Dariusz Szczerbal: „Gdyby nie charakter, nie byłoby mnie tutaj” (WYWIAD)


Od początków kariery, przez życiowe przygody, po Call of Duty - Dariusz Szczerbal, bramkarz Śląska Wrocław

10 lutego 2020 Dariusz Szczerbal: „Gdyby nie charakter, nie byłoby mnie tutaj” (WYWIAD)
iGol.pl

Naturszczyk - słowo, które rzuca się na usta w momencie, gdy widzimy na scenie aktorskiej człowieka bez żadnego doświadczenia. Jego brak powoduje, że widz nie dostrzega w aktorze aktora, lecz kogoś żywcem wziętego z ulicy. W podobnych ramach można ująć postać naszego rozmówcy, który mimo bycia piłkarzem na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce zupełnie na takiego nie wygląda. W kontakcie vis-a-vis sprawia wrażenie naturalnego do bólu, skromnego i chętnego do żartów. Nie otacza się wyszukaną piłkarską aurą i zarazem idealnie wpisuje się w motyw tzw. "chłopca z regionu" pochodzącego z maleńkiej miejscowości. Przed Państwem Dariusz Szczerbal - bramkarz, rybak i nauczyciel, ale przede wszystkim prawdziwy profesjonalista.


Udostępnij na Udostępnij na

W świecie sportu figuruje ogrom piłkarzy, którzy swoimi historiami, osobowością czy dokonaniami ściągają liczną uwagę mediów. Stąd popularność, multum wywiadów i błyski fleszy, które o ile są w tym medium czymś zupełnie naturalnym, o tyle nasz rozmówca stoi wobec panujących w nim trendów na uboczu. Nie dało się bowiem znaleźć żadnego wywiadu z jego udziałem z przeszłości, co powoduje, że poniższa lektura odkrywa (najprawdopodobniej) nieodkryte jeszcze na łamach publicznego odbioru historie.

Z tego, co sprawdziłem, wynika, że nie jesteś piłkarzem, którego pełno w mediach. Nie znalazłem z tobą ani jednego wywiadu, a jeśli już cokolwiek, to twoją osobę w roli prezentera na zimowym obozie Śląska w Szklarskiej-Porębie [rok temu]. Z czego to wynika?

To prawda, na pewno nie jestem osobą medialną czy rozpoznawalną. I też szczerze mówiąc, nie pracuję na to. Wolę funkcjonować w mediach poprzez to, co robię i będę robił na boisku. Bo jak wiadomo, minut w ekstraklasie mi niestety brakuje. A media społecznościowe? Traktuję je w przyziemny sposób. Każdy się nimi otacza i każdy z nich korzysta, żeby wiedzieć, co dzieje się u znajomych czy na świecie. To jest normalne, bo nie zawsze mamy z kimś na tyle bliski kontakt, żeby na co dzień rozmawiać. Social media w tym pomagają. A dlaczego nie jestem medialny? Myślę, że to moja natura, na razie.

Czyli po prostu wolisz stać w cieniu, tylko piłka.

Tak, na tym się skupiam i media nie są moim priorytetem. Chciałbym pokazywać siebie jako kogoś, kto coś potrafi na boisku, nie w mediach.

W takim razie powiedz, bo nie da się tej informacji znaleźć w mediach (śmiech), jak zaszczepiła się w tobie pasja do piłki nożnej? Czy to od razu był bramkarz? Historie piłkarzy na tej pozycji bywają różne i bardzo ciekawe.

(Śmiech) Jak to się zaczęło? Na pewno od najmłodszych lat, tyle że to nie było trenowanie w klubie. W rodzinnych stronach chodziliśmy z braćmi na boisko czy to w wakacje, czy to podczas roku szkolnego – codziennie. A że mam akurat dosyć sporo rodzeństwa, bo jest nas ośmioro i akurat jestem tym przedostatnim w hierarchii, to wiadomo – młody na bramkę (śmiech). Tworzyliśmy jedną drużynę i po prostu graliśmy. I to też nie od razu było tak, że chciałem na tej bramce grywać, bo ta chęć dopiero po dłuższym okresie się u mnie wykreowała.

Nikt do tego mnie nie zmuszał, ja sam się nie paliłem i wyszło. Na pewno duże znaczenie w tym miały czasy, w których się żyło. To mnie ukształtowało. Nie było tylu możliwości, komputerów, internetu, telefonów czy mediów społecznościowych. Kiedyś regularnie spędzało się czas w gronie znajomych w sposób aktywny i myślę, że właśnie dzięki temu zaszczepiła się we mnie chęć do uprawiania sportu.

Można więc powiedzieć, że byłeś wręcz skazany na bycie bramkarzem jako ten prawie najmłodszy brat (śmiech).

Tak, tak (śmiech).

I domyślam się, że przy tym wszystkim miałeś swojego piłkarskiego idola? 

Wiesz, zawsze spoglądałem w stronę bramkarzy jako idoli, nie piłkarzy z pola. Nie wiem dlaczego. I taką osobą, której poczynania śledziłem najbardziej, był Artur Boruc. Postać kontrowersyjna, ale na boisku zawsze udowadniająca swoją jakość. I myślę, że właśnie on nie tyle że był idolem, ale kimś, kogo podpatrywałem od najmłodszych lat pod kątem tego, co powinienem robić na boisku.

Akurat wtedy trafiłeś na okres z modą na Boruca.

Tak i nawet jeszcze wcześniej przed jego przenosinami do Celticu Glasgow. To były bodajże mistrzostwa Europy w 2008 roku, w których co prawda nie udało nam się wyjść z grupy, ale gdyby nie Artur, byłoby bardziej nieciekawie (śmiech).

Skoro powiedziałeś już o konkretnym roku, wierząc danym z portalu ŁączyNasPiłka, 12 miesięcy wcześniej (2007) rozpocząłeś klubową przygodę z Polcopperem Widziszewo (klasa okręgowa), by kilka lat później przejść do 4. ligowej Stainer Polonii Leszno (2011)…

Zabrakło jeszcze jednego klubu, który już nie istnieje. Dzisiaj nazywa się KS Spławie, natomiast kiedyś był to Mas-Rol Spławie (wówczas B-klasa). I to był tak naprawdę pierwszy klub, w którym się pojawiłem, tyle że jedynie na kilku treningach. Chciałem po prostu trochę pokopać, zobaczyć, jak to jest. Sam klub mnie wtedy nie urzekł, byłem młody i nie było moich rówieśników, którzy by tam trenowali. W związku z tym wiąże się też taka ciekawa sytuacja, bo Mas-Rol Spławie było klubem oddalonym tylko o kilometr od mojej miejscowości, a ja chodziłem do szkoły oddalonej o 15 kilometrów w zupełnie innym kierunku.

I ci znajomi, którzy chodzili ze mną do szkoły, grali w Widziszewie. Natomiast ci, którzy byli w innej szkole, grali w Mas-Rol Spławie. Istniał zatem podział, który sprawił, że wybrałem Polcopper. Wtedy trenerem był mój wuefista Przemysław Jakubowski, którego bardzo dobrze wspominam. Był trenerem, nauczycielem i zawodnikiem w jednym.

Potem oczywiście trafiłeś do Leszna i wreszcie do Piasta Żmigród, który wypromował cię aż na poziom klubu z ekstraklasy. Chciałoby się powiedzieć, że idealny rozwój szczebelek po szczebelku. Co więcej, zauważyłem pewną ciekawą zależność związaną z przebiegiem twojej kariery. Tutaj na mapie.

Hahaha (śmiech).

Trafienie do Wrocławia było chyba twoim przeznaczeniem. Krok po kroku na południe Polski (śmiech).

iGol.pl

Haha (śmiech). Myślę, że jakbyś jeszcze znalazł gdzieś tutaj Spławie, ta droga dopełniłaby się idealnie. Tak, tak to właśnie wyglądało.

Także teraz już wiesz, że miałbyś 25 godzin na piechotę z Widziszewa, jakbyś chciał kiedyś spróbować (śmiech).

A tutaj opowiem ci taką ciekawostkę związaną z Widziszewem. Kiedyś – wiadomo – były inne czasy, nie mało się auta… I z chłopakami te 15 kilometrów do klubu pokonywaliśmy na rowerach w jedną stronę, by potem wracać w ciemnościach. Nie baliśmy się tego, chcieliśmy grać, bawić się, rozwijać. To była mega sprawa, a dzisiaj coś takiego jest już właściwie nie do wyobrażenia.

15 kilometrów? Raczej nie ma szans.

Mogę to nawet sprawdzić na nawigacji, ale tak, wydaje mi się, że właśnie tyle. Gdybym dzisiaj miał dziecko, raczej bym go nie puścił w taką podróż (śmiech). Tym bardziej, że to były takie małe miejscowości i wsie, po których przejeżdżało się polnymi drogami.

Podstawowe pytanie: czy miałeś kamizelkę odblaskową (śmiech)?

Może nie będę na to pytanie odpowiadał (śmiech).

A teraz powiedz mi, jak wyglądała twoja konfrontacja z przejściem na poziom seniorski? W Polonii Leszno szatnię juniorską po raz pierwszy zmieniłeś na środowisko tworzone przez dorosłych facetów.

Nie ukrywam, że to nie było łatwe doświadczenie. I to na pewno nie wygląda tak, że przychodzimy z treningów juniorów na treningi seniorów i od razu się adoptujemy. To byłoby kłamstwo. Jeśli chodzi o mnie, myślę, że miałem trochę łatwiej ze względu na ścieżkę, jaką przeszedłem po mniejszych klubach. Byli tam charakterni trenerzy, więc do pewnego rodzaju męskości w szatni byłem już przyzwyczajony. Pamiętam, że przyszedł taki moment, kiedy po naszym meczu w CLJ trener pierwszego zespołu chciał zobaczyć kilku chłopaków. Poszliśmy na trening, wtedy to była jeszcze 3. liga, i jak stanąłem w bramce, to niektóre piłki po prostu śmigały obok. Myślałem, że nie ma szans, żeby coś takiego obronić, a dzisiaj to samo „łapie się w zęby”.

Ogólnie uważam, że bardzo ważne jest przejście na poziom seniorski. Często sam nawet widzę, że ktoś świetnie prezentuje się w juniorach, ale potem przy próbie gry z seniorami gubi się lub nie potrafi się zaadaptować. Ogromną rolę w Polsce odgrywa fizyczność, na pewno też trochę taktyka i nie każdy potrafi temu sprostać. To jest kluczowe.

A mentalność? Przy twoim transferze do Śląska Wrocław Dariusz Sztylka [dyrektor sportowy] powiedział o tobie, że jesteś „chłopakiem z regionu”, takim charakternym, jak zresztą sam siebie nazwałeś. To musiało ci pomóc.

Myślę, że gdyby nie było tego charakteru, już dawno skończyłbym z piłką jak wielu moich znajomych, z którymi grałem na poszczególnych etapach. Znam kilka przypadków, w których komuś zabrakło tej cechy. Dzisiaj nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie charakter. Nie uważam, że jestem jakiś bardzo utalentowany, ale dużo daje mi chęć do pracy i chęć rozwoju. To mi dało przewagę nad innymi.

Co ciekawe, przez pewien okres łączyłeś grę w klubie z nauką w państwowej wyższej szkole zawodowej w Lesznie. Szkołę, którą oczywiście ukończyłeś. Powiedz, czy już wtedy myślałeś, że nie tylko sport i kariera się liczą, ale również edukacja?

Powiem ci jeszcze, że ja wtedy nie tylko grałem i studiowałem, ale też pracowałem na pełny etat.

Musiałeś mieć dobrą organizację czasu (śmiech).

Taaak (śmiech), wiadomo, że zdarzały się błędy czy czegoś się zapomniało, ale to właściwie jest nieuniknione przy takim trybie życia. Mój rodzinny dom znajduje się 25 kilometrów od Leszna, więc jak wyjeżdżałem o 8:30 do Leszna, to z powrotem wracałem o 22 po treningu. I oczywiście tę szkołę udało mi się ukończyć, ale nigdy nie myślałem o tym, żeby piłkę nożną zostawić. Bardziej myślałem o zabezpieczeniu, bo różnie w życiu bywa i trzeba być przygotowanym na każdą opcję. Gdyby z futbolem nie wyszło, musiałbym po prostu pójść do normalnej pracy, ale wciąż w kierunku sportu. Myślę, że dzięki szkole nauczyłem się przede wszystkim pracy z ludźmi. Często mieliśmy też praktyki z dziećmi, do czego trzeba było podchodzić trochę inaczej. Sądzę, że to było bardzo fajne doświadczenie.

Rozumiem, że skończyłeś kierunek pod kątem zostania nauczycielem.

Tak, nauczycielem wychowania fizycznego.

Widziałbyś się w roli dobrego nauczyciela (śmiech)?

Trudne pytanie, wiesz (śmiech)? Gdyby zmusiłyby mnie do tego okoliczności, myślę, że potrafiłbym się w tej roli zaadaptować. Przebrnąłem przez trzy lata studiów i widziałbym się w tej roli, ale na pewno nie w tym momencie i przy planie na przyszłość, jaki mam. Z drugiej strony – czemu nie? Gdyby kiedyś powstał jakiś fajny pomysł… Póki co zawód nauczyciela jest odstawiony na boczny tor.

Wiesz, mógłbyś zostać takim nauczycielem wychowania fizycznego jak ten, który dołożył cegiełkę do twojego rozwoju piłkarskiego (śmiech). Będąc zainspirowanym, sam mógłbyś inspirować.

Tak, dokładnie (śmiech).

Wracając do piłki, powiedz, komu zawdzięczasz najwięcej na przestrzeni minionych lat aż do dnia dzisiejszego? Biorąc pod uwagę mniejsze kluby, osoby nieoczywiste czy rodzinę, która na pewno tworzyła sporą grupę wsparcia.

Wiesz, ja bym tego raczej nie rozdzielał. Kto lepiej, kto gorzej… Myślę, że każdy klub miał wpływ, może mniejszy, może większy. Specjalnie nad tym nie rozmyślałem. Gdyby w którymś z nich coś potoczyło się inaczej, mógłbym dzisiaj nawet w ogóle nie grać w piłkę i o tym nie myśleć. Nie chciałbym przypisywać nikomu dużych zasług, ale na pewno czułem się dobrze z przejścia z juniora do seniora w Lesznie i później w Żmigrodzie. Tam już się trochę odizolowałem od znajomych, z którymi dorastałem, bo wiadomo – inne środowisko, w którym się gra. Inne niż to, w którym żyło się wcześniej.

Bardziej profesjonalne?

Tak, to był jednak poziom wyżej, bo Leszno grało wówczas w 4. lidze [Piast Żmigród w 3. lidze].

A masz może na poczekaniu jakąś anegdotkę związaną z którymś z klubów?

Hmm (śmiech), wiesz co, musiałbym chwilę pomyśleć, ale na pewno coś by się znalazło. Może mi się przypomni, ale pamiętam, że było ich kilka, tylko musiałbym je poskładać w zdania (śmiech).

Okej, to idziemy dalej (śmiech). W końcu pojawił się Śląsk i powiedz, czy to była wtedy twoja jedyna opcja na transfer z Piasta? Czy może pojawiało się zainteresowanie z innych stron?

Oficjalnie: jedyna. Nieoficjalnie wiem, że trener Kamil Socha, który prowadził mnie w Żmigrodzie, bardzo chciał, żebym poszedł za nim do Wigier Suwałki. Ale potem zrozumiał, że priorytetem jest jednak Śląsk, czyli liga wyżej, lepsze możliwości rozwoju osobistego i sportowego.

I odkąd tu jesteś, czujesz, że to była dobra decyzja? Że nauczyłeś się wielu rzeczy nie tylko pod kątem piłkarskim, ale również życiowym?

Myślę, że tak. Jeśli chodzi o rozwój, nie ma czego w ogóle porównywać, bo to w końcu przejście z poziomu 3. ligi do ekstraklasy. I oczywiście w Żmigrodzie miałem 3-4 razy w tygodniu trening bramkarski, ale we Wrocławiu pracuje z grupą ludzie właściwie codziennie na najwyższych obrotach. Mam tu trening bramkarski na najwyższym poziomie w kraju, który naprawdę pcha w górę.

Natomiast pod kątem życiowym… Nie myślałem nad tym, ale czegoś nauczyłem się na pewno. W tej chwili nie jestem w stanie ci powiedzieć, ale już wcześniej byłem samowystarczalny na tyle, by móc przenieść się do innego miasta. Jak przeszedłem do klubu z Leszna, to mieszkałem już sam w Lesznie, a później jak grałem w Żmigrodzie, nadal tak było. Nie martwiła mnie zmiana otoczenia, bo życie mnie na to przygotowało.

Przy podpisywaniu kontraktu ze Śląskiem [w 2018 roku] powiedziałeś, że dwa lata wcześniej nikt by nie pomyślał, że trafisz do klubu z ekstraklasy. Dużo miałeś wokół siebie takich „niedowiarków”?

Tak, było ich dużo, ale myślę, że osób, które mnie wspierały, również było sporo. Wtedy te słowa były trafne, bo ludzie byli zaskoczeni przebiegiem mojej kariery. Nie śledzili mnie, nie wiedzieli, jak to wygląda już w Piaście. I właśnie gdy udostępniłem w mediach społecznościowych informację, że podpisałem kontrakt ze Śląskiem, otrzymałem wiele telefonów. Znajomi byli w szoku i mówili „jak to możliwe, przecież przed chwilą grałeś w 4. lidze, a tu nagle ekstraklasa”.

Myślę, że sam też mogłeś być w szoku, kiedy w ciągu czterech lat trafiłeś z plaży z Sarbinowa do plaży na Cyprze (śmiech).

(Śmiech) Jak byłem wtedy w Sarbinowie, to się tego nie spodziewałem, ale na pewno do tego dążyłem. Po cichu liczyłem, że kiedyś szansa nadejdzie. Szkoda, że tak późno, bo już nie jestem 20-latkiem. W tym roku będę kończył 25 lat. Cieszę się jednak, że ta możliwość nadeszła, bo to jednak pozwoliło mi rozszerzyć horyzonty pod kątem własnego rozwoju.

A gdybyś dostał takie polecenie pt. „Opisz Darka Szczerbala”, jaka byłaby twoja odpowiedź? Wczuj się tak, jakbyś miał napisać rozprawkę.

Wiesz co, z tego zawsze byłem słaby (śmiech). Takie rzeczy, czyli pisanie jakichś wypracowań, to nie moja działka, ale myślę, że jeśli ktoś śledził mnie od dzieciaka, mógłby się szeroko rozpisać o tym, co mnie w życiu spotkało. Jakieś śmieszne sytuacje, których było sporo (śmiech). Samodzielnie natomiast raczej nie oceniam, jaki jestem. Staram się być szczęśliwy i uśmiechnięty. Chciałbym pomagać też sobie, żeby wejść jak najwyżej.

Ogółem odniosłem wrażenie, że przemawia przez ciebie ciężka praca, dzięki której tutaj jesteś. Ale co twoim zdaniem dodatkowo trzeba posiadać, żeby zaistnieć w poważnej piłce jako bramkarz?

Na pewno bez mocnego charakteru trudno się przebić. I nawet jeśli masz bardzo dobre umiejętności, one mogą nie wystarczyć. Mówi się, że na bramce stoją tylko świry. I nie ma co się z tego śmiać! Często takie słowa słyszę i uważam, że kropla prawdy w tym się zawiera. Piłkarz na pozycji bramkarza musi zarządzać dziesięcioma ludźmi przed sobą. Chcesz pracować ciężko, ale nie masz charakteru, to i tak może być problem. Tu ktoś ci skrzydło podetnie, tu jakaś kontuzja nie daj Bóg… Trzeba mieć charakter, żeby zostać nie tylko bramkarzem, ale ogólnie piłkarzem.

Powiedziałeś o podciętych skrzydłach… Domyślam się, że w swojej karierze miałeś jakieś trudne momenty. Potrafiłbyś chociaż jeden wymienić? Przy okazji mogłaby być też ta – twoim zdaniem – najlepsza chwila. Jeśli nie z kariery, to z życia.

Hmm, to niech będzie z kariery…

„Dwucyfrówki” chyba nie wpuściłeś (śmiech)?

Byłem blisko (śmiech). To była CLJ, do dzisiaj to pamiętam. Zawisza Bydgoszcz, sztuczne boisko, wtedy jeszcze Polonia Leszno. Pojechaliśmy do Bydgoszczy i mecz skończył się wynikiem… 1:9 (śmiech). Ten moment utknął w mojej pamięci do dzisiaj, ale też sporo mnie nauczył. Natomiast jeśli chodzi o najlepszą…

Miałeś kiedyś tzw. dzień konia?

Miałem, miałem. Na pewno jeden mecz w Pucharze Polski w barwach Polonii Leszno. Wtedy obroniłem trzy rzuty karne pod rząd. Ogólnie w całym tamtym sezonie – jak dobrze pamiętam – 8/10 obronionych jedenastek miałem. Też w Żmigrodzie miałem kilka takich spotkań, kiedy czułem, że nie ma szans, żeby ktoś mnie pokonał.

Trochę tych czystych kont zebrałeś.

Tak, nawet jedną asystę miałem w meczu z Górnikiem Zabrze! Trochę więc tego jest i oby było jak najwięcej w przyszłości. Na najwyższym poziomie oczywiście (śmiech).

To może teraz mały „offtop” od piłki, bo myślę, że ktoś, kto cię nie zna, może o tym nie wiedzieć… Jak lubisz spędzać wolny czas? Może jakieś dodatkowe hobby?

Wiesz co, mam kilka takich zainteresowań. Nie nazwałbym tego może hobby, ale kiedy zostaję we Wrocławiu i jestem tutaj sam, odpalam konsolę. Ale też nie na jakoś bardzo długo, bo granie jest jednak męczące. A jak przyjeżdża tutaj moja dziewczyna, bo ona mieszka ze mną, ale pracuje jeszcze w Lesznie, to oczywiście spędzamy razem czas i idziemy np. do kina. Natomiast kiedy wracam w rodzinne strony, to czasami z teściem lubimy wybrać się na ryby.

O, ciekawa pasja (śmiech).

Wiesz, dopiero zaczynam (śmiech). To nie jest tak, że jestem starym wyjadaczem, ale robiąc to, można się fajnie wyciszyć.

Udało ci się złowić już coś większego?

Z większych nie (śmiech). Bardziej te mniejsze, ale też brakuje trochę czasu, żeby nad tym popracować. Póki co drobne jeziora, drobne ryby… Jak się zrobi trochę cieplej, to pewnie przyjadę i może złowię coś dużego. Jeśli chodzi o jeszcze inną formę aktywności, kiedyś byłem z bratem mojej dziewczyny na ASG. Byłem tym bardzo podekscytowany i chciałbym więcej, ale wiadomo – trudno się zgrać, bo mecze w weekendy. Myślę jednak, że za niedługo to powtórzę. To dostarcza fajnej dawki adrenaliny. Coś jak paintball, tyle że moim zdaniem w lepszym wydaniu.

Ostatnie dwa pytania: pierwsze dotyczy tego, o co nie mógłbym nie spytać. Twój kontrakt wygasa w czerwcu tego roku. Słyszałem o tobie ostatnio kilka bardzo pochlebnych opinii na czele z taką, że „Dariusz Szczerbal to top bramkarz na ekstraklasę”. Póki co nie masz jeszcze debiutu i grasz w rezerwach, ale jesteś piłkarzem pierwszego zespołu. Jaki jest plan? Zostajesz w Śląsku na dłużej?

Na pewno jakiś plan jest. Nie ma co ukrywać, że minut na wyższym poziomie mi brakuje, bo jednak w 3. lidze spędziłem już dwa lata [w Piaście Żmigród]. Teraz kolejny rok w Śląsku również w tych rozgrywkach… Plan mam, ale nie chcę o nim głośno mówić, bo zajmuje się tą kwestią mój menadżer. W każdym razie granie na wyższym szczeblu jest czymś, czego potrzebuję szczególnie pod kątem własnego rozwoju. Czy to na poziomie centralnym, czyli 2. liga czy 1. liga, czy nawet ekstraklasa, jeśli pojawi się oczywiście taka szansa. Wtedy jak najbardziej. 3. ligę już znam. Już tu byłem, grałem, wiem, jak to wygląda, złapałem dużo czystych kont. W Śląsku utrzymuję się już dość długo na tym samym poziomie, a mam świadomość, że potrzebny mi będzie kolejny skok w górę.

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jakbyś został w Śląsku, to zagrałbyś w 2. lidze. Nie wiem, jak to z twojej perspektywy wygląda, ale ta kadra, którą dysponuje trener Piotr Jawny w rezerwach – mimo że bywa zmienna – jest mocna.

Myślę, że zawodnicy, sztab szkoleniowy i klub zrobią wszystko, żeby awansować. To naprawdę jest fajna ekipa. Nie tylko w pierwszej drużynie, ale też w rezerwach, gdzie spokojnie można by wywalczyć 2. ligę i później utrzymać się w środku tabeli bez większych problemów. To na pewno pomogłoby chłopakom w rozwoju, bo jednak mieć drugi zespół na trzecim poziomie rozgrywkowym, to jest coś. Schodzimy wtedy np. z „jedynki” do rezerw i wciąż gramy na szczeblu centralnym. Między pierwszą a drugą ligą nie ma wielkiej przepaści i można by było łapać fajne doświadczenie. Dla klubu byłby to ogromny plus.

A czy to nie jest tak, że twoje akcje mogą wzrosnąć? Nie dostałeś teraz czasem nowych treningów indywidualnych?

Wiesz co, po prostu uzupełniam swoje braki, wiesz o co chodzi (śmiech).

Właśnie, braki. Widziałem na treningu we wtorek [wywiad nagrywany w czwartek 6 lutego], że mocno pracowałeś nad podaniami ziemią. Jak ci to idzie?

Coraz lepiej (śmiech)…

Konkretniej chodziło mi o podania do tych małych bramek.

Aaa, o tych mówisz (śmiech). Powiem tak – ekstraklasa wymaga, żeby bramkarz w tej kwestii był na wysokim poziomie. Kiedy z trenerem analizujemy naszą grę na przestrzeni 90 minut, widzimy, że 70% naszych działań to właśnie gra nogami. Bramkarz musi oczywiście przede wszystkim dobrze interweniować, ale patrząc na statystyki, nie da się funkcjonować bez tego elementu. Sam wiem, że mam braki, które staram się uzupełniać. Chcę się udoskonalać, żeby np. celność podań nie była na pułapie 75%, tylko 90%.

W takim razie ostatnie pytanie: wspomniałeś, że w wolnych chwilach lubisz odpalać konsolę. W co na niej grasz i czy jest to FIFA (śmiech)?

Wiesz co, ostatnio odłożyłem FIFĘ (śmiech) i przeniosłem się na Call of Duty. Bardzo lubię tego typu gry, ale nie ukrywam, że wracam czasami do gry na wirtualnych boiskach.

Kusi?

Nie, nie, to nie jest jak odwyk (śmiech), ale po prostu teraz mam inną zajawkę. Każdego roku staram się mieć nową odsłoną COD-a…

Jesteś fanem i wpadłeś w tę pułapkę (śmiech)?

Tak, jestem fanem (śmiech), ale wydaje mi się, że nawet jakbym kolejnej części nie kupił, i tak bym się zadowolił poprzednią. Tylko że wtedy nie mógłbym pograć ze znajomymi, a to też jest dla mnie taka forma spędzania z nimi czasu. Pograć, pogadać i naprawdę nieźle się pośmiać.

W takim razie już wiem, że zasady funkcjonowania FIFY znasz. To teraz to właściwe pytanie… Mam tu twoją najnowszą kartę w Ultimate Team – co byś w niej zmienił, co można poprawić, co cię zadowala (śmiech)?

iGol.pl

Hahaha (śmiech), myślę, że wszystko. Tutaj nic mnie nie zadowala, ale widząc realia kart z ekstraklasy, nie ma dramatu, nie ma szału, nie jest dobrze (śmiech). Na pewno jest dużo do poprawy… Brązowa karta, ocena 53 – jedyne, co się zgadza, to twarz, klub i państwo (śmiech).

Powinno być więcej niż 60?

Na spokojnie. Myślę, że nie ma tragedii, trzeba pracować i za kilka lat srebrna karta będzie.

Przed tobą jeszcze wiele lat gry, żeby to poprawić (śmiech).

Tak, ale też młody już nie jestem, więc muszę pracować dwa razy ciężej niż ci, którzy mają po 18 lat. Z drugiej strony stary też nie jestem (śmiech). 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze