W meczu 26. kolejki Ekstraklasy Zagłębie Lubin zremisowało na własnym stadionie ze Śląskiem Wrocław 1:1. Negatywnym bohaterem spotkania okazał się młodziutki Adrian Błąd, który otrzymał dwie żółte kartki, a w konsekwencji czerwoną. Być może przez to podopieczni Marka Bajora nie zdołali dowieść zwycięstwa do końca.
Kibice obu zespołów szykowali się do tego meczu już od początku rundy wiosennej. Wszystkie rozmowy sympatyków piłki nożnej na Dolnym Śląsku sprowadzały się tylko do jednego tematu – spotkania pomiędzy Zagłębiem a Śląskiem. Na Dialog Arenie ciężko było doszukać się wolnych krzesełek. Kibice w liczbie ponad dziesięciu tysięcy stwarzali naprawdę niesamowitą, jak na polską ligę, atmosferę. Przecież na derby w Lubinie czekali aż osiem lat. Mimo że oba zespoły mają praktycznie zagwarantowane utrzymanie, to na boisku nie brakowało zaangażowania i walki.

Pierwsze minuty to typowe badanie się obu zespołów. Nikt nie chciał już na samym początku popełnić błędu i głupio stracić bramki. Zagłębie miało przewagę w posiadaniu piłki, ale piłkarze tego klubu potrafili rozgrywać ją tylko do połowy boiska. Śląsk starannie powstrzymywał „Pomarańczowych” i starał się czyhać na błąd rywala. Jedyne, co można odnotować w pierwszym kwadransie, to żółta karta dla Krzysztofa Wołczka, który nieprzepisowo powstrzymywał Micanskiego. Dwa razy z rzutu wolnego wrzucać piłkę w pole karne próbował Mateusz Bartczak, jednak dośrodkowania lubinianina nie były najwyższych lotów. 16. minuta to pierwsza akcja Śląska. Piotr Ćwielong strzelił z prawej strony pola karnego, ale Isailović nie dał się zaskoczyć, podobnie jak po uderzeniu zza pola karnego Sebastiana Dudka. Dobrą akcję należy odnotować w 21. minucie. Ilijan Micanski doskonale wypatrzył Wojciecha Kędziorę, posyłając mu prostopadłe podanie między obrońców przyjezdnych. Fantastycznie jednak Kelemen wyszedł aż do końcowej linii pola karnego i przechytrzył napastnika. 180 sekund później Zagłębie miało kolejną sytuację. Traore ładnie wyszedł w górę do piłki i uderzył głową, ale bramkarz „Miedziowych” obronił strzał, później dobijał jeszcze Micanski, jednak trafił prosto w Wołczka.
Od tej pory mecz stał się jakby bardziej otwarty. Zawodnicy przestali aż tak kalkulować. Dzięki temu mieliśmy sporo akcji tak na jedną, jak i drugą bramkę. Godną odnotowania sytuacją była akcja Ćwielonga z Szewczukiem. Ten pierwszy zagrał prostopadłą piłkę do drugiego, ale zawodnik przyjezdnych był naciskany przez obrońców i oddał zbyt lekki, a do tego niecelny strzał. Z drugiej strony natomiast Wojciech Kędziora huknął po długim słupku, ale minimalnie przestrzelił. Po chwili Micanski uderzył zza pola karnego po ziemi, lecz Kelemen nie miał większych problemów z obroną. Wymiana wzajemnych ciosów trwała już do końca pierwszej części gry, ale żadna z drużyn nie zdołała pokonać bramkarza przeciwników. Zresztą obaj golkiperzy grali w tych 45 minutach bardzo pewnie i skutecznie interweniowali. A strzałów nie brakowało.
Druga połowa rozpoczęła się od najlepszej, jak do tej pory, sytuacji w meczu. Wojciech Kędziora wyszedł na czystą pozycję i dostał piękne podanie w tempo od Micanskiego. Wychodzący bramkarz Śląska troszkę skrócił pole gry, przez co napastnik gospodarzy trafił w poprzeczkę. Wystarczyło jedynie delikatnie podciąć piłkę i kibice „Miedziowych” cieszyliby się z gola. W 57. minucie miał miejsce kolejny groźny atak piłkarzy Zagłębia. Dobrym dośrodkowaniem z prawej strony popisał się Kędziora, ale jak długi wyciągnął się Kelemen i wybił piłkę, przechytrzając Traore. Po tych dwóch sytuacjach zawodnicy jakby troszeczkę odczuwali już zmęczenie. Gra toczona była w środku pola, z delikatną przewagą Śląska. Do 66. minuty włącznie nie było akcji godnych odnotowania. Na boisko wszedł Vuk Sotirović. Przez tę zmianę Ryszard Tarasiewicz dał sygnał, że Śląskowi zależy na wygranej. Serb oddał jeden strzał, ale nie był w stanie umieścić piłki w siatce. Po chwili Antoni Łukasiewicz strzelił zza pola karnego po ziemi, lecz niecelnie.

W 74. minucie na boisku miała miejsce niecodzienna sytuacja. Adrian Błąd, który zastąpił Wojciecha Kędziorę, padł w polu karnym przed Kelemenem i sędzia bez zastanowienia podyktował rzut karny. Jednak po konsultacji z asystentem arbiter odwołał swoją decyzję i pokazał młodemu napastnikowi Zagłębia zasłużoną żółtą kartkę, gdyż faulu po prostu nie było. Jednak już po 180 sekundach „Miedziowi” strzelili bramkę – już bez żadnych wątpliwości. Dośrodkowanie w pole karne przejął Traore, który zagrał piłkę do Ilijana Micanskiego, a ten bez większych problemów wpakował ją do siatki. Zagłębie prowadziło 1:0.
W ostatnim kwadransie działo się sporo na boisku. Adrian Błąd bezpardonowo powalił na ziemię piłkarza Śląska. Grający 10 minut zawodnik otrzymał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę, przez co drużyna Marka Bajora grała do końca meczu w dziesiątkę. Piłkarze z Wrocławia starali się wykorzystać przewagę jednego zawodnika. I udało im się to. W 89. minucie meczu przepięknym strzałem popisał się Sebastian Mila, który uderzył z półwoleja z odległości 25 metrów i wyrównał stan meczu. Emocje trwały do ostatniej minuty. To piłkarze Śląska mieli okazje na przechylanie szali zwycięstwa na swoją korzyść, jednak kibice nie zobaczyli już żadnej bramki.
Jak na derby przystało, mecz mógł się podobać. Zawodnicy Tarasiewicza i Bajora pokazali charakter w tym spotkaniu. Remis nie jest krzywdzący dla obu zespołów. Na pochwałę zasługuje również dziesięć tysięcy kibiców, którzy stworzyli piękną atmosferę na Dialog Arenie.