Euro 2000


Jedenaste finały Mistrzostw Europy w piłce nożnej z całą pewnością należały do niezwykłych. Turniej ten zapisał się w historii futbolu złotymi zgłoskami nie tylko, jeśli chodzi o samą organizację, ale również o emocje, które mu towarzyszyły.


Udostępnij na Udostępnij na

EURO 2000, bo pod takim szyldem jest rozpoznawalny był ostatnią wielką imprezą piłkarską w XX wieku. Innowacyjność tego czempionatu polegała na tym, że gospodarzem tych mistrzostw były dwa sąsiadujące ze sobą kraje – Belgia i Holandia, co było sprawą bez precedensu. Niestety po raz kolejny przez sito eliminacji nie przedostała się Polska reprezentacja, która nie awansowała nawet do baraży zajmując w swojej pięciozespołowej grupie trzecią pozycję.

Eliminacje do turnieju głównego rozpoczęły się już 2 września 1998 roku, czyli zaraz po mundialu we Francji. Reprezentacje Holandii oraz Belgii udział w finałach miały zapewniony z góry. Z racji tego, że były gospodarzami tych mistrzostw. Pozostałe ekipy o prawo gry w tej imprezie walczyły do 10 października 1999 roku. 49 zespołów zostało dokooptowanych do ośmiu grup. Na EURO awansowali bezpośrednio zwycięzcy owych grup, zaś drużyny z drugich miejsc, by znaleźć się w finałach musiały między sobą stoczyć dodatkowe pojedynki nazywane umownie – barażami. Uprzywilejowani w tym wypadku byli wicemistrzowie grup, którzy zdobyli największą ilość punktów i bramek.

Dramatyczne eliminacje

Mecze kwalifikacyjne do Mistrzostw Europy w roku 2000 miały niesłychanie zacięty przebieg. W ośmiu grupach znalazło się 49 zespołów, które rywalizowały o tylko 14 miejsc w finale. W grupie pierwszej swój niebywały potencjał potwierdzili Włosi, którzy po początkowych wahaniach formy wrócili na prostą, by ostatecznie zająć pierwsze miejsce na koniec eliminacji. Drugą lokatę wywalczyli Duńczycy zostawiając w przegranym polu m.in. Szwajcarię, Walię oraz Białoruś. Wyczyn Italii w grupie drugiej powtórzyli Norwegowie. Zespół popularnych „Wikingów” w kluczowych momentach nie zawiódł, awansując tym samym do Mistrzostw Europy. Tuż za nimi uplasowała się Słowenia, która o to drugie miejsce powalczyła z Grekami, Łotyszami, Albańczykami i Gruzinami. Grupa trzecia została zdominowana przez zespół niemiecki. Podopiecznym Ericha Ribbecka kroku dotrzymali tylko waleczni Turcy, którzy na koniec eliminacji wyprzedzili Finlandię, Irlandię Północną i Mołdawię.

Jednak najciekawiej było w grupie oznaczonej numerem czwartym, gdzie mistrzowie świata – Francuzi, niemiłosiernie męczyli się z zespołami ze wschodu – Ukrainą i Rosją. Batalia o miejsce gwarantujące start w finałach ME trwała niemal do samego końca. Ostatecznie pierwszą i drugą pozycję zajęły odpowiednio ekipy Francji i Ukrainy. Prawdziwy dramat przeżyli natomiast Rosjanie, którzy w ostatniej kolejce tej serii gier spadli niespodziewanie na trzecie miejsce w tabeli. Pozostałe trzy drużyny tzn. Islandia, Armenia i Andora w ogóle nie liczyły się w walce o awans. Polskich kibiców najbardziej interesowała rywalizacja w grupie piątej, gdzie reprezentacja Polski prowadzona przez Janusza Wójcika zmierzyła się m.in. z Anglią, Szwecją, Bułgarią i Luksemburgiem. W meczach z tymi ostatnimi „Biało-czerwoni” zaprezentowali się znakomicie wygrywając wszystkie pojedynki. O wiele gorzej poszło naszym kadrowiczom w starciach z „Synami Albionu” i Skandynawiami, z którymi w sumie ugraliśmy jeden punkt, co niestety nie wystarczyło, by zająć któreś z czołowych miejsc. Pierwsi bezapelacyjnie okazali się być Szwedzi, a drudzy Anglicy. Polacy, no cóż zawiedli podobnie z resztą jak Bułgarzy, którzy zdołali wyprzedzić tylko słabiutki Luksemburg.

Zdecydowanie najmniej ciekawie było w grupie szóstej. Tam faworyzowani Hiszpanie jak burza przebrnęli przez eliminacje po drodze nokautując po 9:0, Austrię i San Marino, Pod względem strzelonych bramek piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego nie mieli sobie równych. Drugą lokatę zajęli Izraelczycy, wyprzedzając po drodze Austriaków, Cypryjczyków i futbolistów z San Marino. Grupę siódmą wygrali ambitni Rumuni. Gheorghe Hagi i spółka w ostatecznym rozrachunku uporali się z: Portugalczykami (którzy awansowali bez baraży, bowiem zdobyli największą ilość punktów i bramek wśród wszystkich wicemistrzów grup), Słowakami, Węgrami, Azerami oraz zawodnikami z Lichtensteinu.

W grupie ósmej kibice w całej europie emocjonowali się konfrontacją bałkańską: Jugosławii z Chorwacją. Mecze podwyższonego ryzyka z tymi reprezentacjami w tle nie obyły się bez skandalu. W trakcie widowiska na stadionie w Zagrzebiu zgasły jupitery. Po wielo minutowych „egipskich ciemnościach” mecz wznowiono i dokończono. Wynik 2:2, promował gości, którzy w bezpośredni sposób załapali się na EURO 2000. Takiego szczęścia nie mieli brązowi medaliści z francuskiego mundialu. Chorwatów wyprzedzili jeszcze Irlandczycy, którzy rzutem na taśmę zapewnili sobie udział w barażach. Piąte i szóste miejsce zajęły odpowiednio: Macedonia i Malta. W ostatniej grupie eliminacyjnej – dziewiątej, wicemistrzowie Europy – Czesi zdeklasowali inne reprezentacje spokojnie awansując na turniej w państwach Benelux-u. Druga pozycja przypadła Szkocji. Statystami dla tych dwóch drużyn byli: Estończycy, Bośniacy, Litwini, a przede wszystkim gracze z Wysp Owczych.

Niuanse, ciekawostki, statystki, liczby, rekordy…

Eliminacje do turnieju finałowego były tak naprawdę pewnym pozytywnym zwiastunem nadchodzących wielkim krokami Mistrzostw Europy. Niespodziewane rozstrzygnięcia w grupach 1-9 szybko poszły w świat. Nie zakwalifikowanie się do ME: ekipy Chorwackiej czy Bułgarskiej stanowiło kres wybitnego pokolenia tamtejszych graczy. Niezrozumiała słaba postawa reprezentacji Austrii także miała swoje źródło w tzw. zmianie pokoleniowej, a może nawet bardziej w syndromie wypalenia. W pewnym sensie zawiedli również mistrzowie świata – Francuzi, którzy po wielkich męczarniach zdołali ostatecznie awansować na Mistrzostwa Starego Kontynentu.

Ze zdecydowanie lepszej strony zaprezentowali królowie eliminacji – Hiszpanie. Podopieczni José Antonio Camacho w wielkim stylu awansowali na turniej w krajach Benelux-u. Piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego po niemrawym początku (porażka z Cyprem, 3:2) złapali wiatr w żagle, który towarzyszył im już do końca eliminacji. Bilans Hiszpanów w ośmiu spotkaniach to: 42 bramki strzelone (!) i tylko 5 straconych. Notabene najskuteczniejszym strzelcem eliminacji był właśnie Hiszpan. Raul Gonzalez, bo o nim mowa zdobył w sumie 12 goli!. W tym, aż 4 trafienia zaliczył w jednym meczu. Było to 27 marca 1999 r. w spotkaniu z Austrią, wygranym przez gospodarzy, 9:0. Z resztą był to największy rezultat w całych eliminacjach. Co ciekawe popularni „La Furia Roja” ustrzelili dublet, bowiem w identycznym stosunku zmiażdżyli jeszcze słabiutkie San Marino (5 czerwiec 1999 r).

Prawdziwym przeciwieństwem Raula i spółki byli właśnie piłkarze z San Marino. Amatorzy z tego niewielkiego państwa śródlądowego wypadli jak zwykle katastrofalnie. W całych eliminacjach strzelili tylko jedną bramkę (zdobył ją z rzutu karnego jedyny profesjonalista w drużynie, Andy Selva), nie punktując przy tym ani razu. Wcale nie lepiej wypadli inni outsiderzy: Luksemburg i Andora. Ten ostatni zespół przegrał, aż dziesięć spotkań, gdyż brał udział w grupie sześciozespołowej. Najszybciej do finałów ME awansowali Czesi (9 czerwiec 1999), czyli najwięksi nieobecni mundialu we Francji. Tym razem nasi południowi sąsiedzi w cuglach wygrali swoją grupę, zwyciężając we wszystkich spotkaniach! Drużyną, która straciła najmniej bramek była reprezentacja Szwecji. Piłkarzy „Trzech Koron”, a właściwie ich reprezentacyjnego bramkarza pokonał tylko Alan Shearer. Angielski snajper dokonał przy tym niebywałej rzeczy umieszczając piłkę w siatce już w pierwszej minucie meczu, był to najszybszy gol strzelony w eliminacjach!

Zdecydowanie największą widownię miały konfrontacje rozgrywane na wschodzie Europy, a dokładniej mówiąc starcia Rosji z Ukrainą. Na pierwszym meczu tych drużyn frekwencja była niebagatelna! Obiekt Olimpijski w Kijowie wypełniło 80 tysięcy ludzi. Rok później na stadionie Łużniki w Moskwie zebrało się, aż 84 tysiące kibiców! Spotkania, które skupiły najmniejszą widownie to pojedynki: Andory z Armenią oraz Litwy z Wyspami Owczymi.

Niestety w statystykach nie znaleźli się polscy piłkarze, którzy niczym szczególnym się nie wyróżnili. Warto jednak nadmienić, że najskuteczniejszym polskim zawodnikiem był Tomasz Iwan, strzelec 3 bramek. Najdłużej na placu gry przebywał za to Mirosław Trzeciak – 672 minuty. Popularna S-kadra w sumie w ośmiu spotkaniach zdobyła 13 punktów (bramki 12-8). „Biało-czerwoni” zawiedli przede wszystkim w końcówce kwalifikacji. Remis z Anglią u siebie (0:0) i brzemienna w skutkach porażka z pewną awansu Szwecją odebrały nam jakąkolwiek nadzieję na awans. Szkoda, bo zespół angielski miał od nas lepszy tylko stosunek bramkowy (14-4)

Ogółem piłkarze wszystkich ekip występujących w eliminacjach grupowych rozegrali 220 spotkań. Zdobyli w nich 636 bramek, co daje średnią 2,89 goli na jeden mecz. W 220 meczach 97 razy wygrywali gospodarze, a 75 razy triumfowali goście. 48 razy drużyny dzieliły się punktami. Te i inne podliczenia dotyczyły tylko i wyłącznie meczów grupowych… a do rozegrania zostały przecież jeszcze baraże lub, jak kto woli play-offy.

Baraże, czyli mecze o… wszystko!

Miejsca w finałach ME były już zarezerwowane dla 12 reprezentacji, jednak wciąż do zdobycia były jeszcze cztery wejściówki na ten najważniejszy turniej. O te bezcenne „bilety” walczyły zespoły, które zajęły w swoich grupach drugie miejsca. Byli to Irlandczycy, Turcy, Izraelczycy, Duńczycy, Szkoci, Anglicy, Słoweńcy i Ukraińcy (Portugalczycy, jako że zgromadzili najwięcej punktów i bramek nie musieli startować w play-offach i tym samym awansowali z urzędu do EURO 2000). Losowanie bezpośrednich par było dość korzystne dla faworytów: Anglii i Danii. Tym razem fortuna była łaskawa i w sprawiedliwy sposób zetknęła ze sobą uczestników fazy play-off. Wszystkie mecze barażowe odbyły się w jednakowych terminach. Pierwsze starcia miały odbyć się 13 listopada 1999 roku, rewanże zaś 17 listopada 1999 r.

Turcja – Irlandia, to spotkanie elektryzowało wszystkich kibiców. W pierwszym meczu tych drużyn rozegranym w Dublinie padł remis, 1:1. Rewanż w Bursie nie przyniósł już spodziewanych emocji. Rezultat, 0:0 dał awans do turnieju finałowego Turkom. Jeszcze mniej atrakcyjny przebieg miała konfrontacja Danii z Izraelem, bowiem już w pierwszym meczu losy awansu były przesądzone. Zespół Skandynawski zmiótł reprezentację Izraela w pył gromiąc ją w Tel Awiwie, aż 0:5. Drugi mecz miał już bardziej charakter towarzyski, ale i tu triumfowali Duńczycy nie dając nawet cienia nadziei przyjezdnym (w Kopenhadze było, 3:0 dla gospodarzy).

Prawdziwym hitem miało być starcie wewnątrz Brytyjskie pomiędzy Anglią, a Szkocją. Mający nadzieję na awans do EURO, Szkoci w pierwszym akcie tej prestiżowej batalii zawiedli przegrywając na swoim terenie w Glasgow, 2:0. Katem „Walecznych Serc” okazał się „dobry znajomy Polaków” – Paul Scholes (w fazie grupowej strzelił naszym kadrowiczom hat-tricka). Rudowłosy pomocnik zdobył w tym spotkaniu oba gole. Rewanż na Wembley w tym przypadku miał być tylko udokumentowaniem wyniku z przed 4 dni. Stało się inaczej, bo skazywani na nie byt Szkoci stawili silny opór Anglikom, czego efektem była bramka z 38 minuty autorstwa Dona Hutchisona. Z upływem kolejnych minut waleczni goście wciąż przyprawiali o dreszcze faworyzowanych rywali. Mimo uporczywych starań nie udało im się już zmienić losów widowiska i na Mistrzostwa Europy pojechali ich sąsiedzi.

W czwartej parze barażowej spotkali się Ukraińcy i Słoweńcy. Jedni i drudzy nigdy przedtem nie grali na żadnej wielkiej imprezie, co więcej oba państwa usamodzielniły się w tym samym roku – 1991. Cichym faworytem była jednak Ukraina mająca w swoich szeregach znakomity duet – Szewczenko-Rebrow. Z resztą w samym dwumeczu ci właśnie napastnicy trafili do siatki rywali. Jednak ich bramki nie wystarczyły by awansować, bowiem w pierwszym spotkaniu w Ljubljanie lepsi okazali się być miejscowi. Do historii zwłaszcza przejdzie gol strzelony… z połowy boiska autorstwa Milenko Acimovicia. W rewanżu padł rezultat remisowy, promujący rewelacyjną Słowenię.

Sprawy organizacyjne – priorytetem

Długo oczekiwane przez wszystkich losowanie grup odbyło się 12 grudnia 1999 roku w stolicy Belgii – Brukseli. Tam w blasku fleszy i reflektorów wybrane ex-gwiazdy europejskiego futbolu dostąpiły zaszczytu wzięcia udziału w tej zacnej ceremonii. Losowanie odbyło się z ośmiu koszyków. W czterech były kulki z nazwami krajów, a w pozostałych czterech numery pozycji w grupach. Oczywiście rozstawieni byli obaj gospodarze jak i najlepsze reprezentacje. Fortuna tym razem nie była łaskawa ani dla faworyta i współgospodarza mistrzostw – Holandii, ani dla obrońcy trofeum – Niemców. Zarówno pierwszemu jak i drugiemu zespołowi los sprawił wielkiego psikusa umieszczając obie ekipy w grupach nazwanych dość wymownie – ”grupami śmierci”. Wyniki losowania były następujące:

Grupa A – Niemcy, Rumunia, Portugalia, Anglia

Grupa B – Szwecja, Belgia, Turcja, Włochy

Grupa C – Norwegia, Hiszpania, Jugosławia, Słowenia

Grupa D – Holandia, Czechy, Francja, Dania

Najniżej ocenianą przez ekspertów grupą była ta oznaczona literą – „B”. Najbardziej atrakcyjnymi były grupy A i D, „pojemnik” – podpisany jako „C” także uważany był za dosyć interesujący. Charakteryzując pokrótce faworytów czerwcowych zmagań nie można było pominąć mistrza świata – Francji, do której z dystansem podchodzili wszyscy obserwatorzy. Nie tylko, dlatego, że popularne „Koguty” trafiły do grupy śmierci, ale również z powodu słabych w ich wykonaniu eliminacji. Jeszcze przed turniejem faworytem bukmacherów była – Holandia, która prezentowała genialny futbol. Mocno stały również akcje mistrza Europy – Niemców i wspomnianej Francji. Fatum związane ze słabą grą na wielkich imprezach mieli wreszcie przerwać – Hiszpanie. Solidnie wyglądała ekipa Szwedzka, która w swojej grupie eliminacyjnej zdetronizowała Anglię. Z kolei wyspiarze nieźle wyglądali w meczach towarzyskich. Nieco w cieniu wszystkich reprezentacji znajdowali się Włosi, nazywani ze względów grzecznościowych – faworytami. Za słabeuszy uważano Turków i Słoweńców, na których nikt nie liczył. Pozostałe zespoły traktowano raczej z obojętnością.

Ceremonia losowania jednak nie służyła tylko i wyłącznie do celów: kto z kim(?) i w jakiej grupie? Podczas brukselskiej gali pokazano m.in. najnowszy model piłki firmy, „Adidas” nazwany Terrestra. Zaprezentowano wszystkim bliżej oficjalną maskotkę o wdzięcznej nazwie „Benelucky”. Nazwa ta pochodzi od Beneluxu, a sama maskotka przypominała pół diabła (reprezentacja Belgii nazywana jest „Czerwonymi diabłami”), pół lwa (symbol Holenderskiego Związku Piłki Nożnej). Niestety w przeciwieństwie do słynnego „Footixa” z mundialu z roku 1998 – Benelucky nie „spełnił” pokładanych w nim nadziei i nie wywiązał się z roli ambasadora reklamującego holendersko-belgijski turniej. Oficjalnym emblematem znanym z resztą już wcześniej była flaga obu współgospodarzy przypominająca kształtami piłkarza biegnącego z piłką. Sama organizacja przedsięwzięcia, jakim jest EURO kosztowała oba kraje ponad 230 milionów złotych.

Począwszy od turnieju z przed czterech lat rozgrywanego na ziemi angielskiej, który już wtedy przyniósł krocie – ten czempionat miał przebić wszystkie pozostałe imprezy, a nawet mógł dorównać pod względem zysków Mistrzostwom Świata. Korzyści wynikające jeszcze przed imprezą miały wyraźnie potwierdzić, że futbol w kolejnych latach będzie najbardziej opłacalnym sportem na Starym Kontynencie i co za tym również idzie najbardziej skomercjalizowanym. Milionowe kontrakty sponsorskie z najbogatszymi i najpopularniejszymi koncernami czy firmami z przeróżnych branż – nie były rzecz jasna jedynym ważniejszym dochodem.

Aspektem nadrzędnym na tym turniej miał być… przeciętny kibic, czyli ktoś, kto w mniemaniu organizatorów nie będzie żałował grosza na hotel, restaurację czy zakup cennej pamiątki. Obliczono nawet, że na samych sprawach związanych z konsumpcją oba kraje Beneluxu zarobią około 700 milionów złotych. Prognozy te jak się później okazało nie sprawdziły się do końca, a wpływ na tą iluzoryczność mieli angielscy chuligani, którzy swoimi zachowaniami popsuli w dużym stopniu magię piłkarskiego święta, turnieju, który swoją inaugurację miał 10 czerwca 2000 roku na stadionie Króla Baudouin w Brukseli.

Tak naprawdę to nie tylko drużyny, organizacja i cała ta otoczka stały na najwyższym poziomie. Klasę światową mieli reprezentować również sędziowie, którzy zostali wyselekcjonowani na czas mistrzostw niemal z setki kandydatów. Najbardziej znanym arbitrem wydawał się być Włoch Pierluigi Collina, nie mniej uznanymi sędziami byli Markus Merk, Urs Meier czy Anders Frisk. Wśród Panów w czerni wyróżniał się zwłaszcza Gamal Al-Ghandour z… Egiptu. Niestety po raz kolejny na EURO nie pojechał Polski arbiter. Brak polskiego reprezentanta na tak wielkiej imprezie, jaką są Mistrzostwa Europy w piłce nożnej był pewnym prognostykiem przed zbliżającymi się chudymi latami, jeśli chodzi o polskie sędziowanie.

Mistrzostwa czas zacząć!

EURO 2000 miało swoją wielką inaugurację 10 czerwca 2000 roku. Punktualnie o godzinie 20.45 na stadionie Króla Badouina w Brukseli na pierwszy ogień poszły reprezentacje Belgii i Szwecji. Współgospodarze mistrzostw niebędący wcale w roli faworyta, w tym spotkaniu dość niespodziewanie pokonali najsolidniejszy zespół w eliminacjach. Pewni swoich możliwość Skandynawowie gorzką pigułkę musieli przełknąć jeszcze przed przerwą. W 43 minucie meczu gola do szatni strzelił Bart Goor. Zaraz po przerwie podwyższył Emile Mpenza. W tej sytuacji nie popisał się sędzia, który nie zauważył ewidentnej ręki strzelca bramki. Zimni do bólu, Szwedzi siedem minut później zdobyli bramkę kontaktową. Trafienie dla podopiecznych Tommy’ego Soederberga zaliczył nie bez pomocy belgijskiego bramkarza – Johan Mjaelby. W końcówce czerwony kartonik ujrzał jeszcze Patrik Andersson. Wynik, 2:1 nie uległ już zmianie i współgospodarze ME mogli się cieszyć z pierwszych trzech punktów.

Takim samym rezultatem zakończyło się drugie spotkanie grupy B, gdzie wyrachowani Włosi uporali się z reprezentacją Turcji. Wszystkie bramki padły po przerwie, a ozdobą turecko-włoskich zmagań był gol strzelony z przewrotki przez gracza Juventusu Turyn – Antonio Conte. Wyrównał „turecki Maradona”, czyli Okan Buruk. Dwadzieścia minut przed końcem w swoim stylu Filippo Inzaghi dał zwycięstwo Italii. Najsłabszym aktorem tego widowiska był sędzia. Pan Hugh Dallas dał się nabrać na sztuczki Inzaghiego – dyktując jedenastkę, którą z powodzeniem wykorzystał sam… „poszkodowany”.

W tym samym dniu swoje mecze rozgrywały jeszcze drużyny z grupy D. Pierwsi na plac gry wybiegli Francuzi i Duńczycy. Mistrzowie Świata tym spotkaniem potwierdzili swoją klasę. Pewna wygrana, 3:0 wywołała zwłaszcza wśród bukmacherów wielkie poruszenie. Akcje popularnych „Les Bleus” jeszcze przed turniejem nie stały wysoko. Teraz miało się to zmienić. Perfekcyjna gra wszystkich piłkarzy, wśród których wyróżniał się Thierry Henry – zrobiła wielkie wrażenie na obserwatorach. Gole dla „trójkolorowych” zdobywali odpowiednio: Blanc, Henry i Wiltord.

Drugi dzień zmagań zakończył mecz współgospodarzy – Holendrów i wicemistrzów Europy – Czechów. W tej konfrontacji sprawdziła się stara piłkarska prawda, że gospodarzom pomagają ściany. W 89 min. faulu na Ronaldzie De Boerze dopatrzył się kontrowersyjny sędzia Pierluigi Collina. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to zdarzenie miało miejsce w obrębie pola karnego. Na domiar złego była to już ostatnia minuta meczu, a pochopny karny w ogóle nie powinien mieć miejsca, bo go po prostu nie było! Tak czy inaczej brat bliźniak Ronalda – Frank De Boer w swoim stylu mocno z lewej nogi zakończył to słabe pod względem sportowym widowisko. „Oranje” wygrali, 1:0.

W poniedziałkowy wieczór zainaugurowano pierwszą kolejkę spotkań w grupie A. Obrońcy mistrzowskiego tytułu – Niemcy kontra „czarny koń” imprezy – Rumunia w taki sposób przedstawiano to starcie. Mecz od początku mógł się podobać. Szybka bramka dla Rumunii autorstwa Viorela Moldovana, była dla Niemców niczym policzek. Wyrównanie padło jednak szybko. Bramkę dla zespołu niemieckiego z dalszej odległości zdobył Mehmet Scholl. Kolejne minuty nie przyniosły już żadnych spodziewanych emocji i mecz zakończył się podziałem punktów.

Portugalia-Anglia to starcie zrekompensowało kibicom nudne spotkanie w wykonaniu niemieckiej reprezentacji. Można powiedzieć, że mecz ułożył się zgodnie z planem. Anglia szybko strzeliła dwie bramki i miała spokojnie kontrolować wydarzenia na boisku. Stało się zupełnie inaczej, a prekursorem nadzwyczajnej gry Portugalczyków był Luis Figo. Kapitalny strzał w jego wykonaniu z 22 min. meczu przeszedł do annałów historii. To atomowe uderzenie wywołało wiarę w sercach portugalskich graczy, którzy od tego momentu grali, co raz lepiej. Dowodem na to był ekwilibrystyczny gol strzelony szczupakiem przez doświadczonego Joao Pinto. Wynik 2:2 utrzymał się do przerwy. W drugiej odsłonie obie ekipy nieco przystopowały. Jednak po godzinie gry było już 3:2 dla zespołu z Półwyspu Iberyjskiego. Zwycięskiego gola zdobył Nuno Gomes. Radość dla jednych, smutek dla drugich – niezapomniana mina Davida Beckhama po tej porażce mówiła sama ze siebie. Porażka Anglików była prawdziwą sensacją!

Pierwszą kolejkę spotkań fazy grupowej zakończyły konfrontacje: Hiszpanii z Norwegią i Jugosławii ze Słowenią. Na De Kuip – Hiszpanie mieli potwierdzić wielką formę z eliminacji. Jednak i tym razem ta sztuka im się nie udała. Mocni fizycznie Norwegowie w 66 min. doprowadzili do rozpaczy hiszpańskich sympatyków. Gol rosłego Steffena Iversena w ostatecznym rozrachunku dał zwycięstwo popularnym „Wikingom”.

W drugim meczu silna jak nigdy Jugosławia zmierzyła się ze Słowenią. Skazywani na porażkę podopieczni Srecko Kataneca w 23 min. niespodziewanie objęli prowadzenie. Po zmianie stron na 2:0 podwyższył Pavlin. Taki wynik już był niespodzianką, ale to jeszcze nie był koniec! W 57 min. genialny tego dnia Zlatko Zahović wykorzystał błąd Sinisy Mihajlovicia podwyższając na 3:0 (Wcześnie ten sam zawodnik otworzył wynik meczu). Trzy minuty później nerwy puściły, Mihajloviciovi który za chamskie odepchnięcie jednego z rywali musiał opuścić boisko.

Paradoksalnie ta czerwona kartka mobilizująco wpłynęła na nieprzewidywalnych Jugosłowian. Szybkie roszady we wszystkich formacjach i zmiany kolejnych graczy (w 52 min. na placu gry zameldował się Savo Milosević) przeprowadzone przez Vujadina Boskova pozytywnie wpłynęły na zespół, który w cudowny sposób odrodził się na nowo. Bramka dająca nadzieję padła w 67 min. meczu. Asystę fenomenalnego skrzydłowego Ljubinko Drulovicia na bramkę zamienił Milosević. Trzy minuty później Drulović sam wpisał się na listę strzelców. Nie minęło kolejnych 180 sekund, a cała Jugosławia mogła się cieszyć z wywalczonego remisu. Reżyserami tej niecodziennej sztuki byli Drulović i Milosević. Pierwszy dogrywał, a drugi wykańczał. Ten bratobójczy pojedynek obu reprezentacji na zawsze zapisze się w historii EURO.

Takiej dramaturgii nie miały już mecze drugiej kolejki grupy B. Na początek reprezentanci Szwecji i Turcji zanudzili do stanu nieprzytomności swoich kibiców. Nie dość, że nie strzelili żadnej bramki to jeszcze akcje w ich wykonaniu można było zliczyć na palcach jednej ręki. O wiele więcej działo się w drugim spotkaniu, gdzie Włosi w bezlitosny wręcz sposób odsłonili wszystkie słabe punkty Belgów. Dzięki zwycięstwu, 2:0 Italia zapewniła sobie udział w kolejnej rundzie.

Do ćwierćfinału podobnie jak piłkarze z Włoch awansowały również drużyny Francji i Holandii. Francuzi po wyrównanym meczu pokonali Czechów, 2:1. Natomiast Holandia zdeklasowała Danię, 3:0. „Pomarańczowi” wszystkie bramki strzelili w drugiej połowie.

Do ciekawego starcia doszło w grupie A, gdzie fenomenalnie spisujące się reprezentacje Rumunii i Portugalii stoczyły bój o pierwsze miejsce w tabeli. Lepsi o włos okazali się być piłkarze grający w bordowych koszulkach, którzy rzutem na taśmę zapewnili sobie awans do dalszych gier. W 90 min. defensywny pomocnik Costinha strzałem głową dał upragnione zwycięstwo Portugalczykom. Drugi mecz w tej grupie okrzyknięty jako wielki szlagier zawiódł. Mowa tu o spotkaniu Anglia-Niemcy, który zakończył się skromną wygraną Wyspiarzy. Anglików przed wpadką uratował Shearer, który szczupakiem trafił do siatki rywali. Sam mecz okazał się być miernym widowiskiem, więcej sytuacji stworzyli mistrzowie Europy, którym brakowało szczęścia. Taki rezultat zepchnął Niemców na ostatnie miejsce w grupie, z kolei Anglicy awansowali na drugą lokatę.

Nieoczekiwany obrót zdarzeń miał miejsce w przedostatniej grupie. Faworyzowani Hiszpanii stoczyli batalię na śmierć i życie z najsłabszym zespołem, czyli Słowenią. W 240 sekundzie przepiękną bramką popisał się krytykowany Raul Gonzalez. Po przerwie niespodziewanie wyrównał Osterc. Hiszpanie odpowiedzieli błyskawicznie, bo już po paru sekundach. Strzałem w krótki róg baskijski napastnik Joseba Eteberria wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Wynik już się nie zmienił i Hiszpania po ogromnych męczarniach pokonała, outsidera i debiutanta, 2:1. Z kolei Norwegia została pokonana przez Jugosławię, 0:1. Trzeciego gola na tym turnieju zdobył uskrzydlony Milosević, który od tego momentu przewodził w klasyfikacji najskuteczniejszych graczy.

Ostatnia kolejka spotkań fazy grupowej okazała się być bolesna dla współgospodarzy – Belgów. Słynne „Czerwone Diabły” potrzebowały przynajmniej remisu w ostatnim meczu grupowym przeciwko Turcji i liczyć na korzystne rozstrzygnięcia w spotkaniu Włochy-Szwecja rozgrywanym o tej samej porze. Podopiecznych Roberta Wasiege’a na ziemię sprowadził Hakan Sukur. Oba trafienia legendy tureckiego futbolu zapewniły reprezentantom znad Bosforu pierwszy, historyczny awans do ćwierćfinału ME. Trenera i piłkarzy drużyny Belgijskiej ta porażka zabolała bardzo mocno. Po pierwsze to udział w 1/4 był dla nich jak na wyciągnięcie ręki, bo „Squadra Azzura” pokonała Szwedów, 2:1. Druga sprawa to klęska na oczach 50 tyś. Belgijskich kibiców na pewno nie należała do przyjemnych.

Podobnej przegranej zapewne chciały uniknąć w grupie A, reprezentacje Anglii, Rumunii i Niemiec. Najkorzystniej wyglądała sytuacja Anglii. Piłkarze Kevina Keegana musieli wygrać, ale mogli także zremisować – wszystko zależało od drugiego meczu rozgrywanego w Rotterdamie pomiędzy Portugalią i Niemcami. Niestety jakiekolwiek kalkulacje spaliły na panewce. Życie dobitnie zweryfikowało słabą formę Anglii jak i z resztą Niemiec. „Synowie Albionu”, prowadzili już, 2:1 by przegrać ostatecznie z Rumunami, 3:2. Gola na wagę awansu i trzech punktów zdobył z rzutu karnego Viorel Ganea. Z kolei obrońcy mistrzowskiego tytułu – Niemcy w kompromitującym stylu pożegnali się z holendersko-belgijskim czempionatem. Nokautujący wynik, jaki zaserwowali Niemcom – Portugalczycy na długo został w pamięci kibiców. Trzy gole jednego piłkarza, Sérgio Conceição były prawdziwym gwoździem do trumny niemieckiej reprezentacji, która zajęła na koniec ostatnie miejsce w grupie A.

Nie mniej emocji było w grupie C, tam na awans liczyły jeszcze wszystkie zespoły nawet Słowenia! Jednak kluczowa w tym wypadku wydawała się być konfrontacja Hiszpanii z niepokonaną jak do tej pory Jugosławią. Wynik tej batalii otworzył niezawodny Milosević. Zaraz potem przypomniał o sobie Alfonso Perez. W drugiej części na ponowne prowadzenie wyprowadził Jugosłowian Govedarica – uderzając piłkę pod poprzeczkę. Radość Jugosłowian zmącił jednak rezerwowy – Pedro Munitis, który technicznym strzałem wyrównał wynik zawodów. Jednak podopieczni, Boskova nie odpuszczali, czego dowodem była bramka Komljenovicia z 74 minuty. Hiszpańscy kibice nieznający jeszcze wyniku z drugiego równolegle rozgrywanego spotkania powoli zaczęli opuszczać stadion w Brugii.

Do 89 min. Hiszpanom kompletnie nic nie wychodziło, skuteczna i co najważniejsze mądra gra w obronie Jugosłowian wybijała z głowy Raulowi i spółce jakiekolwiek atakowanie bramki strzeżonej przez Kralja.

Głównymi aktorami tego widowiska mieli być piłkarze, ale jak się później okazało rolę pierwszoplanową odegrał arbiter główny. Francuz Gilles Veissiere w bardzo problematycznej sytuacji dopatrzył się przewinienia zawodnika Jugosłowiańskiego. Faul na Abelardo miał miejsce w polu karnym i tym samym Pan Veissiere zarządził jedenastkę. W 89 minucie do piłki podszedł prawdziwy specjalista od wykonywania rzutów karnych, Gaizka Mendieta. Pomocnik Valencii i tym razem się nie pomylił pewnie egzekwując karnego. W 95 min. spotkania na szaleńcze dośrodkowanie niemal z połowy boiska zdecydował się Josep Guardiola. Futbolówka powolnym torem zmierzała w obręb pola karnego – ostatecznie trafiła ona do wysokiego Urzaiza, który sprytnie głową wycofał ją na 15 metr boiska. Do bezpańskiej piłki dopadł strzelec pierwszej bramki dla Hiszpanów – Alfonso, który takim niekonwencjonalnym pół wolejem umieścił piłkę w siatce. Wynik 4:3 dla zespołu z Półwyspu Iberyjskiego dawał awans, a jak się później okazało, pierwsze miejsce w grupie C! Z grupy wyszli również Jugosłowianie, którzy na koniec zajęli drugą pozycję. Swojej szansy nie wykorzystali Norwegowie, grający zbyt asekuracyjnie w spotkaniu przeciwko Słowenii (0:0).

W ostatniej grupie oznaczonej literą „D” emocji miało nie być, bowiem awanse były rozdane już wcześniej. Ostatnie mecze miały na celu rozstrzygnąć pozycję danych zespołów. O całą pulę miały zagrać reprezentacje Francji i Holandii. „Trójkolorowi” w przeciwieństwie do „Pomarańczowych” nie potraktowali tego meczu zbyt prestiżowo wystawiając drugi garnitur. „Oranje” zaś nie kalkulowali wystawiając do boju wszystko, co mieli najlepsze. Mecz mógł się podobać, a goli i otwartej piłki w nim nie brakowało. Bardzo dobre widowisko zostało okraszone atomowym strzałem Franka De Boer’a z rzutu wolnego. Siła Holandii została w pewnym sensie zweryfikowana przez Francuzów, którzy do przerwy prowadzili, 1:2. Jednak już w drugiej odsłonie do roboty wzięli się już Holendrzy zmieniając ostatecznie wynik na swoją korzyść (3:2). W drugim spotkaniu Czesi pewnie pokonali najsłabszy zespół w grupie – Danię, 0:2. Obie bramki dla naszych południowych sąsiadów strzelił Vladimir Smicer (64’, 67’).

Ćwierćfinały: bez niespodzianek!

Do fazy 1/4 finału bezpośrednio awansowali mistrzowie i wicemistrzowie grup A, B, C i D. Jeszcze przed zawodami uzgodniono, że zwycięzcy pierwszej rundy w ćwierćfinale zagrają z ekipami, które zajęły na koniec fazy grupowej drugie miejsca. Wybór par tzn. kto z kim(?) i kiedy(?) został oficjalnie przyjęty na losowaniu grup finałów ME. Tak, więc przykładowo mistrz grupy A, w ćwierćfinale miał zmierzyć się z drugim zespołem z grupy B i odwrotnie: zwycięzca grupy B spotkał się z wicemistrzem grupy A. W pierwszym meczu ćwierćfinałowym na placu gry zameldowały się dwie rewelacje pierwszej rundy fazy grupowej. Piekielnie silni Portugalczycy kontra zadziorni i bezkompromisowi Turcy. Popularni „Selecção das Quinas” prowadzeni przez Humberto Coelho męczyli się z piłkarzami znad Bosforu do 44 min.

Wtedy to nadzieja portugalskich kibiców Nuno Gomes wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie. Snajper Benfiki szczupakiem zaskoczył defensywę przeciwnika, którą nie miał, kto dyrygować. Bowiem w 29 min. ostoja tureckiej obrony – Alpay Ozalan w głupi sposób osłabił swój zespół uderzając bez piłki Fernando Couto. Za ten postępek stoper Fenerbahce został wyrzucony z boiska, ale najgorsze miało dopiero nadejść! Zaraz po golu Gomesa, fanatyczni kibice z państwa Półksiężyca wreszcie doczekali się jakiegoś pozytywu ze strony swoich ulubieńców. Rzut karny podyktowany przez Holenderskiego arbitra – Dicka Jola miał wykonywać doświadczony, Arif Erdem. Niestety i tym razem szczęście dopisało faworyzowanym Portugalczykom, gdyż ich bramkarz – Vitor Baia, spokojnie wybronił strzał tureckiego napastnika. Po przerwie podopiecznych Mustafy Denizliego dobił ponownie Gomes. Przy tym golu jak i przy wcześniejszym asystował, Luis Figo (ta druga bramka dla zawodników grających w bordowych koszulkach w ogóle nie powinna zostać uznana! Figo zastosował znany w koszykówce faul w ataku, gdy ogrywał m.in. Hakana Unsala). Wynik już nie uległ zmianie i złote pokolenie Portugalczyków mogło się cieszyć z awansu do półfinału.

W tym samym dniu rozegrano jeszcze jedno spotkanie: Włochy-Rumunia. Słynna „Squadra Azzurra” tym meczem udowodniła, że będzie walczyć o najwyższe lokaty w stawce najlepszych drużyn w Europie. Bezbłędna gra w obronie i świetna gra z kontrataku to tylko niektóre ważniejsze zalety włoskiego stylu gry. Nie inaczej było w meczu z Rumunami, gdzie wspomniane cechy zostały znakomicie wprowadzone w życie. W 33 min. Francesco Totti otworzył wynik tej konfrontacji. Dwie minuty przed przerwą Filippo Inzaghi zapewnił Włochom dwubramkowe prowadzenie – wykorzystując sytuacje sam na sam. Po przerwie charyzmatyczny lider reprezentacji Rumunii, Gheorghe Hagi pokazał swoje prawdziwe oblicze. W odstępie pięciu minut, Hagi najpierw brutalnie sfaulował Conte, by chwilę później wymusić faul w polu karnym. Za oba te postępki dostał dwie żółte kartki, a w konsekwencji czerwoną. Po przerwie rezultat już się nie zmienił i Italia została drugim półfinalistą.

Kolejny dzień zmagań ćwierćfinałowych przyniósł jeszcze więcej bramek. i pozytywnych pobudzeń. Gospodarze ME – Holendrzy spotkali się z zespołem Jugosławii. Piłkarze z Bałkanów traktowali to starcie jako rewanż za drugą rundę Mistrzostw Świata we Francji, w której to polegli z „Pomarańczowymi”, 1:2. Teraz miało być zupełnie inaczej. Podopieczni Boskova zaatakowali z animuszem, co było jednak olbrzymim błędem. Otwarta gra z silnymi „Oranje” zemściła się już w pierwszej połowie, kiedy to Patrick Kluivert obnażył braki w defensywie swoich rywali, trafiając do siatki w 24 i 38 minucie meczu. W drugiej odsłonie Kluivert znów o sobie przypomniał strzelając bramki w 51 (ostatecznie tego gola nie przypisano napastnikowi Barcelony, bowiem dopatrzono się, że ostatni piłki dotykał obrońca Jugosławii – Govedarica) i 54 min. Do tego pogromu zespołu z Bałkanów przyczynił się również Marc Overmars. Szybki pomocnik dołożył jeszcze dwie bramki pieczętując awans Holendrów do 1/2 finału. Gola pocieszenia w końcówce spotkania strzelił, Milosević a kilka minut później sędzia zakończył mecz. Po tym meczu na czoło klasyfikacji najlepszych strzelców imprezy awansowali ex aequo Kluivert i Milosevic, którzy oboje mieli po 5 bramek.

W czwartym ćwierćfinale rozgrywanym w godzinach wieczornych emocji było jeszcze więcej. Samo spotkanie również wydawało się być ciekawsze, bo i reprezentacje znaczyły więcej w hierarchii najlepszych ekip na świecie. Francja – Hiszpania, była to batalia dwóch byłych mistrzów europy i faworytów EURO 2000. Ten mecz miał być także rewanżem za finał ME 1984, kiedy to Francuzi po raz pierwszy sięgnęli po złoto. Szlagierowy mecz tej fazy ćwierćfinałowej był rozgrywany przy dość małej, bo zaledwie 28-tysięcznej publiczności. Od początku spotkanie było bardzo wyrównane jednak to Francuzi wyszli na prowadzenie dzięki geniuszowi Zinedine’a Zidane’a. Francuski playmaker w swoim stylu kapitalnie przymierzył z rzutu wolnego. Strzał w okienko z 33 min. dał dużo wiary słynnym „Tricolore”. Na odpowiedź ze strony Hiszpanów nie trzeba było długo czekać. W 38 min. kontrowersyjny arbiter Włoch Pierluigi Collina pokazał na jedenasty metr dyktując rzut karny dla zespołu z Półwyspu Iberyjskiego. Etatowy wykonawca tego elementu gry – Gaizka Mendieta i tym razem się nie pomylił wyrównując stan rywalizacji.

Jeszcze przed przerwą podopiecznych Camacho zdołował, Youri Djorkaeff strzelając gola do przysłowiowej szatni. W drugiej części meczu Hiszpanie bezustannie atakowali, ale i też nadziewali się na groźne kontry. W doliczonym czasie gry, gdy wydawało się, że już nic nie może się wydarzyć przypomniał o sobie ponownie Collina. 40-letni wówczas sędzia znów zarządził jedenastkę dla Hiszpanów. Wcześniej plac gry opuścił Mendieta i zespół Hiszpański stanął przed dużym dylematem, kto ma go zastąpić. Wybór padł na bohatera i najlepszego strzelca eliminacji – Raula Gonzaleza. Napastnik Realu Madryt stanął na wprost, bramkarza reprezentacji Francji – Fabiena Bartheza, a w jego oczach można było zobaczyć wyraźny strach przed odpowiedzialnością, która na nim w tej właśnie chwili ciążyła. Raul niestety nie podołał presji przenosząc piłkę nad lewym okienkiem bramki. Kilkanaście sekund po tym wydarzeniu sędzia zakończył to spotkanie i Francuzi mogli się cieszyć z awansu do półfinału ME.

Półfinały: Przeważyły… jedenastki

W półfinałach znaleźli się: Portugalczycy, Włosi, Holendrzy i Francuzi. Wszystkie te zespoły miały od momentu awansu do 1/2 finału już tylko jeden cel – awans do finału tej wielkiej i jakże pięknej imprezy. Z chwilą „przedostania” się z fazy grupowej do pucharowej wszystkim ekipom towarzyszyła tzw. drabinka. To ona „poznawała” ze sobą kolejne reprezentacje, nie inaczej było teraz. Francja-Portugalia i Włochy-Holandia te mecze przez kilka dni elektryzowały wszystkich kibiców w Europie, a może i nawet na świecie. Oba te klasyki w opinii obserwatorów nie miały faworytów. W dosłownym tego słowa znaczeniu wszystko mogło się wydarzyć, a o jakichkolwiek awansach miały zaważyć niuanse i detale. Fachowcy tym stwierdzeniem trafili w sedno, bo rzeczywiście wyrównany przebieg miały obie konfrontacje i co najważniejsze wspomniane detale odegrały swoją rolę.

Pierwszy mecz rozegrany 28 czerwca w Brukseli pomiędzy Francją, a Portugalią na pewno nie rozczarował i miał niesłychanie zacięty przebieg. Już w 19 min. „czarny koń” turnieju – Portugalia wyszła na prowadzenie. Genialny na tych mistrzostwach – Nuno Gomes znów błysną formą trafiając do siatki z niesłychanie trudnej pozycji. Na odpowiedź Francuzów trzeba było czekać do drugiej połowy spotkania. Wtedy to as Arsenalu – Thierry Henry wymanewrował obronę portugalską, a następnie strzelił swojego trzeciego gola na tych mistrzostwach. To trafienie nieco podcięło skrzydła Portugalczykom, którzy od tej pory zaczęli grać bardziej spokojniej nie kwapiąc się do większych ataków. Na nieszczęście taką samą taktykę obrali podopieczni Rogera Lemerre’a. Jedni i drudzy w ostatnich minutach grali asekuracyjnie i bojaźliwie, a na odwagę zebrali się dopiero w dogrywce.

W dodatkowym czasie gry wreszcie oglądaliśmy futbol na najwyższym poziomie. Mimo zmęczenia zawodnicy się nie oszczędzali, ale mimo to widać było w ich poczynaniach trudy turnieju. W końcówce drugiej części dogrywki fizycznie nie wytrzymali Portugalczycy. Co najgorsze w ostatnich minutach zabrakło im szczęścia. Dokładnie w 117 minucie Abel Xavier odbija piłkę ręką. Zdarzenie to ma miejsce w polu karnym, a austriacki sędzia prowadzący to spotkanie nie ma wątpliwości – będzie rzut karny. Ta decyzja brzmiała jak wyrok, a portugalscy gracze na czele z Luisem Figo i Nuno Gomesem nie mogli się z tym pogodzić.

Sam Gomes odepchnął arbitra Pana Benkoe’a za co ujrzał czerwony kartonik. Jednak nie miał on racji, gdyż po wnikliwych powtórkach można było zaobserwować wyraźny ruch ręką Xaviera. Pół drużyny zespołu Portugalskiego z racji protestu opuściła płytę boiska udając się do mroków szatni. Pozostali gracze modląc się cud obserwowali jak do jedenastego metra podchodzi najlepszy piłkarz „Trójkolorowych” – Zidane. Gol dla Francji oznaczał zwycięstwo i awans do finału, gdyż w tamtym okresie stosowano zasadę tzw. „złotego gola”. Pomocnik Juventusu się nie pomylił pewnie egzekwując rzut karny. Tak, więc do walki o Puchar Henri Delaunay’a włączyli się Francuzi, którzy za wszelką cenę ponownie chcieli zgarnąć całą pulę!

Drugi półfinał rozegrany na drugi dzień w stolicy Holandii, Amsterdamie miał inny przebieg od tego pierwszego. Włosi byli miażdżeni przez Holendrów w każdym elemencie gry. Akcje podopiecznych Franka Rijkaarda były przeprowadzane z polotem i finezją. „Błękitna jedenastka” właściwie tylko się broniła, a jej obrońcy grali niekiedy na pograniczu faulu. Dowodem na tę tezę jest chociażby czerwona kartka Gianluki Zambrotty z 34 min. W ogóle włoski zespół zbierał wiele żółtych kartek. Wobec takiego zachowania nie dłużni byli Holendrzy, którzy również wielokrotnie oglądali żółte kartoniki. W 39 min. za rzekomy faul na Kluivercie sędzia niemiecki, Pan Markus Merk podyktował rzut karny. Do jedenastego metra podszedł lewonożny kapitan Holendrów – Frank De Boer.

Obrońca Barcelony kopnął mocno w róg jednak jego zamierzenia skutecznie przewidział bramkarz Italii – Francesco Toldo, który skutecznie sparował futbolówkę na rzut rożny. W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił tzn. „Oranje” atakowali, a Włosi się bronili. W 62 min. Merk nie miał najmniejszych wątpliwości dyktując kolejną jedenastkę za faul na Edgarze Davidsie. Tym razem zmieniono wykonawcę i „karniaka” miał wykonywać najlepszy strzelec turnieju – Kluivert. Napastnik Barcy, ku zaskoczeniu kibiców również zawiódł. Jego strzał trafił w słupek, a reakcja księcia Holandii oglądającego to spotkanie była mieszaniną ironii, niedowierzania z pewną nutką komizmu.

Prowadzeni przez Dino Zoffa, piłkarze dokonali niezwykle trudnej sztuki przetrzymując szaleńcze ataki zespołu gospodarzy. Grający w dziesiątkę włosi zasłużyli na szacunek również, jeśli chodzi o grę w dogrywce. W dodatkowym czasie Italia także nie dała sobie strzelić gola utrzymując bezbramkowy stan rywalizacji, aż do konkursu rzutów karnych. W serii jedenastek bramki już na szczęście padły.

Pierwsi zaczęli Włosi, a konkretnie Di Biagio, który celnym strzałem zrewanżował się za pudło na ostatnim mundialu we Francji. Holendrów w pierwszej kolejce jedenastek reprezentował kapitan, Frank De Boer, którego ponownie wyczuł Toldo. Kolejnym skutecznym egzekutorem okazał się być Gianluca Pessotto. Przykładu z niego nie wziął Jaap Stam. Holenderski stoper posłał piłkę wysoko nad poprzeczką. W trzeciej serii Totti niczym Panenka ośmieszył golkipera „Oranje” – Edwina Van Der Sara, stawiając swoich przeciwników pod ścianą. Takim obrotem sprawy nie przejął się Kluivert, który tym razem był już bezbłędny. W czwartej kolejce ku uciesze holenderskich kibiców, strzał kapitana Włochów – Paolo Maldiniego wybronił Van Der Sar. Piątej serii już nie wznowiono, bowiem strzał obrońcy Holenderskiego – Bosvelta został pewnie zatrzymany przez Toldo i tym samym Italia uzupełniła skład finału EURO 2000.

Wielki Finał: Dogrywka ze złotym golem w tle…

2 lipca 2000 roku punktualnie o godzinie 20.00 na De Kuip w Rotterdamie cała piłkarska Europa była świadkiem jednego z najpiękniejszych i najbardziej emocjonujących finałów w historii EURO. Francja kontra Włochy, ten finał w mniemaniu wielu dziennikarzy, kibiców czy statystyków po prostu musiał być piękny i taki rzeczywiście był. Na stadionie, w którym przeważali włoscy tifosi od początku można było poczuć atmosferę piłkarskiego święta. Jeszcze przed spotkaniem fani jednych i drugich przekomarzali się, która drużyna wygra turniej. Podczas tego starcia również były zauważalne wszelakie podteksty pod adresem Francuzów jak i Włochów. Ten mecz miał być rewanżem za ćwierćfinał z przed dwóch lat, kiedy to Włosi polegli w rzutach karnych właśnie z reprezentacją „Trójkolorowych”. Na 51-tysięcznym obiekcie nie brakowało koronowanych głów, byłych piłkarzy, aktorów czy innych vipów. Jednym słowem każdy chciał zobaczyć ten niezapomniany spektakl. Arbitrem głównym tej konfrontacji był Szwed, Anders Frisk.

W szeregach mistrzów świata – Francuzów, aż roiło się od gwiazd. Nie inaczej było w ekipie Włoskiej. Jednak na papierze to „Le Bleus” prezentowali się lepiej. Głównym aktorem tego widowiska miał być Zinedine Zidane, na którego po raz kolejny liczyła cała Francja. W zespole prowadzonym przez Dino Zoffa zauważalny był natomiast kolektyw, a w szczególności suwerenna gra w defensywie. Pierwsze minuty tego spotkania zaczęły się od wzajemnego badania swoich możliwości. Obie ekipy grały rozważnie, kontrolując wydarzenia na boisku. Pierwsze groźniejsze akcje miały miejsce po pół godzinie gry. Niemal wszystkie walory w tym spotkaniu zatracił Zidane, z którego oczu nie spuszczali Włoscy obrońcy z Gianluką Pessotto na czele. Takie krycie największej gwiazdy drużyny „Trójkolorowych” pozytywnie wpływało na innych piłkarzy z ekipy mistrzów świata.

W przeciągu całego spotkania więcej klarownych sytuacji przeprowadzili podopieczni Rogera Lemerre’a, jednak to Italia pierwsza wyszła na prowadzenie! W 55 min miny francuskich kibiców zrzedły – Włosi objęli prowadzenie po strzale Marco Delvecchio. Od tego momentu „Squadra Azzurra” postawiła na ultradefensywę. „Les Bleus” przez 35 min nie mogli znaleźć recepty na wyprowadzenie skutecznej akcji. Nawet ich trener powoli godził się z widmem przegranej. Jednak tuż przed końcem meczu w doliczonym czasie gry na szaleńczy atak zdecydowali się „Trójkolorowi” po strzale rozpaczy Wiltorda piłka wpadła do siatki! Kibice Francji zgromadzeni na stadionie oszaleli z radości, a trener Lemerre wyglądał jakby był bliski zawału! „Włochów od mistrzostwa dzieliły sekundy, teraz nie mogą być pewni swego” – krzyczeli komentatorzy we wszystkich stacjach telewizyjnych i radiowych. Gol dla Francji był kulminacją niewykorzystanych sytuacji Włoskich napastników.

Zaraz po doprowadzeniu do remisu przez „Les Bleus” sędzia zakończył regulaminowy czas gry i zarządził dogrywkę. Tutaj od początku ton nadawali rodacy Michela Platiniego, którzy wyrastali na specjalistów od dogrywek. Teraz również błysnęli w tej części gry! Dwie minuty przed końcem pierwszej połowy dogrywki na rajd lewym skrzydłem zdecydował się Robert Pires. Po minięciu dwóch Włochów dograł w ostatniej fazie futbolówkę w pole karne do dobrze ustawionego Davida Trezegueta, który tylko dopełnił formalności zdobywając złotego gola na wagę Mistrzostwa Europy! Piłkarze z państwa leżącego nad Sekwaną po raz drugi w ciągu dwóch lat triumfowali w wielkiej imprezie piłkarskiej. Stając się prawdziwym gigantem na arenie międzynarodowej. Pamiętny obrazek radości Francuzów po odebraniu pucharu Henri Delaunay’a oraz symboliczna runda honorowa były prawdziwą historią rozgrywaną na naszych oczach! W ostatecznym rozrachunku królami strzelców zostali ex-aequo Patrick Kluivert i Sinisa Mihajlović, którzy strzelili po 5 bramek.

W opinii ekspertów panuje pogląd, że EURO 2000 było jedną z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejszą imprezą piłkarską na świecie. Urok gwiazd tamtych mistrzostw i futbol na „tak” prezentowany przez nie w samej istocie sprawiły, iż kibice wracają do tych pamiętnych chwil rozkoszując się i upajając magią tego czempionatu. Ostatni turniej stulecia był swoistym krokiem milowym naprzód, jeśli chodzi europejski futbol, a zarazem pięknym akcentem, który podsumował nam całe piękno dyscypliny sportu, jaką jest piłka nożna.

Najnowsze