Derby Londynu dla gości, Burnley znów wygrywa


Na Upton Park w pojedynku derbowym drużyna z północnego Londynu okazała lepsza od tej z wschodniej części angielskiej stolicy. Tottenham pokonał West Ham 2:1. W derbach zachodniego Londynu górą gracze Chelsea. Na Turf Moor, ekipa Burnley pokonała kolejnego rywala. Tym razem do domu z pustymi rękoma wracają piłkarze Evertonu.


Udostępnij na Udostępnij na

West Ham – Tottenham

W pierwszej połowie spotkania rozgrywanego na Upton Park, to goście z północnego Londynu byli strona przeważającą. Chociaż pierwszą, stuprocentową okazję stworzyli sobie piłkarze West Hamu. W sytuacji sam na sam z bramkarzem „Spurs” znalazł się Carlton Cole, ale snajper „Młotów” przegrał pojedynek z Carlo Cudicinim.

Później to piłkarze Redknappa byli drużyną, która częściej gościła pod polem karnym rywali. Gracze „Kogutów” stwarzali sobie sytuację, ale na posterunku za każdym razem był, strzegący bramki gospodarzy, Robert Green. Golkiperowi West Hamu sprzyjała również poprzeczka, która po rzucie rożnym i uderzeniu głową Ledley’a Kinga, uratowała gospodarzy przed stratą gola.

Przewaga w posiadaniu piłki przez graczy Tottenhamu była znacząca, ale to podopieczni Gianfanco Zoli byli bliscy zmiany rezultatu tuż przed przerwą. Na lewym skrzydle Luis Jimenez zakręcił Corluką, dograł mocno wzdłuż bramki, ale Carltonowi Cole’owi zabrakło kilku centymetrów, aby piłkę skierować do bramki Cudicini’ego. Do przerwy na Upton Park był bezbramkowy remis, ale lepsze wrażenie sprawiali gracze Redkanappa.

Drugą połowę od atomowego uderzenia rozpoczął West Ham. Niespełna trzy minuty po wznowieniu gry przez Marka Clattenburga, Carlton Cole wyprowadził drużynę „Młotów” na prowadzenie. Przy bramce Cole’a asystę zaliczył bardzo aktywny w pierwszej cześci spotkania Luis Jimenez. Tottenham nie zamierzał jednak meczu na Upton Park przegrać i pięć minut później wynik spotkania wyrównał niezawodny ostatnio Jermaine Defoe. Napastnik „Kogutów” zdobywa gole zarówno w klubie, jak i reprezentacji i wydaje się, że na obecną chwilę od niego Fabio Capello będzie zaczynał układanie pierwszej jedenastki kadry angielskiej.

Po golu Defoe, gra wyrównała się i obie jedenastki stwarzały sobie sytuacje podbramkowe, ale skuteczniejszy pod polem karnym rywala był Tottenham. W 78. minucie meczu, piłkarzy z północnego Londynu na prowadzenie wyprowadził Aaron Lennon. Prawy pomocnik „Kogutów” zaskoczył Roberta Greena uderzeniem lewą noga i to goście, na niespełna kwadrans przed końcem spotkania byli w korzystniejszej sytuacji.

Podopieczni Redkappa nie oddali prowadzenia aż do ostatniego gwizdka sędziego i pokonali West Ham 2:1. Tottenham notuje najlepszy od wielu lat start w Premiership, natomiast piłkarze Gianfranco Zoli po dobrym początku, trochę spuścili z tonu.

Burnley – Everton

Kolejny świetny wynik zanotowali piłkarze beniaminka z Burnley. Po pokonaniu wciąż panujących mistrzów z Manchesteru, na Torf Moor przyjechała ekipa Evertonu, która na starcie rozgrywek dostała sromotne lanie od Arsenalu. Piłkarze Owena Coyle’a po raz kolejny stanęli na wysokości zadania i wygrali mecz, zdobywając jednego gola. Autorem bramki, która sprawiła, że trzy punkty zostały w Burnley został w 33. minucie Wade Elliot.

Podopieczni Davida Moyesa z kolei zaliczyli ewidentny falstart na starcie nowej batalii o mistrzostwo ligi angielskiej. Porażka z „Kanonierami”, choć wysoka, miała być wypadkiem przy pracy. Trudno jednak takim nazwać przegranie meczu z beniaminkiem. I co z tego, że to Everton był więcej przy piłce i częściej uderzał na bramkę rywali, skoro żaden z tych strzałów nie znalazł drogi do bramki Briana Jensena. Może tak fatalna skuteczność to efekt dobrej postawy obrony ekipy Burnley, przecież nawet „Czerwonym Diabłom” nie udało się na Turf Moor zdobyć choćby jednego gola.

Wydaje się jednak, że przyczyna jest inna i coś w zespole z Liverpoolu zdecydowanie nie gra. Przykładem niech będzie zaledwie jedna zmiana dokonana przez Davida Moyesa w trakcie spotkania, które jego Everton przegrał. Czyżby szkocki szkoleniowiec stracił pomysł na grę „The Toffees”? Przekonamy się o tym zapewne w najbliższym czasie. Jedno jest pewne, piłkarze z Merseyside na gwałt potrzebują punktów, bo czołówka może bardzo szybko uciec i być już wkrótce niemożliwa do dogonienia. Gracze Burnley z kolei wykonują do tej pory plan ponad normę i to może tylko cieszyć Owena Coyle’a, który jest na razie jednym z głównych wygranych początku sezonu w Anglii.

Fulham – Chelsea

W ostatnim rozgrywanym dzisiaj meczu nie było niespodzianek. Na Craven Cottage, w derbach zachodniego Londynu, naprzeciw ekipy Fulham stanęli „The Blues” i zgodnie z przewidywaniami, podopieczni Carlo Ancelotti’ego zgarnęli dzisiaj po południu całą pulę. Zawodnicy ze Stamford Bridge dołączają więc do Tottenhamu, który również ma trzy zwycięstwa i zajmują wygodne miejsce w czubie tabeli Premiership.

Graczom Chelsea z meczu na mecz wygrywanie idzie coraz łatwiej. Na inaugurację niemiłosiernie męczyli się z Hull City, we wtorek już dużo łatwiej pokonali Sunderland, a dzisiaj bez żadnych problemów rozprawili się z Fulham. Zawodnicy Roy’a Hodgsona nie mogli dzisiaj w żaden sposób zagrozić piłkarzom Chelsea, dość powiedzieć, że gracze Fulham przez całe spotkanie oddali tylko jeden strzał w światło bramki. „The Blues” ta sztuka udał się czterokrotnie, z czego aż dwa uderzenia znalazły drogę do siatki Marka Schwarzera.

Autorem pierwszego trafienia został, będący ostatnio w świetnej formie, Didier Drogba, który wykorzystał podanie Nicolasa Anelki. W drugiej połowie, reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej postanowił odwdzięczyć się Francuzowi. W 75. minucie to Drogba wystąpił w roli asystenta, a katem drużyny Fulham został Anelka.

Piłkarze Fulham spotkanie na Craven Cottage przegrali, a ponadto stracili Danny’ego Murphy’ego, który w wyniku kontuzji musiał opuścić boisko na dwadzieścia minut przed końcem meczu.

Chelsea, podobnie jak Tottenham, notuje wymarzony start sezonu, dając jasny przekaz – będziemy walczyć o całą stawkę. Wielu fachowców pytanych przed inauguracją o faworyta tegorocznych rozgrywek wskazywało właśnie na „The Blues”. Czy ich przewidywania się spełnią?

Przed piłkarzami ze Stamford Bridge jeszcze bardzo długa droga, ale z bloków startowych podopieczni Ancelotti’ego ruszyli niczym Usain Bolt do finałowego biegu na sto metrów. Zadaniem do rozwiązania dla włoskiego szkoleniowca jest teraz pytanie, jak ze sprinterskiego startu zanotować długodystansowy finisz. Wszyscy w zachodnim Londynie wierzą jednak, że Włoch zna rozwiązanie tej zagadki i Chelsea zdetronizuje panujących obecnie piłkarzy Manchesteru United.

Najnowsze