Myśląc o Japonii, wyobrażamy sobie głównie tron cesarski, dobre marki samochodów, sushi, origami oraz prastarych samurajów. Kraj Kwitnącej Wiśni to obecnie prężnie rozwijające się państwo z piękną historią. Jest w nim także miejsce na sport, w którym na samym szczycie jest łucznictwo. Jednak futbol zajmuje w sercach Japończyków również ważne miejsce. Gdyby tak nie było, ich reprezentacja nie byłaby jednym z azjatyckich potentatów.
Osiągnięcia piłkarzy z Dalekiego Wschodu na kontynentalnym podwórku są spore – może inne słowo, np. duże. W swojej historii już trzykrotnie przywozili do swojego wyspiarskiego kraju złoty medal zdobyty podczas Pucharu Azji. Jednak zupełnie inaczej radzili sobie w rywalizacji z najlepszymi zawodnikami globu. Do mundialu w Anglii ich postawa w eliminacjach była dość dziwna. Raz w nich startowali, a raz nie. Ich niezmienny udział w eliminacjach zaczął się przed turniejem w Niemczech. Starania okazały się owocne dopiero w 1998 roku. Światowy czempionat we Francji okazał się ich debiutem wśród elity. Nie mogli tego występu uznać za udany. W pierwszej kolejce, po golu słynnego Gabriela Batistuty, polegli 0:1. Taki sam wynik padł w następnym starciu, kiedy katem Japończyków okazał się Davor Suker. W ostatniej potyczce Masashiemu Nakayamie udało się zdobyć historycznego gola, lecz ten okazał się jedynie honorowym trafieniem, gdyż dwie bramki Theodore’a Whitmore’a zapewniły wygraną 2:1 Jamajce.

Prawdziwym sprawdzianem dla graczy z Kraju Kwitnącej Wiśni był dopiero następny turniej tego typu, (gdyż) kiedy wraz z Koreańczykami z Południa byli jego gospodarzami. Przez fazę grupową podopieczni Philippe’a Troussiera przeszli bezboleśnie. Co prawda dwa razy użądlili ich Belgowie, wywalczając remis, lecz potem było już tylko lepiej. Najpierw gol Junichiego Inamoto dał miejscowym historyczne zwycięstwo, a wygrana nad słabiutką Tunezją okazała się jedynie formalnością dla zespołu, którego barwy reprezentował wówczas słynny Hidetoshi Nakata. W 1/8 finału kadra „Niebieskich Samurajów” trafiła na Turcję. W potyczce, przypominającej pamiętny mecz między Polską a Niemcami w roku 1974, główka Umita Davali przesądziła o triumfie i awansie ekipy z Europy. Ta faza mistrzostw jest do dziś największym osiągnięciem „Japan Okada”. Udało im się również awansować do turnieju w Niemczech, lecz stamtąd także wrócili po trzech konfrontacjach.
Ekipa z Wysp nie miała większych problemów z uzyskaniem awansu do czempionatu rozgrywanego w RPA. Jej najtrudniejszym przeciwnikiem okazała się debiutująca w eliminacjach w tej strefie Australia. Kończące walkę w grupie, wyjazdowe starcie z „Socceroos” okazało się jedynym, w którym bohaterowie niniejszego tekstu ponieśli porażkę. Po dwa punkty wyrwali im także reprezentanci Kataru, Uzbekistanu oraz ich późniejsi pogromcy. 15 punktów dało Nipponowi drugie miejsce i zasłużony awans do mundialu. Gorszy okazał się jedynie od Pima Verbeeka i prowadzonych przez niego Australijczyków.
Obecna drużyna Japonii składa się z piłkarzy raczej doświadczonych. Niewielki odsetek stanowią w niej zawodnicy poniżej 23. roku życia. Do najbardziej znanych należą: 33-letni bramkarz Seigo Narazaki, pomocnicy Daisuke Matsui, Makoto Hasebe, Junichi Inamoto i Shunsuke Nakamura oraz napastnik Takayuki Morimoto. Jednak w ostatnim czasie z całej reprezentacji zdecydowanie przed szereg wybija się ktoś inny. Tym kimś jest urodzony 13 czerwca 1986 roku w Settsu, Keisuke Honda. Przygodę z piłką nożną zaczynał w szkółce miejscowego klubu. Następnie przeniósł się do Osaki, by ostatnie lata akademii futbolowej spędzić w Seriyo. W 2005 roku podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt z Nagoya Grampus Eight. W klubie z jednego z największych miast swojej ojczyzny spędził trzy lata. Szybko stał się jednym z ulubieńców trenera i kibiców. Miał również szczęście, gdyż został wypatrzony przez skautów z Holandii. Dzięki temu grający w swojej drużynie pierwsze skrzypce Honda trafił do Kraju Tulipanów, do klubu VVV Venlo. Również tam szybko przebił się do pierwszego składu. Trenerzy teamu praktycznie od niego zaczynali ustalanie wyjściowego składu. Szefostwo klubu wiedziało, że w przypadku korzystnej oferty lepszej drużyny ciężko im będzie zatrzymać przebojowego Azjatę. W swoich osądach się nie mylili. Od początku obecnego roku 23-latek reprezentuje barwy rosyjskiego CSKA Moskwa. Jego umowa wygasnąć ma za cztery lata, a sprowadzenie go kosztowało „Wojskowych” sześć milionów euro. Piłkarz od razu zaczął się spłacać i odwdzięczać świetnymi występami w barwach triumfatorów Pucharu UEFA 2005. W zespole narodowym długiego stażu nie ma. Zagrał w nim 12 razy i zdobył dla niego cztery bramki.

Awansu do mistrzostw świata nie dałoby się uzyskać, gdyby oczywiście nie znakomity opiekun drużyny. Od 2007 roku tę zaszczytną funkcję pełni Takeshi Okada. Ten stosunkowo młody szkoleniowiec, a wcześniej wybitny piłkarz, swoją przygodę z trenerką zaczął od prowadzenia… reprezentacji Japonii. Uzyskał z nią historyczny awans do mistrzostw świata we Francji, po którym rozstał się z kadrą. Po roku przerwy wrócił do zawodu w klubie Consadole Sapporo. W mieście gospodarzy igrzysk olimpijskich z 1972 roku spędził jednak tylko dwa lata, nie odnosząc znaczących sukcesów. Po zwolnieniu ponownie zrobił sobie urlop, tym razem dwuletni, od futbolowych emocji. Wrócił dopiero w 2003 roku, zatrudniony w Yokohama F Marinos. Tam wreszcie mógł spełnić się jako trener. W pierwszych dwóch latach prowadzenia wywalczył z zespołem z miasta, w którym rozegrano finał azjatyckiego mundialu, tytuł najlepszego teamu swojej ojczyzny. Wybierano go również najlepszym szkoleniowcem roku. Trzeci sezon w Jokohamie nie okazał się dla niego udany, co przypłacił posadą. W wielkim stylu powrócił jednak przed trzema laty. Powierzono mu ponownie stery w kadrze, a otrzymany kredyt zaufania spłacił najlepiej jak potrafił. Już drugi raz dzięki niemu „Niebiescy Samurajowie” zaprezentują się wśród najlepszych drużyn na ziemi.
Nie ulega wątpliwości, że obecny japoński zespół jest bardzo silny. Grający w nim piłkarze znają swój fach i potrafią grać w futbol lepiej, niż nam się wydaje. Jednak mocy wystarcza im głównie na własnym kontynencie. Z turnieju w RPA prawdopodobnie, jak ostatnim razem, wrócą po trzech meczach. Faworyci grupy E – Holendrzy i Duńczycy – są zdecydowanie poza ich zasięgiem.