Egipt mistrzem Afryki!


Piłkarska reprezentacja Egiptu po raz drugi z rzędu i szósty w historii wywalczyła Puchar Narodów Afryki. W wielkim finale afrykańskiego championatu, który został rozegrany na stadionie w Akrze, popularni "Faraonowie" pokonali Kamerun 1:0. Bramkę "na wagę" zwycięstwa strzelił w 77. minucie Mohammed Aboutrika, który wykorzystał katastrofalny błąd w defensywie doświadczonego Rigoberta Songa.


Udostępnij na Udostępnij na

Przed rozpoczęciem dzisiejszego meczu finałowego, większość kibiców i dziennikarzy w roli faworyta przedstawiała reprezentację Egiptu. Na przestrzeni całego turnieju „Faraonowie” posiadali lepiej zorganizowany zespół, który potrafił konsekwentnie realizować zalecenia taktyczne. Ponadto, obrońcy mistrzowskiego tytułu posiadali nad Kameruńczykami olbrzymią przewagę psychologiczną, którą zyskali dzięki wygranej z kameruńskimi „Lwami” w pierwszym spotkaniu fazy grupowej (Egipt wygrał 4:2 – przyp. red.).

Atutami reprezentacji Kamerunu miały być wielkie indywidualności w składzie, które mogły przesądzić o końcowym rezultacie. Najbardziej liczono oczywiście na Samuela Eto’o, który z pięcioma bramkami na koncie prowadził w klasyfikacji najlepszych strzelców turnieju. Za „Nieposkromionymi Lwami” przemawiały także zdecydowanie lepsze warunki fizyczne.

Zgodnie z zapowiedziami organizatorzy nie poprawili stanu murawy na Ohene Djan Sports Stadium. Tym samym piłkarze byli zmuszeni do gry w złych warunkach, ponieważ trawa na obiekcie w Akrze była zbyt długa, co uniemożliwiało szybkie konstruowanie akcji. Ponadto, na stadionie w stolicy Ghany pojawiło się zaledwie…dwadzieścia tysięcy kibiców, co sprawiło, że obiekt był zapełniony w pięćdziesięciu procentach. Tak niska frekwencja na spotkaniu, które decyduje o mistrzowskim tytule z pewnością nie przynosi chluby afrykańskim kibicom i organizatorom.

Początek spotkania z pewnością nie zawiódł kibiców, w tym samego prezydenta FIFA – Seppa Blattera. Obie reprezentacje nie skoncentrowały się tylko i wyłącznie na grze defensywnej, dzięki czemu od pierwszego gwiazdka sędziego głównego oglądaliśmy wiele akcji ofensywnych. Pierwsze minuty należały do podopiecznych Otto Pfistera. W 3. minucie Geremi znakomicie dośrodkował w pole karne do Samuela Eto’o, lecz uderzenia asa „Nieposkromionych Lwów” i FC Barcelony zostało w ostatniej chwili zablokowane przez egipskiego defensora. W dalszej części spotkania inicjatywę przejęli Egipcjanie. „Faraonowie” przeważali nad swoimi rywalami w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Już w 7. minucie obrońcy tytułu mogli objąć prowadzenie, ale kameruński goalkeeper – Kameni obronił uderzenie Hosny’a z rzutu wolnego. Chwilę później w dogodnej okazji znalazł się Motaeb, lecz ponowie obronna ręką z trudnej sytuacji wyszedł Kameni.

Bramkarz, który na co dzień występuje w hiszpańskim Espanyolu Barcelona, wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności w 12. minucie, kiedy skutecznie interweniował po uderzeniu Zaki’ego z niespełna dziesięciu metrów. Trzeba przyznać, że kameruński goalkeeper miał mnóstwo pracy i raz po raz musiał ratować swoich kolegów przed utratą bramki. W 14. minucie sparował piłkę na rzut rożny po bardzo groźnym strzale Mohammeda Aboutriki zza linii pola karnego.

Już po kwadransie gry selekcjoner reprezentacji Kamerunu – Otto Pfister był zmuszony dokonać pierwszej zmiany, a plac gry musiał opuścić narzekający od kilku dni na uraz nogi Alexandre Song. Wymuszona korekta w ustawieniu wcale nie poprawiła postawy kameruńskiego zespołu, który tylko raz, w 19. minucie zdołał odpowiedzieć groźnym strzałem Geremiego z rzutu wolnego.

Zaledwie kilkanaście sekund później fatalny błąd w defensywie rywali mógł wykorzystać Motaeb, lecz jego potężne uderzenie zdołał obronić niesamowity i znakomicie dysponowany Kameni. Wprawdzie po interwencji czarnoskórego bramkarza zagrożenie dla Kameruńczyków nie minęło, ale na ich szczęście dobitka Aboutriki była niecelna. W kolejnych fragmentach pierwszej połowy Kameruńczycy nie radzili sobie z organizacją gry. W szeregach obronnych panował chaos, co sprawiało, że Egipcjanie z wielką łatwością dochodzili do sytuacji strzeleckich. Ponadto, „Nieposkromione Lwy” nie były w stanie przeprowadzić żadnej akcji ofensywnej, nie wspominając już o skutecznym wyprowadzaniu kontrataków. W 36. minucie trzeci pojedynek dzisiejszego wieczoru z kameruńskim bramkarzem przegrał Motaeb, który nie wykorzystał sytuacji „sam na sam”. W ostatnich fragmentach pierwszej części wielkiego finału obraz gry nie uległ zmianie. Nadal miażdżącą przewagę posiadali „Faraonowie”, którzy całkowicie opanowali środek pola, w którym brylował Ahmed Hassan.

Również początek drugiej połowy nie przyniósł zmian. Egipcjanie bardzo szybko chcieli zdobyć prowadzenie i rzucili się do „huraganowych” ataków, które były w nieprzepisowy sposób zatrzymywane przez kameruńskich obrońców. W 48. minucie Kameruńczycy mogli wykorzystać gapiostwo egipskich defensorów, ale Nkong nie zdołał opanować futbolówki po znakomitym podaniu Eto’o. „Faraonowie” bardzo szybko odpowiedzieli wspaniałymi uderzeniami Zaki’ego i Hosny’a, z którymi z trudem poradził sobie bohater spotkania – Carlos Kameni.

Trzeba również wspomnieć, że na początku drugich czterdziestu pięciu minut decyzje sędziego głównego były często bardzo wątpliwe. Arbiter z Beninu był zbyt pobłażliwy dla zawodników i nie wyjmował z kieszeni żółtych kartoników, co na kilka minut wprowadziło dużą agresję na placu gry. Wszystko skończyło się jednak szczęśliwie, kiedy sędzia przypomniał sobie, że zabrał z szatni żółte kartoniki.

Otto Pfister, widząc fatalną postawę swoich podopiecznych był zmuszony do przeprowadzenia kolejnych zmian. W 56. minucie na boisku pojawił się Idrissou, a dziesięć minut później miejsce Epalle zajął Mbia. Obaj piłkarze nie wywiązali się z założeń swojego szkoleniowca i nie wprowadzili do zespołu żadnego ożywienia.

W 61. minucie reprezentacji Egiptu zabrakło szczęścia, ponieważ piłka po strzale głową Hosny’a trafiła w słupek bramki „Nieposkromionych Lwów”. Od 70. minuty kibice zgromadzeni na stadionie i przed telewizorami mogli przecierać oczy ze zdumienia, ponieważ zespół z Kamerunu po raz pierwszy w dzisiejszym spotkaniu przeprowadził kilka ciekawych akcji ofensywnych. Napawało to optymizmem fanów tej drużyny, bowiem gra „Lwów” wyglądała już przyzwoicie.

Sytuacja z 77. minuty zapisze się do historii nie tylko afrykańskiego, ale również światowego futbolu. Najbardziej doświadczony zawodnik i jednocześnie kapitan reprezentacji Kamerunu – Rigobert Song popełnił najprawdopodobniej najbardziej kosztowny błąd w swojej karierze. Piłkarz, który w swojej wieloletniej przygodnie z futbolem rozegrał wiele spotkań o stawkę, w głupi sposób stracił piłkę pod własną bramką na rzecz Mohammeda Zidana. Napastnik reprezentacji Egiptu natychmiast podał futbolówkę do lepiej ustawionego Mohammeda Aboutriki, który z „zimną krwią”, płaski strzałem pokonał kameruńskiego goalkeepera.

Po stracie bramki Kameruńczycy ruszyli do ataków. Podopieczni Otto Pfistera stworzyli sobie kilka doskonałych okazji, lecz nie potrafili znaleźć skutecznej recepty na El-Hadary’ego. W doliczonym czasie gry Song miał szansę zrehabilitować się za swoje nieodpowiedzialne zachowanie z 77. minuty, ale piłka po jego strzale głową przeleciała nad poprzeczką egipskiej bramki.

Egipt po raz drugi z rzędu i szósty w historii triumfował w Pucharze Narodów Afryki. Na przestrzeni całego turnieju Faraonowie byli zespołem najlepiej zorganizowanym, co potwierdzili także w spotkaniu finałowym.

Zwycięstwo Egiptu – podsumowania ekspertów:

Arkadiusz Przybyłkiewicz (redaktor iGol.pl, ekspert od afrykańskiego futbolu): Przed finałem miałem mieszane uczucia. Obie drużyny miały w moim mniemaniu równe szanse na wygraną, jednak bardziej stawiałem na Egipt. Podopieczni Hassana Shehaty nie grali może wielkiej piłki, lecz byli niezykle skuteczni. W ich drużynie nadal brakuje wielkich gwiazd, wokół których toczyłaby się gra. Siłą „Faraonów” jest zgrany kolektyw. To właśnie spowodowało, że po raz drugi w ciągu kilku tygodni poskromili kameruńskie „Lwy”. Jednak ich triumf w tegorocznym Pucharze Narodów Afryki jest dla mnie swoistą niespodzianką. Przed samym turniejem Egipt wymieniano w gronie faworytów, lecz nie tych głównych, na których liczyła większość kibiców. W każdym razie brawa dla trenera Shehaty, który powinien spróbować sił w Europie, gdyż moim zdaniem jest trenerem nie gorszym niż np. Jose Mourinho.

Krzysztof Mielczarek (z-ca redaktora naczelnego iGol.pl, fan afrykańskiego futbolu): Przed rozpoczęciem tegorocznego Pucharu Narodów Afryki niewiele osób wierzyło w kolejny triumf reprezentacji Egiptu. Częściej w roli faworytów do zdobycia mistrzowskiego tytułu wymieniano Ghanę, Wybrzeże Kości Słoniowej czy Tunezję. Okazało się, że Egipcjanie byli zdecydowanie najlepiej przygotowaną drużyną pod względem fizycznym, jak i taktycznym. „Faraonowie” stworzyli znakomicie zorganizowany kolektyw, który w każdym spotkaniu funkcjonował na najwyższym poziomie. Swoją znakomitą dyspozycję podopieczni Hassana Shehaty potwierdzili również w dzisiejszym meczu finałowym. „Faraonowie” przeważali nad Kameruńczykami w każdym elemencie piłkarskiej sztuki i tylko dzięki niesamowitemu bramkarzowi „Nieposkromionych Lwów” – Carlosowi Kameniemu, reprezentacja Egiptu odniosła tak skromne zwycięstwo. Myślę, że patrząc na cały turniej, to Egipcjanie naprawdę zasłużyli na mistrzostwo Afryki. Zastanawiam się, czy Egipcjanie po triumfie na Czarnym Lądzie zbliżyli się choć trochę do światowej czołówki. Na odpowiedź musimy poczekać do 2010 roku, kiedy w RPA odbędzie się długo oczekiwany mundial.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze