynik z Korei Południowej i Japonii, gdzie awansowali do ćwierćfinału.
piłka nożna w USA sportem dominującym z pewnością nie
jest,ale widać że i tam jest grupa sympatyków futbolu
którzy w tym sporcie potrafią coś zdziałać.nie mówię
tu tylko o tegorocznym Pucharze Konfederacji ale i
też o mundialu 2002 po porażce z polską w ostatniej
kolejce fazy grupowej mówiono że nie znają oni
przepisów futbolu.ale przecież wcześniej wygrali oni
z Portugalią 3:2 tak czy inaczej Korea Płd. sporo
pomogła amerykanom w wyjściu z grupy.w 1/8 finału Usa
pokonała dobrze grający Meksyk 2:0 a w ćwierćfinale
przegrali tylko 0:1 z niemcami.