Ekstraklasa – brzydkie dziewczę pod kilogramem makijażu


W europejskich pucharach nadal nas biją, a my udajemy, że nie jest tak źle

1 sierpnia 2019 Ekstraklasa – brzydkie dziewczę pod kilogramem makijażu

Co roku to samo. Europejskie rozczarowanie, nowa definicja słowa kompromitacja, które tak spowszechniało kibicom znad Wisły. Media pokrzyczą, że jest źle, Internet wyśmieje, a kurz po porażkach opadnie bardzo szybko. Dlaczego? Dlatego, że szkaradne dziewczę, jakim bez wątpienia jest ekstraklasa, za chwilę zostanie pięknie umalowane przez telewizję i inne media. Pod kilogramem makijażu udając, że jest inaczej. A my udamy, że nie widzimy.


Udostępnij na Udostępnij na

Fakt, że rywalizację w Europie zaczynamy coraz wcześniej, mówi sam za siebie. Od lat zanim zawodnicy czołowych klubów Starego Kontynentu skończą uśmiechać się do aparatów Azjatów czy kibiców ze Stanów Zjednoczonych, nad Wisłą już przeżywamy przygody naszych drużyn w pucharach. Przygody najczęściej krótkie, bez szczęśliwego zakończenia. Przypominające trochę fabułę odcinków popularnego niegdyś serialu „Power Rangers”. Tyle tylko, że na koniec to nas biją. Czasem nawet bardzo mocno, czasem z rozmachem, wybijając europejskie marzenia z głowy. Tak żeby podobnie jak w serialu iskry leciały.

Potem następuje refleksja. Bicie się w pierś (tym razem już samemu), debata o szkoleniu. Cały ten coroczny cykl trwa jednak z każdym kolejnym sezonem coraz krócej. Dlaczego? Dlatego, że życie nie znosi próżni, a na piedestał wracają rozgrywki naszej ekstraklasy. Pięknie opakowane. Niczym prezent z fantastyczną wstążeczką, który rozbuja wyobraźnię każdego dziecka. Otwierając prezent, kibic polskiej ekstraklasy nie ujrzy jednak nowoczesnej konsoli do gier. Zobaczy bazarową podróbę. Wtedy musi cieszyć się z tego co jest i powtarzać niczym mantrę (w „gamerowym” języku), że liczy się „grywalność”. Zaawansowanej grafiki czyt. piękna futbolu nie uświadczy.

Upiększanie rzeczywistości

Mimo tych wszystkich wad udajemy, że to nie jest istotne. Pomaga w tym wspomniana wstążeczka i opakowanie, które stale z niezłomną wytrwałością produkują media, a przede wszystkim telewizja. Wywiady, zaglądanie do szatni, magazyny, a przede wszystkim skróty spotkań. Coś pięknego. Każdy to kupi. Ja kupiłem, kupią i inni. Problem zaczyna się gdy zakupią także bilet na mecz ekstraklasy.

Oglądając całe spotkanie kibic, który pierwszy raz poszedł na mecz najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce, może poczuć się oszukany. To trochę tak jak ze zwiastunem filmu. Były wybuchy i śmieszne dialogi. Całość jednak zawiodła. Podobnie jest z ekstraklasą. Pojawią się niecelne podania. Stanie w miejscu po jednym czy dwóch rajdach oraz marna skuteczność. Nagle z makijażu, który na naszą ekstraklasę nałożyły media, nie pozostanie nic. Piękny łabędź przerodzi się w szkaradne kaczątko.

Jednak momentem, w którym odpada cała, kolokwialnie pisząc, „tapeta”, są europejskie puchary. W trakcie losowania jest ten dreszcz emocji. Ostatecznie przeradzający się jednak w dreszcz strachu, bo na kogo nasze drużyny by nie trafiły, są problemy. Gibraltar? Nie ma słabych drużyn. Finlandia i Kuopio? Kiedyś kojarzyło się tylko z Adamem Małyszem. Teraz niewiele brakło, by zaczęło kojarzyć się z Legią.

Łotwa? Zdarza się, nieznany zespół i te nieszczęsne bramki na wyjeździe… A fakt, że przed rewanżem przehandlowało się najlepszego gracza, nie jest istotny. Wymieniać można by znacznie dłużej, tworząc swego rodzaju pamiętnik kompromitacji naszych drużyn w europejskich pucharach. Nie ma to chyba sensu, lecz trzeba liczyć tylko na to, że Watykan jeszcze długo nie zgłosi zespołu do międzynarodowych rozgrywek…

Żyjąc w swoich czterech ścianach

Europejska przygoda dla polskich drużyn w ekspresowym tempie dobiega końca. Odpadła Cracovia, Piast i Lechia. Na cienkim włosie trzyma się jeszcze Legia. Występy krajowych zespołów w europejskich pucharach są podobno wyznacznikiem siły każdej ligi. Jeśli tak, to jesteśmy BEZsilni. Tyle tylko, że za kilka tygodni nikogo nie będzie to interesowało. Media pokrzyczą, że jest źle, Internet wyśmieje, a kurz po porażkach opadnie bardzo szybko.

Wrócimy do oglądania ekstraklasy. Początkowo trochę zawiedzeni. Jednak za chwilę Legia zagra z Lechem czy Jagiellonia z Lechią. Media zaczną nadużywać słowa hit, a telewizja zrobi piękną zapowiedź. Taką na poziomie starć Manchesteru City z Liverpoolem czy Barcelony z Realem Madryt. Samo się sprzeda. Dlatego, że kibic w Polsce ma olbrzymie zapotrzebowanie na krajowy futbol. Ponadto bardzo krótką pamięć do kompromitacji w europejskich pucharach. Wytworzoną prawdopodobnie w związku z natłokiem porażek i niezadowalających rezultatów w międzynarodowych rozgrywkach naszych drużyn. Kibic nad Wisłą tworzy wręcz chyba taki specyficzny organ, który pozwala mu nadal cieszyć się ciężkostrawnym daniem, jakim jest ekstraklasa.

Zamkniemy się więc w swoich czterech ścianach, podziwiając wątpliwej jakości rozgrywki. Udamy jednak, że jest inaczej. Z każdym tygodniem wyganiając z pamięci porażki naszych zespołów w europejskich pucharach. Udamy, że ekstraklasa – dziewczę pod kilogramem makijażu, jest w rzeczywistości piękne. Dlatego, że w ten sposób łatwiej jest nam pogodzić się z poziomem naszej ligi. Dlatego, że jest to chyba jedyny sposób, by cieszyć się naszą ekstraklasą.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze