Dostał „kopa na twarz”, po czym staje na nogi w Widzewie


Ostatnie sezony to pasmo niepowodzeń w wykonaniu polskiego golkipera

1 września 2019 Dostał „kopa na twarz”, po czym staje na nogi w Widzewie

Po długim rozbracie z murawą swojej szansy doczekał się ten, który niegdyś miał podbijać włoską Serie A i być potencjalnym reprezentantem Polski. Kariera jednak nie potoczyła się zgodnie z jego planami i dziś gra tam, gdzie jeszcze kilka lat temu nikt się tego nie spodziewał.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie zawsze jest tak, jakby się chciało i planowało. Życie pisze różne scenariusze i ten napisany dla bramkarza Widzewa też mógłby nadawać się na interesującą i wciągającą książkę. Będąc jeszcze młodzieżowcem, Wojciech Pawłowski, gdy dostał ofertę z bardziej renomowanej drużyny, i co za tym idzie również bardziej popularnej ligi, nie potrafił odmówić. Zaryzykował i wyjechał. Konsekwencją jego ruchu było to, że jak szybko wyjechał tak szybko wrócił.

Mimo przysłowiowego kopa w… każdy wie gdzie, bramkarz szukał swoich sił gdzieś indziej. Nie odnalazł się ponownie w Polsce na najwyższym szczeblu, ale jego usługami zainteresował się klub, który podobnie jak Pawłowski, ma zamiar wrócić tam, gdzie grał przed laty – do ekstraklasy.

Z podkulonymi ogonami

Akurat tak się złożyło, że w Widzewie nie tylko wspomniany były bramkarz Udinese nie podołał w podbijaniu Europy. Podobną drogę przeszedł dotychczasowy numer jeden między słupkami łódzkiego klubu – Patryk Wolański. Wychowanek klubu swoich sił kilka lat wcześniej próbował w słabszej co prawda lidze od włoskiej, mowa o Danii, lecz los nie był i w tym przypadku zbyt łaskawy.

Szukający jednak golkipera gwarantującego określoną jakość Widzew postanowił podać rękę najpierw Wolańskiemu, a gdy naszła potrzeba wyszukania konkurencji dla jednego z liderów szatni, to swoją okazję do odbudowania formy dostał właśnie Pawłowski.

Sprowadzony latem bramkarz od razu jednak swojej szansy nie dostał. Trener Marcin Kaczmarek z decyzją o roszadzie między słupkami czekał aż do 7. kolejki II ligi, kiedy to łodzianie zajmujący miejsce gdzieś w środku stawki musieli zagrać bardzo trudny mecz z liderem – Stalą Rzeszów.

I tu rozpoczyna się droga Wojciecha Pawłowskiego, który po półtorarocznym rozbracie bramką powraca i to w fantastycznym stylu. Swoimi interwencjami zrobił efekt „wow” i spowodował poważny, aczkolwiek pozytywny ból głowy u trenera. Sam zawodnik zresztą w pomeczowym wywiadzie nie krył zadowolenia ze swojego występu:

– Byłbym głupi, gdybym powiedział, że nie stresowałem się tym występem, szczególnie po tak długiej przerwie, ale właśnie po to się trenuje, po to staram się te swoje słabości pokonywać, by dobrze wyglądać w meczu. Wiadomo, że dla bramkarza pierwszy kontakt z piłką jest najważniejszy. Udana interwencja zwiększa pewność siebie – skomentował swój powrót.

Pierwszy wybór trenera?

Udany występ spowodował, że teraz o powrót między słupki będzie zdecydowanie trudniejszy dla rezerwowego w meczu ze Stalą Patryka Wolańskiego, który kilka razy w poprzednich spotkaniach nieszczególnie swoimi występami cieszył kibiców, mimo że wiele razy sam ratował łodzian przed kompromitacjami.

Obronione rzuty karne oraz wiele innych interwencji, znanych szerzej „setkami” szło na korzyść Wolana. Na bramkarza jednak często spadała krytyka choćby z powodu wznawiania gry, gdzie cała drużyna miała problem przy konstruowaniu akcji. Przed meczem trener Kaczmarek wraz ze swoim sztabem doszli jednak do wniosku, że najwyższa pora dać odpocząć żelaznemu numerowi 1.

Ta decyzja wiązała się ze sporym ryzykiem, Pawłowski nie grał od dłuższego czasu i jego postawa oraz forma była po prostu wielką niewiadomą. Bramkarz jednak szybko wszystkie wątpliwości rozwiał. Co najmniej dwukrotnie wybronił swój zespół od straty gola, a trzeba przyznać, że strzały do najłatwiejszych nie należały. W dodatku jego robinsonady mogły podobać się kibicom, bo 26-latek musiał wyciągać się jak długi, fruwać w bramce, by wspomniane uderzenia wybronić.

Raz jednak, niestety dla niego, nie podołał w zatrzymaniu futbolówki. Mocny strzał po ziemi wystarczył, by pokonać bramkarza Widzewa. Trudno jednak winić za stratę gola zawodnika, ten wszak zbyt wielkich szans przy golu nie miał.

Wolański czy Pawłowski?

Widzew najwidoczniej doczekał się godnych siebie zawodników. Z jednej strony wychowanek potrafiący wyjść do kibiców, gdy jest źle, potrafiący zagrać kapitalne zawody, gdzie broni rzut karny oraz dobitkę, zaś z drugiej strony bramkarz, któremu niegdyś pisano piękną karierę, lecz po kilku niepowodzeniach, ten nie zamierza się poddawać i walczy tam, gdzie jak najbardziej może być zauważonym.

– Nasza rywalizacja jest dobrym poziomie, mamy wspólny język, nie rzucamy sobie kłód tylko się wspieramy. Jesteśmy profesjonalistami, gdy on grał, to życzyłem mu dobrze i teraz jest odwrotnie. Trener zadecyduje, który z Nas będzie pierwszym wyborem – tak w skrócie ocenił swoją sytuację i stosunki z konkurentem o bramkę.

Wydaje się jednak, że mecz ze Stalą Rzeszów może sprawić, że kilka spotkań przerwy dostanie Patryk Wolański. Posadzenie z powrotem na ławce Pawłowskiego byłoby karą szczególnie, gdy po tak długiej przerwie zagrał tak dobre zawody i poniekąd uratował sytuację Widzewa, który choć wygrał miał swoje mankamenty.

Ekstraklasa, ponowny wyjazd – czemu nie

Człowiek z wiekiem nabiera wiedzy poprzez wiele doświadczeń i na wiele spraw może spojrzeć nieco inaczej. Spytany o to, czy gdyby miał możliwość cofnięcia się czasie, to czy ponownie spróbowałby swoich sił w lidze zagranicznej, odparł bez zastanowienia:

– To była fajna lekcja życia, w której miał okazję trenować z wielkimi piłkarzami. Miałem wówczas 19 lat, mogłem niektóre rzeczy pokierować sobie inaczej, ale nawet z perspektywy czasu na 200 procent zdecydowałbym się na ponowny ruch. Wiem jednak co zrobiłem źle, dostałem „kopa na twarz”, muszę pracować na wyeliminowaniem swoich pewnych mankamentów, a w tych pomogą mi regularne występy. Myślę, że z Widzewem jest duża szansa niebawem wrócić do ekstraklasy i oby to się udało – zakończył.

Z pewnością ekstraklasa to jest miejsce, w którym nowy nabytek Widzewa mógłby jeszcze się odnaleźć i jeżeli chce tam wrócić wraz z Widzewem, to tylko i wyłącznie poprzez podobne mecze do tego jaki łódzki zespół rozegrał w debiucie Pawłowskiego. Być może Widzew ponownie jak kiedyś stanie się klubem dla piłkarzy niechcianych: Wolański, Pawłowski, Możdżeń i zdobędzie swój cel. Taka sportowa postawa po nieudanych kilku latach może sprawić, że na nowo można stać się wielkim.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze